Wiadomość o odwołaniu Piotra Naimskiego z funkcji sekretarza stanu w KPRM i pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej – na dwa miesiące przed otwarciem jego sztandarowego projektu, czyli Baltic Pipe – spadła jak grom z jasnego nieba. Co się stało, że nie pozwolono mu nawet dotrwać na stanowisku do początku października, by mógł symbolicznie przeciąć wstęgę na otwarciu inwestycji? Mowa przecież nie o szeregowym ministrze, lecz o postaci niezwykle zasłużonej. Przypomnijmy, że Naimski był harcerzem legendarnej „Czarnej Jedynki”, działaczem opozycji demokratycznej i współzałożycielem KOR; po przełomie 1989 r. pełnił funkcję szefa Urzędu Ochrony Państwa w rządzie Jana Olszewskiego, a w pierwszym gabinecie PiS – wiceministra gospodarki. Jego dewizą była suwerenność energetyczna.
Komentatorzy są zgodni – Naimski przegrał z szefem Orlenu. – Chcesz się dowiedzieć? Zadzwoń do Obajtka – odpowiada mi jeden z rozmówców zbliżonych do kancelarii premiera, gdy pytam go o powody dymisji. Potężny prezes Orlenu był na kursie kolizyjnym z odwołanym ministrem. Powód? Niechęć Naimskiego do dopinanej w ostatnich dniach fuzji Orlenu i Lotosu, a w dalszej perspektywie – także PGNiG. Sceptycyzm zdymisjonowanego ministra wobec transakcji był powszechnie znany. W majowym wywiadzie dla DGP mówił on: – Trzeba mieć nadzieję, że plan połączenia PKN Orlen, Lotos i PGNiG, dając możliwość koordynacji strategii w sektorze paliwowym i rafineryjnym, nie narazi Polski na niekontrolowane przejęcia własnościowe w tym obszarze. To dotyczy m.in. mechanizmów ograniczających możliwości zbywania aktywów przez partnerów uzyskujących je w wyniku fuzji. Ostateczne decyzje rządu w tej sprawie będą musiały brać tę kwestię pod uwagę.
Nasi rozmówcy wskazują, że do ostatniej chwili były już minister próbował utrudniać powstanie koncernu multienergetycznego – m.in. poprzez kontrolowany przez siebie PERN, operatora rurociągu „Przyjaźń” na terenie Polski. Z ich relacji wynika, że Naimski nie wyrażał zgody na to, aby PERN sprzedał swoje akcje PKN Orlen. Tę wersję poniekąd potwierdza jego facebookowe oświadczenie o dymisji, w którym przyznał: „Jako ustne uzasadnienie powiedziano mi, że nie nadaję się do współpracy i «wszystko blokuję»”.

Miał obsesję bezpieczeństwa

Reklama
Sprawa fuzji to z pewnością wystarczający powód dla prezesa Orlenu. Pytanie jednak, dlaczego na tę dymisję zgodzili się premier Mateusz Morawiecki, a przede wszystkim prezes PiS Jarosław Kaczyński. – Jestem bardzo zaskoczony, trudno mi powiedzieć, gdzie tkwi przyczyna. Naimski od lat jest jednym z najbliższych współpracowników i zaufaną osobą prezesa Kaczyńskiego. Trudno mi sobie wyobrazić, by Obajtek miał większe zaufanie prezesa niż Naimski – mówi nam osoba z branży. A inna dodaje: – To absolutnie nie do zrozumienia w takich chybotliwych czasach.
Kolejne pytanie, które na razie pozostaje bez odpowiedzi, dotyczy tego, kto – i czy w ogóle – zastąpi Naimskiego na fotelu pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. Słychać, że do Ministerstwa Aktywów Państwowych ma przyjść były minister energii Krzysztof Tchórzewski i – jako sekretarz stanu – zająć się węglem. W resorcie zdublowałby więc wiceministra Piotra Pyzika, który dziś zajmuje się tym obszarem.
Naimski miał wielu wrogów, w tym branżę górniczą. Był krytykowany także w koalicji rządzącej – za zbyt wolne tempo rozbudowy gazoportu w Świnoujściu, za niewybudowanie pływającego terminala w Gdańsku do odbioru LNG, a przede wszystkim za wspieranie byłego szefa resortu klimatu Michała Kurtyki, który – jak mówią oponenci Naimskiego – stał za progazową, odchodzącą od węgla Polityką Energetyczną Polski do 2040 r. Jak słyszymy, w obliczu problemów z dostępem do węgla można się spodziewać prób uczynienia ze zdymisjonowanego ministra kozła ofiarnego w tej sprawie.

©℗