Główna dyskusja dotyczy głębokości przyszłej integracji.
Premier Wielkiej Brytanii wypowiedział znamienne słowa na ostatnim szczycie Unii Europejskiej: „Nie przyjechałem tu, by zdobywać przyjaciół, ale po to, by chronić interesy podatników i znaczenie Wielkiej Brytanii we wspólnym rynku”. Co więcej, zapowiedział, że zawetuje każdy budżet, który będzie przewidywał wzrost wydatków. Mocno powiedziane. Wspólnota Europejska co do zasady opiera się na regule kompromisu, tak mocne i jednoznaczne postawy nie są mile widziane. Takie deklaracje można odbierać jako element gry negocjacyjnej. Tym razem jednak wynikają one z głębokiego przekonania Wielkiej Brytanii, że w czasie kiedy wszyscy dookoła oszczędzają, absurdem byłoby zwiększanie wydatków w ramach wspólnego budżetu europejskiego. Twarde stawianie spraw czasami się opłaca, choć postawa „bycia trudnym” nie sprzyja załatwianiu innych kwestii.
Wielka Brytania, podobnie jak Polska, ma zasadnicze zastrzeżenia do unii bankowej, ale obiekcje te wynikają ze zgoła innych przesłanek. Nasze obawy są pochodną tego, że większość operujących w Polsce banków to córki wielkich konglomeratów europejskich i nowe zasady wprowadzone w ramach unii bankowej zlikwidowałyby de facto możliwość skutecznego nad nimi nadzoru przez KNF. Wielka Brytania z kolei nie chce stracić wpływu na regulacje bankowe, stojąc na drugim biegunie, będąc hegemonem bankowym w Europie. Na jej terytorium znajduje się bowiem 40 proc. europejskich aktywów bankowych. Do tego jeszcze dochodzi spór francusko-niemiecki dotyczący tempa wprowadzania unii. Szybkie jej wprowadzenie uruchomiłoby cały mechanizm pomocy, w ramach którego wsparcie dla hiszpańskich banków nie byłoby zaliczane do długu publicznego. Skorzystałyby na tym również inne kraje (w tym w szczególności Irlandia, której olbrzymi przyrost długu był spowodowany kosztami pomocy udzielonej bankom irlandzkim). Dla Niemiec takie rozwiązanie to nic innego jak tylko uruchomienie gwarancji w ramach udzielanej w ten sposób pomocy, z czym nasi zachodni sąsiedzi się nie spieszą, gdyż prawdopodobnie nie pomogłoby to kanclerz Merkel w wyborach parlamentarnych zaplanowanych na przyszły rok. Na koniec tej układanki należy przypomnieć o naszym interesie w tych negocjacjach, jakim jest budżet na kolejną perspektywę finansową.
Wbrew pozorom nie jest to najważniejszy spór w Europie, choć jest jedną z odsłon fundamentalnej dyskusji o przyszłości Unii. W przypadku brytyjskiego weta stałby się niejako przyczynkiem do ostatecznego podziału Wspólnoty na dwie prędkości. Główna debata dotyczy głębokości przyszłej integracji w tym węższym klubie i tempa dochodzenia do niej. Wszelkie pozostałe kwestie są wobec tych zasadniczych wtórne. Im większy i silniejszy będzie sprzeciw Wielkiej Brytanii w takich obszarach jak unia bankowa, tym większa i mocniejsza presja na integrację w ramach Siedemnastki. Jednym z elementów integracji w węższym gronie będzie budżet strefy euro. Na obecnym etapie jego wysokość byłaby symboliczna, rzędu kilkudziesięciu miliardów euro, ale w przyszłości prawdopodobnie kwoty te by rosły. Niemniej nawet symboliczny budżet strefy euro negocjowany wraz z budżetem dla całej unii byłby doskonałym pretekstem do tego, aby ograniczyć ten budżet, na którym nam najbardziej zależy. Na szczęście jesteśmy na ostatniej prostej i perspektywa stworzenia małego budżetu Siedemnastki wciąż jest mglista. Ale nawet już w średnim terminie widać, że wszelkie istotne dla nas i dla Europy decyzje będą zapadać w gronie państw ściśle się integrujących. Aby zupełnie nie wypaść z tej orbity, zaproponowaliśmy wraz z Pawłem Świebodą układ stowarzyszeniowy ze strefą euro na okres, kiedy nie będziemy jeszcze w obszarze wspólnej waluty, tak aby w jak największym zakresie współtworzyć architekturę przyszłego ścisłego jądra Europy. Dzisiejsza sieć sporów pokazuje, jak duże możliwości, ale i jednocześnie zagrożenia tworzą się w budowanej na nowo Europie.
Reklama
Silna Europa będzie silna wtedy, gdy będzie zdrowa gospodarczo. Jeśli w ramach Siedemnastki obok unii fiskalnej uda stworzyć się od dawna planowaną, ale nigdy niezrealizowaną strefę wolnego przepływu usług, to ta nowa konstrukcja może okazać się znacznie bardziej konkurencyjna od poprzedniej. Trzeba mieć bowiem świadomość, że dzisiejsze problemy wielu krajów UE biorą się z niemożności sprostania globalnej konkurencji, szczególnie z krajów Azji, której nigdy wcześniej nie było. Nowa Unia musi oprócz stabilności stworzyć warunki dla wzrostu konkurencyjności. Akurat w ciągu najbliższej dekady wsparcie dla rozwoju infrastruktury w krajach nowej unii, obok dyrektywy usługowej, może być najistotniejszym sposobem zwiększenia konkurencyjności. Ważne, aby tego typu podejście było głównym przekazem Polski.
ikona lupy />
Ryszard Petru, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich, partner PwC / DGP