Kilka lat temu, niczym grzyby po deszczu, wyrosły w przestrzeni polskich miast sklepy sprzedające produkty na bazie CBD. Jest to występujący w konopiach (cannabis sativa) związek chemiczny z grupy kannabinoidów o dużym potencjale uspokajającym i nasennym. Doświadczonym psychonautom zapaliły się czerwone lampki – czy biznes wie coś, czego oni nie wiedzą i przygotowuje się na legalizację marihuany, której główny składnik psychoaktywny, THC, występuje wszak w tej samej roślinie? Czy to możliwe, że ziołowego skręta na podkręcenie sobotniej imprezy będzie można kupić już niedługo legalnie w sklepie za rogiem? A jeśli tak, to może także psychodeliki, takie jak LSD czy magiczne grzybki? Stety, niestety – jak do tej pory legislacja w tym zakresie nie uległa żadnym znaczącym zmianom i nie zapowiada się, aby w Polsce zalegalizowano marihuanę. Ale może jednak?

CBD – nie napalisz nim w piecu, nie spłacisz raty kredytu, ale będziesz lepiej spać

Rynek produktów bazujących na CBD jest w tym momencie bardzo rozbudowany, a jego klientela to nie tylko osoby znające się na rzeczy od strony podróży psychonautycznych. Wręcz przeciwnie – CBD nie ma właściwości psychoaktywnych, za to uspokajające i przeciwbólowe – już tak. Osobiście kupowałam maść z CBD dla znajomej wiekowej osoby, która borykała się z obolałymi nogami. Skoro starsza, poważna, przestrzegająca prawa pani mogła być klientką producentów olejów i suszów z CBD, to już chyba każdy może być ich klientem.

Reklama

A jak to wygląda w rzeczywistości? Zgodnie z tym, co podaje zajmująca się badaniami rynkowymi firma ConQuest Consulting, w 2020 roku wartość europejskiego rynku CBD wynosiła 359 mln USD. W ciągu pięciu lat prognozowany był jego wzrost do 3,1 mld USD. Według danych „My Company Polska” w naszym kraju areał upraw konopi siewnych w 2019 roku wzrósł o 79 proc., przekraczając 3 tys. ha. Rośnie też sprzedaż produktów konopnych – na początku 2021 roku była o 80,6 proc. wyższa niż 12 miesięcy wcześniej. Raport „The Poland Cannabis White Paper” podaje, że w 2028 roku może ona osiągnąć kwotę 2 mld euro.

Nic dziwnego – jeszcze w latach 60. i 70. Polska była potęgą, jeśli chodzi o eksport konopi. Dostarczała surowca przede wszystkim producentom wyrobów włókienniczych. Upowszechnienie się tkanin syntetycznych sprawiło, że ów eksport podupadł. Narodzenie się rynku produktów bazujących na CBD było szansą na przynajmniej częściowy renesans dla producentów konopnych. Pojawiają się też pomysły na wykorzystanie tego surowca zgodnie z tym, jak używano go w XX wieku, czyli do produkcji tekstyliów. Przykładem takiego działania jest NAGO – polska marka wypuszczająca na rynek kolekcje ubrań z dzianiny z domieszką konopi. Jak deklarują właściciele firmy, są one neutralne klimatycznie i przyjemne dla skóry.

Najbardziej widocznymi medialnie produktami pozostają jednak susze, olejki, maści itp. Są to towary cenowo dostępne dla przeciętnego przedstawiciela klasy średniej. Przykładowo, za butelkę olejku o pojemności 30 ml zapłacimy od 40 do kilkuset złotych, w zależności od stężenia CBD.

Firm jest wiele, różne są ich modele sprzedażowe, różna też jest jakość oferowanego asortymentu. O prognozy dla rynku CBD zapytałam trzy z nich – sieć sklepów z produktami konopnymi i akcesoriami Dr Ziółko; HemPoland, która jest właścicielem marki CannabiGold; oraz Kombinat Konopny. Jak do tej pory odpowiedział mi tylko ten ostatni

Kombinat Konopny powstał wtedy, kiedy Maciej Kowalski, pierwszy właściciel wspomnianej wyżej HemPoland, sprzedał interes Kanadyjczykom. Jak można się dowiedzieć z mediów, miał tam pozostać dyrektorem, ale wyszło inaczej. Nie wchodząc w szczegóły – założył kolejną firmę. W 2020 roku przeprowadził akcję crowdfundingową Kombinatu Konopnego, emitując akcje (przedsiębiorstwo jest spółką giełdową) i w ciągu 40 minut zebrał 4 mln złotych, dzięki czemu był przez moment nazywany „królem polskiego crowdfundingu”. Zapytałam „króla”, jak teraz, w czasie galopującej inflacji, wiedzie się jego firmie.

– Jesteśmy spółką akcyjną, mamy 1500 akcjonariuszy. Zanotowaliśmy w 2022 roku 40 proc. wzrostu rr. Ten rok był bardzo trudny dla biznesu konopnego. Nasz asortyment to nie są produkty pierwszej potrzeby: nikt nie pali olejem CBD w piecu, ani nie spłaca nim kredytu hipotecznego. Widzę po ilości firm konopnych wystawionych na sprzedaż, że nie wszystkim udało się przejść przez ten czas suchą nogą, natomiast my odnotowaliśmy sukces. Zawsze byłem sceptycznie nastawiony do działań marketingowych, ale ponieważ działamy metodami prób i błędów, w IV kwartale ubiegłego roku postanowiliśmy spróbować. I cóż – wspomniane już 40 proc. zawdzięczamy właśnie tym działaniom. Nie był to na pewno efekt grudnia i przedświątecznego szału zakupowego. Skąd to wiem? Nasz wynik sprzedaży w sklepie internetowym za styczeń 2023 roku jest trzy razy wyższy niż za czerwiec 2022 roku. Z tego wniosek, że nawet nieznaczne nakłady na reklamę, przede wszystkim w internecie, przynoszą spektakularne rezultaty.

Akcję crowdfundingową firma postanowiła powtórzyć – 14 lutego 2023 roku po raz kolejny wyemitowała swoje akcje. W ciągu 3 godzin pozyskała 1000 nowych inwestycji na łączną kwotę ponad 4,5 mln zł. Do decyzji, aby wykonać ten ruch, skłoniło firmę badanie opinii publicznej, które przeprowadził Ogólnopolski Panel Badawczy Ariadna. Zapytano w nim, kim jest polski użytkownik CBD i ilu tych użytkowników jest. Wynik? 6 mln Polaków miało styczność z produktami CBD. To prowadzi do wniosku, że ten segment rynku zdecydowanie nie jest już niszowy. Ponad 1,5 mln Polaków regularnie stosuje produkty pochodzenia konopnego.

Kim są, według Kowalskiego, jego klienci?

– Z badań przeprowadzonych przez Ariadnę możemy wysnuć wnioski na temat tego, po co ludzie używają CBD. Otóż wcale nie na ciężkie schorzenia w rodzaju epilepsji, stwardnienia rozsianego czy nowotworu. Tym problemom, owszem, „zawdzięczamy” popularność CBD i tacy użytkownicy też istnieją, ale to nie są nasi klienci. Pozycjonujemy się jako firma zielarska, nie farmaceutyczna. Nasi klienci to zdrowe osoby mające problemy z zasypianiem i ze stresem. To są najczęstsze przyczyny sięgania po produkty konopne.

Marihuana – jeszcze nielegalna, a rynek już przeładowany

Nie wiadomo, czy w Polsce marihuana będzie kiedykolwiek legalna. Póki co pewną furtką dla tego rynku jest casus tzw. marihuany medycznej.

– Rynek medycznej marihuany jest dla nas [rynku CBD – JN] w jakimś sensie konkurencyjny. W obecnym reżimie prawnym zdecydowanie nie zamierzamy w niego wchodzić. To obszar działań firm farmaceutycznych, dodatkowo tylko zagranicznych, a my jesteśmy polskim przedsiębiorstwem. Ustawa jest tak skonstruowana, że nas z tego segmentu zwyczajnie wyklucza. Z mojego doświadczenia wynika, że dodatkowo jest to obszar niezwykle upolityczniony, więc tym bardziej nie ma tam dla nas miejsca – powiedział prezes Kombinatu Konopnego.

Globalny rynek medycznej marihuany, według raportu Medical Cannabis Market 2023, wart był 31,8 mld USD. Prognozowane jest, że do 2028 roku osiągnie wartość 57,4 mld USD.

W Polsce medyczna marihuana została zalegalizowana 22 czerwca 2017 roku. Można ją kupić tylko na receptę. Wcześniej w przypadku niektórych chorób można było uzyskać zgodę Ministerstwa Zdrowia na jej sprowadzenie. Przejmującą historię takiego przypadku opisuje Paweł Kapusta w książce „Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym”. Marta, zdrowa 37-latka, pewnego dnia poczuła niedający się znieść ból. Po latach badań i życia w cierpieniu w końcu jedna lekarka postawiła jej trafną diagnozę – cierpi na algodystrofię, nadwrażliwość układu nerwowego. Na ten ból pomagają leki opioidowe, które jednak zamieniały Martę, jak sama to opisywała, w warzywo. Pomagała, już bez skutków ubocznych, także medyczna marihuana. I chociaż Marta dostała zgodę na jej import, odmówiono jej refundacji tego leczenia, skoro leki opioidowe też pomagają. Można mieć tylko nadzieję, że obecnie już kupuje ją sobie w aptece na receptę i nie musi ponosić kosztów importu. Według Macieja Kowalskiego z Kombinatu Konopnego, żeby dostać taką receptę, nie trzeba szczególnego wysiłku:

– Wierzę, że granica pomiędzy konopiami włóknistymi, czyli naszym obszarem działań, a marihuaną, będzie się zacierać. Podstawowe rozróżnienie na jej wersję medyczną i rekreacyjną moim zdaniem nie ma zbyt wiele sensu – marihuana nie wie, czy jest taka czy taka. To po prostu ta sama roślina. Śmiejemy się w branży, że de facto jest ona legalna już teraz. Istnieją takie kliniki, dość nachalnie się reklamujące, sprzedające recepty na tzw. medyczną marihuanę. Cały proces pozyskania takiej recepty trwa 15 minut, potem już tylko wizyta w aptece i produkt jest nasz. Żaden lekarz takiego „pacjenta” nie bada, wystarczy wpisać w formularzu, że cierpimy na bezsenność albo boli nas noga. Dużo osób nie wie jeszcze o tej możliwości, czy też z innych względów woli nabywać marihuanę na czarnym rynku.

Jest jednak pewna nisza, którą firma może być zainteresowana:

– W konopiach włóknistych także występują śladowe ilości THC, czyli tej głównej substancji psychoaktywnej. Ostatnio limit tej zawartości został podniesiony z 0,2 proc. na 0,3. To nadal jest znikoma zawartość. Czekamy, aż ten pułap zostanie podniesiony do 1 punktu procentowego. Takie prawo funkcjonuje m.in. w Szwajcarii, Australii, niektórych regionach Stanów Zjednoczonych. Analogiczny porządek prawny pozwoliłby nam kupować surowiec od polskich rolników. To nadal nie jest zawartość, którą użytkownicy mogą się „sponiewierać”. Ci najbardziej rozrywkowi zainteresowani są zawartością rzędu 20 proc. Jednak tak, jak w przypadku alkoholu – są osoby upijające się na umór, a są takie, które wypiją kieliszek wina do obiadu albo piwo wieczorem – na lżejszą wersję marihuany też z pewnością znajdą się amatorzy.

Rzeczywiście, od niedawna, a dokładnie od 7 maja 2022 roku, legalna jest w Polsce sprzedaż i posiadanie produktów zawierających do 0,3 proc. THC. Do tamtej pory limit zawartości wynosił 0,2 proc. To zasługa m.in. lobbingu Parlamentarnego Zespołu ds. Legalizacji Marihuany – chyba najbardziej zgodnej i funkcjonującej ponad podziałami politycznymi grupy w polskiej polityce. Najwięcej jest w nim osób z Lewicy (m.in. Beata Maciejewska, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Paulina Matysiak) i z… Konfederacji (m.in. Artur Dziambor, Jakub Kulesza, Konrad Berkowicz). Mają też sekretarza z Koalicji Obywatelskiej (Urszula Zielińska). Jak widać, są całkiem skuteczni, więc być może jednak kiedyś marihuana zostanie w Polsce w pełni zalegalizowana. Czy Kombinat Konopny już rozgrzewa maszyny, żeby ją produkować?

– Większość ludzi, kiedy mówią o wejściu na rynek marihuany, ma na myśli własne szklarnie i hodowlę rośliny. My nie mamy takich zamiarów – jest tutaj ogromna konkurencja. Jeszcze ten rynek nie wystartował, a już jest przeładowany. Podam przykład Kanady – tam od pewnego czasu było wiadomo, że nastąpi legalizacja marihuany. Dwa lata przed jej terminem firmy już były gotowe, stały w blokach startowych. Co się okazało? Ich łączna produkcja była dziesięciokrotnie większa niż potrzeby rynku. Na starcie wszystkie te firmy straciły po 90 proc. wartości na giełdzie.

Psychodeliki – między „wojną z narkotykami” a „renesansem psychodelicznym”

Dzisiaj już chyba nikt, kto chciałby być traktowany serio, nie postawiłby marihuany na półeczce z napisem „narkotyki” obok heroiny i kokainy. Statystyczny jej użytkownik w Polsce to mężczyzna między 15 a 34 rokiem życia. Brzmiące groźnie z nazwy Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (EMCDDA) w 2018 roku szacowało, że w Polsce takich użytkowników jest 2,5 mln. Gdyby rzeczywiście traktować marihuanę jako poważne zagrożenie dla zdrowia publicznego, to chyba trzeba by było obwieścić epidemię.

Co innego psychodeliki. Nie, nie są one „groźniejsze” niż marihuana, ale na pewno mniej rozpoznane. Ich zła prasa zaczęła się w latach 70., kiedy w Stanach Zjednoczonych, podobnie jak marihuana, trafiły do koszyka z napisem „war on drugs”. Jak możemy przeczytać w książce Macieja Lorenca „Czy psychodeliki uratują świat?”, w latach 50. i 60. prowadzone były w USA intensywne (choć niezbyt poprawne metodologicznie według dzisiejszych standardów) badania nad tymi substancjami. Kres wiedzy na temat właściwości LSD czy psylocybiny położyła administracja Richarda Nixona, wypowiadając wojnę szeroko rozumianym narkotykom.

W drugim dziesięcioleciu XXI wieku (a zaczęło się to już w latach 90. ubiegłego stulecia) badania, tym razem już poprawne metodologicznie, ruszyły z kopyta. Do tego stopnia, że mówimy dzisiaj o renesansie psychodelicznym.

W swojej książce Lorenc publikuje wywiady z naukowcami i naukowczyniami, którzy podchodzą do tematu z bardzo wielu różnych punktów widzenia. Angielska lobbystka i reformatorka polityki narkotykowej Lady Amanda Feilding opowiada o trudnościach, jakie trzeba pokonać, aby przełamać z pomocą nauki tabu wokół psychodelików. O biologicznych, fizjologicznych i psychiatrycznych aspektach tych substancji mówią m.in. dr Robin Carhart-Harris, dr David Nichols czy dr Charles Grob. Część z wywiadowanych osób opowiada także o aspektach duchowych doświadczeń psychodelicznych – m.in. o ayahuasce stosowanej przez mieszkańców Zachodu mówi dr Luis Eduardo Luna, a o praktycznych zastosowaniach mistycyzmu psychodelicznego – dr Roland Griffiths.

Czego dowiadujemy się z tych rozmów? Zacznijmy od tego, że psychodeliki to bardzo zróżnicowana grupa substancji, zarówno występujących w naturze, jak i syntetycznych. Wśród tych ostatnich najbardziej znane jest LSD (jego odkrywcą był Albert Hofmann). Te naturalne to m.in. obecna w tzw. magicznych grzybkach psylocybina czy występujące w stosowanej w rytuałach ayahuasce DMT. Co mogą nam one dać? Podróż psychodeliczna ma szansę zakończyć się tzw. bad tripem, jednak w kontrolowanych warunkach, najlepiej w ramach terapii psychodelicznej, może odmienić nasze życie. Użytkownicy wspominają o rozpłynięciu się ego, poczuciu głębokiej łączności ze światem. Opisywane przez ww. naukowców badania wskazują, że osoby, które doświadczyły przeżyć psychodelicznych, są na ogół bardziej otwarte, progresywne i empatyczne. Ale to nie koniec zasług – substancje psychodeliczne doskonale rokują, jeśli chodzi o kwestie leczenia uzależnień, PTSD, depresji i innych zaburzeń psychicznych.

Tak interesujące substancje nie mogły pozostawić biznesu obojętnym. Czy są już jakieś prężne startupy bądź farmaceutyczne kolosy, które ostrzą sobie zęby, żeby eksplorować ten rynek? Zapytałam o to w powstałym kilka lat temu Polskim Towarzystwie Psychodelicznym, zajmującym się popularyzacją wiedzy i wspieraniem badań dotyczących tych substancji, a także lobbingiem na ich rzecz. Odpowiedziała mi zaprzyjaźniona z PTP prawniczka Aleksandra Maciejewicz, rzeczniczka patentowa w kancelarii prawnej Law More:

– W Polsce niestety prowadzonych jest więcej badań naukowych w tych zakresie niż działa startupów, ale na świecie mówimy o naprawdę dużym rynku. Te najwyżej wyceniane (bo w setkach milionów dolarów), jak ATAI Life Sciences, Compass Pathways czy Mind Medicine zajmują się badaniami klinicznymi i opracowywaniem leków, ale ta branża to dużo więcej obszarów. Wśród nich można wyróżnić firmy, które zajmują się produkcją substancji psychodelicznych (które następnie sprzedawane są m.in. do badań i dla innych firm) czy firmy technologiczne (od tych bardziej „prozaicznych” jak platformy łączące klientów i terapeutów lub kliniki, po systemy VR do prowadzenia i integracji sesji psychodelicznych).

Są też inne, zaskakujące obszary, w których przecinają się drogi biznesu i psychodelików.

– Mamy również obszar edukacyjno-szkoleniowy, który święci triumfy z uwagi na postępujące rozluźnienie prawne w USA (chociażby z początkiem stycznia 2023 r. w stanie Oregon ruszył nabór dla podmiotów, które będą prowadziły terapie psylocybiną). Mamy również branżę klinik, które oferują leczenie psychodelikami (tam, gdzie jest to legalne) lub integrację doświadczeń. Mamy również firmy związane z mikrodozwaniem, jak te dostarczające gotowe zestawy z protokołem terapii lub aplikację mobilna ułatwiająca proces microdosingu. Są również firmy, które zajmują się stricte pracami R&D, np. opracowują odpowiedniki substancji psychodelicznych, które nie będą miały efektu halucynogennego, albo skrócą czas sesji (LSD działa ok. 12 godzin, co dla pacjenta może być niezwykle trudne) lub go wydłużą (DMT działa od 10 do 15 minut). Mamy również różnorodne inne firmy usługowe, jak Halugen, który specjalizuje się w testach DNA pod terapię psychodeliczną, albo Enthea, która ma dać pracodawcom możliwość oferowania terapii wspomaganej psychodelikami jako dodatkowego świadczenia w miejscu pracy. Swoją cegiełkę dokładają tu również kancelarie, które wspierają w firmy w patentowaniu nowych rozwiązań z tego sektora (w USA prognozuje się już wojny patentowe dot. substancji psychodelicznych). Są również startupy, które włączają w swój obszar działania integrację doświadczeń psychodelicznych. Przykładowo HealCommunity, która oferuje wirtualną terapię grupową, Hyka, która pomaga „dopasować” osobę do kliniki za pomocą technologii, którą można zintegrować również z ubezpieczeniami zdrowotnymi, czy też Syndi Health, czyli platforma oceniająca i monitorująca cyfrowe aplikacje zdrowotne – mówi Maciejewicz.

Jak łatwo się domyślić, rynkiem zainteresowane są również startupy. Ekspertka z Law More wspomina o funkcjonujących akceleratorach.

– Mamy bardzo rozwinięty ekosystem startupowy, z akceleratorami dla startupów z branży substancji psychodelicznych (np. Tabula Rasa Ventures) albo funduszami inwestycyjnymi zorientowanymi tylko na psychodeliki (np. Empath Ventures czy Conscious Fund). Ale w psychodeliki inwestują również oczywiście inwestorzy prywatni, jak Peter Thiel czy Tim Ferriss. Inwestycje w tym sektorze również są niebagatelne. Z niedawnych inwestycji wymienić można chociażby 60 milionów dolarów zainwestowane w Lusaris Therapeutics albo 39 milionów dolarów dla Gilgamesh Pharmaceuticals. Przy czym aktualne kapitalizacje są nieco niższe niż w 2021 r. (wg analiz Psychedelic Alpha w 2022 roku zainwestowano w firmy związane z substancjami psychodelicznymi 520 mln USD, podczas gdy w 2021 r. inwestycje wyniosły prawie 2 mld USD w całym sektorze), ale wiąże się to z globalnym trendem, który dotknął nie tylko branżę biotechnologiczną.

Większość przedsiębiorstw dedykuje swoją ofertę rozwiązywaniu problemów ze zdrowiem psychicznym.

– Kiedy zaś mówimy o kwotach, warto wspomnieć, że problem, w który „wymierzone” są ww. firmy, jest ogromny. W samym USA szacuje się, że obciążenie ekonomiczne związane z depresją, zaburzeniami związanymi z używaniem opioidów i PTSD wynosi ok. 1,4 biliona dolarów rocznie, a bezpośrednie koszty opieki zdrowotnej wynoszą około 270 miliardów dolarów (dane za ARK Invest). I mówimy tu tylko o jednym kraju i cząstce wszystkich zaburzeń czy chorób psychicznych – komentuje rzeczniczka patentowa.

A co na to polski biznes? Czy taki Kombinat Konopny byłby zainteresowany rynkiem psychodelików?

– Pomysł, żeby pojawić się na rynku psychodelików, był w moim życiu obecny, zanim zająłem się konopiami. W obecnym porządku prawnym absolutnie nie mam możliwości wejścia na ten teren. Psychodeliki zaczęły się pojawiać w dyskursie medialnym jako alternatywa dla medycznej marihuany. W USA w tej branży funkcjonują często te same osoby. Prezentuje się psylocybinę czy LSD jako lek na depresję czy inne głębokie zaburzenia psychiczne. I słusznie – stosowane przez pacjentów psychoterapeutów w kontrolowanych warunkach przynoszą świetne rezultaty. Jednak Kombinat Konopny nie planuje być kliniką leczenia schorzeń psychicznych. Natomiast z mojego doświadczenia wynika, że ta sama substancja stosowana w dużych dawkach i pod kontrolą lekarza, może być używana także metodą mikrodozowania. To bardzo popularne np. w Kalifornii, stosowane jako profilaktyka depresji. Jest to przestrzeń, w której widzę miejsce dla naszej firmy. Nie ma jednak mowy o planach biznesowych w tym kierunku, dopóki porządek prawny jest, jaki jest. Istotne jest też nie tylko czy i kiedy nastąpi legalizacja, ale też jak ona nastąpi. Obserwuję, że w części krajów następuje oligarchizacja rynku psychodelików i marihuany. Podam przykład Macedonii, bo podejrzewam, że w Polsce może to się skończyć podobnie. Umożliwiono tam wystawianie pozwoleń na produkcję marihuany, dostało je 30 firm. Każda z nich należy do rodziny premiera – mówi prezes Maciej Kowalski.

Póki co zatem czekamy na legalną marihuanę. Psychodeliki to pieśń przyszłości, ale może uda nam się jej kiedyś posłuchać.

Przygotowując artykuł, korzystałam z następujących źródeł:

Maciej Lorenc, Czy psychodeliki uratują świat?, Warszawa 2018

Paweł Kapusta, Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym, Warszawa 2028

oraz z bazy wiedzy dostępnej na stronach ConQuest Consulting i My Company Polska.