Wczoraj w panikę wpadli akcjonariusze Zakładów Magnezytowych w Ropczycach. Kurs akcji tej spółki na giełdzie spadł aż o 40 proc., bo bank Millennium zażądał rozliczenia opcji walutowych na euro i dał jej trzy dni robocze na zapłatę 19,5 mln zł.

Opcja to długoterminowa umowa z bankiem, w której bank zobowiązuje się, że będzie kupował od firmy euro np. po 3,50 zł, nawet gdy będzie ono kosztować 3 zł albo i mniej. Dlaczego opcje walutowe stały się pułapką dla wielu polskich firm? W umowie jest haczyk: gdy złoty się osłabi, to spółka musi pokryć różnicę między rynkowym kursem, np. 3,80, a owym 3,50 zł zapisanym w umowie. Efekt? 30 gr straty na każdym euro.

Gdy na początku roku złoty ciągle się umacniał i obniżał zyski firm eksportujących, banki kusiły je opcjami walutowymi, które miały zabezpieczyć przed wahaniami kursu. Dziś wiemy, że takie oferty przyjęło co najmniej kilka firm giełdowych, bo spółki notowane na GPW musiały to ujawnić. Ale może to być wierzchołek góry lodowej: na giełdzie notowanych jest 369 spółek spośród 2 mln polskich firm.

W pierwszej połowie roku taki kurs euro wydawał się niemożliwy. Wszyscy powtarzali, że złoty będzie nadal rósł w siłę, bo jesteśmy silną gospodarką, bo zamierzamy wejść do strefy euro. Ale uderzył w nas globalny kryzys finansowy i złoty poleciał w dół. Firma musi teraz sprzedawać bankowi euro po 3,50 zł, choć na rynku walutowym trzeba za nie płacić 3,80 zł. Stąd ogromne straty.

Reklama