Brzmi śmiesznie, clickbajtowo itp., zdaję sobie z tego sprawę. Kiedy jednak zestawimy ten śmieszny trend z realiami na temat pozyskiwania przez biznes (przede wszystkim spożywczy) ryb i owoców morza, sprawa robi się nieco mniej zabawna. Podobnie jak Claire Hamlett dla „Plant Based News”, chcę wykorzystać pretekst „rybiego nasienia”, żeby zwrócić na to uwagę.

Najpierw o cudownej kuracji w duchu K-Beauty

Oczywiście, chodzi o to, żeby się nie starzeć. Zanim na nieszczęście została twarzą ruchu antyszczepionkowego, Naomi Wolf na początku lat 90. ubiegłego wieku wydała swój słynny „Mit urody”, stając się pionierką trzeciej fali feminizmu. Pomijając wszelkie niuanse, w micie urody chodzi o to, że kobieta ma być młoda, szczupła i biała. Jak widać, przez ostatnich trzydzieści lat nic się nie zmieniło – zastrzyki z nasieniem łososia mają pomóc kobiecie nie być starą.

Reklama

„Nasienie łososia”, które znajduje się w rzeczonych zastrzykach to, jak pisze Claire Hamlett, DNA pochodzące z plemnika łososia, funkcjonujące pod chemiczną nazwą Polideoksyrybonukleotyd (PDRN). Zawierający je preparat wstrzykuje się pod skórę przy pomocy małej igły, co ma pobudzać produkcję kolagenu i wspomagać odnowę komórkową. Kurację należy powtarzać co kilka miesięcy.

PDRN znajdziemy też w luksusowych balsamach i kremach. Trend na stosowanie tego składnika w kosmetologii narodził się w Korei Południowej, która w tym momencie uchodzi za „ojczyznę pielęgnacji skóry”. Ten ostatni fenomen ma już nawet swoją nazwę: K-Beauty.

Czy opinie na temat cudownych właściwości tej kuracji mają odzwierciedlenie w jakichś badaniach? Eksperymenty na zwierzętach wykazały, że PDRN może przyspieszać gojenie się ran (badania publikowane m.in. na łamach „Journal of Dermatological Treatment”, „Scientific Reports” i in.). Hamlett nie znalazła jednak przekonujących materiałów odnośnie skuteczności stosowania tej kuracji w przypadku ludzi.

A teraz o wylesieniu Amazonii

Istnieje podejrzenie, że wstrzykiwanie ludziom DNA z plemnika łososia ma mniej więcej tyle sensu, co okładanie ich pokrzywami przy pełni księżyca. Na szczęście, prawdopodobnie samo w sobie nie jest bezpośrednią przyczyną degradacji środowisk morskich – łososie wykorzystywane do produkcji PDRN pochodzą z przyłowów podczas połowu tzw. owoców morza.

Marne to jednak pocieszenie – zarówno biznes dostarczający na rynek owoce morza, jak i rybny, są dla środowisk wodnych bardzo problematyczne. Generują przełowienia, co często prowadzi do katastrof ekologicznych. Nieodłącznym elementem przełowień są przyłowy – czyli wszystko to, co złapie się w sieć, a nie jest celem połowu. Wszystkie te martwe zwierzęta z powrotem wylądują w wodzie, generując zanieczyszczenia i niszcząc rafę koralową. Chyba, że spotka je los łososi-dostarczycieli PDRN, wtedy staną się dodatkowym źródłem dochodu dla branży.

Fiksacja na punkcie kolagenu, którą zaspakajają specyfiki z „nasieniem łososia”, doprowadziła już w przeszłości do bardzo groźnych skutków dla środowiska naturalnego. Jak pisze Hamlett, dochodzenie „Guardiana”, przeprowadzone wspólnie z innymi podmiotami w 2023 roku, wykazało, że istnieją powiązania pomiędzy łańcuchami dostaw kolagenu a wylesieniem Amazonii.

Dziennikarka zwraca uwagę, że zwierzęca krew, kości czy skóra to cenne produkty, stanowiące spore źródło dochodów branży mięsnej. Wykorzystywane są, jak widać na powyższym przykładzie, w branżach takich jak kosmetyczna, farmaceutyczna czy modowa. Rozwiązanie kwestii rozplecenia tych wzajemnych zależności najbardziej szkodliwych dla środowiska gałęzi przemysłu w obecnym globalnym układzie gospodarczo-politycznym wydaje się niemożliwe.