W pandemii koronawirusa światowi przywódcy nie zjadą do Waszyngtonu - zamiast uścisków dłoni, wspólnych zdjęć i zakulisowych rozmów odtwarzane będą nagrane przemówienia. Między innymi z tego powodu przed dwudniowym szczytem nie ma wygórowanych oczekiwań, nikt nie wyczekuje żadnych międzynarodowych umów.

Kwietniowe rozmowy mają "zasiać nasiona" przed listopadowym szczytem w Szkocji, gdzie "stawka będzie wyższa" - pisze Associated Press.

Zorganizowane z inicjatywy USA spotkanie przywódców, wśród których będzie prezydent RP Andrzej Duda, jednak niesie ze sobą znaczenie symboliczne. Nowa amerykańska administracja wysyła nim sygnał, że dla Ameryki polityka środowiskowa jest priorytetem, a Waszyngton jest gotowy przewodzić i koordynować światowe wysiłki, mające na celu przeciwdziałanie zmianom klimatu.

Na szczycie nie przewidziano negocjacji na wzór tych, które doprowadziły do głośnego porozumienia paryskiego w 2015 roku. We francuskiej stolicy "każdy przecinek, każda kropka i każde zdanie były negocjowane sto razy" - przyznaje Christiana Figueres, była sekretarz wykonawcza Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (UNFCCC). Celem nadchodzącego wirtualnego spotkania jest - jej zdaniem - "publiczne potwierdzenie woli każdego z państw, że zrobi to, co może".

Reklama

Biden, który pierwszego dnia swojej prezydentury zadecydował o powrocie USA do paryskiego porozumienia klimatycznego, ma nadzieję, że inne państwa dołączą do Stanów Zjednoczonych w ambitnych zobowiązaniach, by znacząco ograniczyć emisję gazów cieplarnianych.

Nieoficjalnie podczas szczytu Waszyngton zobowiąże się do zmniejszenia do 2030 roku emisji o 50 proc. w porównaniu do poziomu z 2005 roku. O takie kroki apelują do administracji organizacje ekologiczne. Część z nich oraz politycy progresywnego skrzydła Demokratów uważają natomiast, że to i tak zbyt mało i wzywają do odważniejszych deklaracji.

Ograniczenie przez USA o połowę emisji z 2005 roku to "odważny, ale możliwy do osiągnięcia cel" - ocenia w rozmowie z PAP profesor Michael Gerrard z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku.

Zdaniem eksperta wymagałoby to radykalnych zmian, w tym powszechnego przestawienia się na samochody elektryczne i zamknięcia "większości lub wszystkich" elektrowni węglowych.

Profesor, zajmujący się prawem ochrony środowiska, przypomina, że w 2019 roku - przed wybuchem pandemii - poziom emisji gazów cieplarnianych w USA był niższy o 12 proc. w porównaniu z 2005 rokiem.

Dla wielu Republikanów plany Białego Domu są zbyt daleko idące. Politycy tej partii twierdzą, że tak szerokie działania w ograniczaniu emisji doprowadzą do utraty miejsc pracy, podniesienia kosztów energii oraz zmniejszenia pozycji USA w rywalizacji z Chinami i Rosją. Dlatego też apelują o presję w sprawie klimatu na Pekin.

W tym celu w kwietniu Chiny odwiedził specjalny wysłannik USA do spraw klimatycznych John Kerry. Po spotkaniu z jego chińskim odpowiednikiem w Szanghaju obie strony zapowiedziały dwustronną i wielostronną współpracę w walce z kryzysem klimatycznym oraz podjęcie w latach dwudziestych konkretnych działań na rzecz zmniejszenia emisji.

W szczycie udział weźmie prezydent ChRl Xi Jinping. "Potrzeba czasu, by zobaczyć, czy Chiny rzeczywiście będą na pokładzie" w koordynacji polityki ochrony środowiska - zastrzega Gerrard.

Zgodnie z najnowszymi deklaracjami ze szczytu nie zrezygnuje prezydent Rosji Władimir Putin, którego Biden niedawno nazwał "zabójcą". Mimo napiętych ostatnio relacji między Waszyngtonem i Moskwą, Amerykanie liczą, że Kreml będzie współpracować w sprawach klimatycznych.

Za rządów Demokratów polityka środowiskowa stanowi jeden z priorytetów dyplomacji USA. Szczyt to "pistolet startowy dla dyplomacji klimatycznej" po czteroletniej przerwie za rządów Donalda Trumpa - twierdzi Kate Larsen z ośrodka badawczego Rhodium Group.

O tym, jak duże znaczenie ma to dla USA, mówił w poniedziałek w Annapolis sekretarz stanu Antony Blinken. "Jeśli nie nadrobimy zaległości, to Ameryka straci szansę na kształtowanie przyszłości klimatu na świecie, (...) i stracimy niezliczone miejsca pracy dla Amerykanów" - oświadczył w tym portowym mieście w Maryland szef amerykańskiej dyplomacji.

Blinken zauważył, że Stany Zjednoczone pozostają w tyle za Chinami, największym producentem i eksporterem paneli słonecznych, turbin wiatrowych, baterii i pojazdów elektrycznych.

"Wall Street Journal" przewiduje, że niektóre kraje rozwijające się prawdopodobnie wykorzystają szczyt, by wezwać te bogatsze do pomocy w finansowaniu wysiłków w zmniejszaniu emisji. Brazylia zażądała od administracji Bidena 1 mld dolarów w zamian za ograniczenie wylesiania o 40 proc. Natomiast Indie apelują do najbardziej uprzemysłowionych państw świata o przeznaczanie nawet 100 mld dolarów rocznie na wsparcie dla biedniejszych w zakresie polityki środowiskowej.

"Zamożne państwa, na czele z Stanami Zjednoczonymi, muszą zapewnić biedniejszym krajom znaczną pomoc finansową i technologiczną, by pomóc im rozwijać się w sposób zrównoważony" - uważa Gerrard.