Ujawnione w ostatnich dniach skandale w bankach Barclays, JPMorgan Chase, Goldman Sachs i innych mogą sugerować, że sektor finansowy ma poważne problemy w kwestii moralności. Niestety, jest gorzej: mamy do czynienia z obniżeniem standardów etycznych w całym środowisku biznesu, a częściową winę za to ponoszą nasze uczelnie biznesowe.

Weźmy na przykład doniesienia o dwóch wysoko postawionych dyrektorach z firmy prawniczej McKinsey & Co. Sprawa ta nie doczekała się ostrego publicznego mimo wykroczeń popełnianych przez byłych pracowników firmy. Prezes McKinsey Anil Kumar, absolwent Wharton School na Uniwersytecie Pensylwanii, przyznał się do przekazywania niejawnych informacji Rajowi Rajaratnamowi, dyrektorowi funduszu hedgingowego, a przy okazji koledze ze studiów. Rajat Gupta, absolwent Harvard Business School, który przez dziewięć lat pracował w McKinsey jako dyrektor zarządzający, został ukarany za insider trading w tej samej sprawie.

Problem należy potraktować poważnie. W każdej firmie zdarzają się wprawdzie czarne owce, ale jeśli takie osoby zajmują najwyższe stanowiska, można wtedy sądzić że firma ma albo skorumpowaną kulturę, albo wadliwy proces rekrutacji, albo jedno i drugie. Taka sytuacja martwi szczególnie w organizacji takiej, jak McKinsey, która jako jedną ze swoich największych zalet przedstawia uczciwość i jakość pracy swoich konsultantów.

Skąd w głowach Gupty, Kumara i innych pojawiła się myśl, że takie postępowanie może być w porządku? Większość szkół biznesowych ma przecież zajęcia z etyki. Jednak można je podzielić na dwie kategorie. W pierwszej z nich studentom przedstawiane są po prostu dylematy etyczne, nie zajmuje się jednak stanowiska odnośnie oczekiwanego postępowania. To tak jakby przedstawić bez żadnego komentarza argumenty za i przeciw segregacji rasowej.

Reklama

Inni chowają się za pojęciem społecznej odpowiedzialności biznesu, czyli popularnego CSR-u, sugerując tym samym, że odpowiedzialność ta spoczywa na firmie, a nie na poszczególnych osobach. Używam słowa „chowają się”, ponieważ każda firma to nic innego, jak zorganizowana grupa osób. Tak więc zanim zaczniemy mówić o społecznej odpowiedzialności biznesu, musimy pomówić o społecznej odpowiedzialności ludzi.

Ekonomia i chciwość

To dziwne, ale większość ekonomistów nie widzi związku pomiędzy swoim zawodem a moralnością. Porównują się do fizyków, którzy uczą o tym, jak zachowują się atomy – nie o tym, jak powinny się zachowywać. Fizycy jednak nie zwracają się do atomów bezpośrednio, a atomy nie mają wolnej woli. Gdyby ją miały, fizycy mogliby – i powinni – zastanawiać się, w jaki sposób uczone przez nich atomy będą zmieniały swoje zachowanie i tym samym wpływały na wszechświat. Badania dowodzą, że edukacja ekonomiczna ma wpływ na dalsze postępowanie studentów – sprawia, że są bardziej samolubni i mniej troszczą się o wspólne dobro. Większość nauczycieli nie zdaje sobie jednak z tego sprawy.

Gary Becker jest pionierem ekonomicznych badań nad przestępstwem. Stosując podstawową zasadę użyteczności, porównał on korzyści płynące z popełnienia przestępstwa ze spodziewanym kosztem kary (czyli koszt kary pomnożony przez prawdopodobieństwo jej otrzymania). Model ten był bardzo interesujący, jednak nie mając w zupełności na celu sugerowania ludziom, jak powinni się zachowywać, wywołał dość nieoczekiwane konsekwencje. Były uczeń Beckera zauważył, że wiele uczących się u niego osób jest wyjątkowo niemoralnych. Uznał więc, że zinterpretowali oni opisowy model Beckera jako instrukcję postępowania, w związku z czym widzieli każdy przypadek nieskorzystania z okazji popełnienia przestępstwa z wysokim potencjalnym ryzykiem i niskim prawdopodobieństwem kary jako oznakę głupoty.

Innymi słowy, jeśli nauczyciele udają agnostyków, zachęcają oni w pewnym stopniu swoich uczniów do niemoralnego zachowania, za które nie wezmą odpowiedzialności. To prawda, że ekonomiści nie są filozofami moralności i nie mamy szczególnych uprawnień do decydowania o tym, co jest etyczne, a co nie. Jesteśmy jednak w stanie rozpoznać zachowania, które pozytywnie wpływają na życie ludzi. Kiedy w teatrze wybucha pożar, instynkt jednostki każe jej jak najszybciej biec w kierunku wyjścia. Jednak gdyby cała publiczność rzuciła się jednocześnie na wyjście, mniej osób zdołałoby wyjść i niektórzy mogliby zginąć. Nie dziwi więc, że istnieją normy społeczne przeciwko takiemu zachowaniu, a osoby łamiące je są uważane za ordynarne i egoistyczne, a w niektórych przypadkach naruszają one prawo.

Kiedy ekonomista Michael Friedman wypowiedział słynne słowa o tym, że jedynym obowiązkiem biznesu jest zwiększanie zysków, dodał: „pod warunkiem, że stosuje się on do zasad, czyli otwartej i wolnej konkurencji, bez kłamstwa i oszustw.” To bardzo istotne zastrzeżenie, którego nie podkreśla się wystarczająco wyraźnie na naszych uczelniach.

Lobbing polityczny w celu zapewnienia sobie przewagi nad konkurencją nie stanowi „otwartej i wolnej konkurencji”. Nie jest nią również wykorzystywanie uzależnień lub ograniczeń kognitywnych klientów, które ociera się tak naprawdę o oszustwo. Nie wspominając już o wykorzystywaniu poufnych informacji od klientów dla własnego zysku, manipulowanie ważną stopą procentową, jaką jest Libor, czy też sprzedawanie produktów finansowych ze świadomością ich wadliwości.

Etyka powinna więc stać się integralną częścią kluczowych kursów akademickich, takich jak księgowość, finanse przedsiębiorstwa, makroekonomia i mikroekonomia, które zwykle wykładane są przez najbardziej szanowanych profesorów. Póki co są to bowiem oddzielne, mało ważne zajęcia, podczas których studenci woleliby być gdziekolwiek indziej. A powinno się uświadamiać im, że łamanie zasad etycznych ma konsekwencje dla reputacji, często też prawne, do czego dochodzą szeroko pojęte negatywne społeczne konsekwencje działania wyłącznie na rzecz swojego własnego interesu.

Oczywiście żadna ilość edukacji nie może zupełnie zapobiec negatywnemu postępowaniu. Może jednak wpłynąć na obniżenie poziomu społecznej akceptacji dla oszustw.


Luigi Zingales jest profesorem Booth School of Business na Uniwersytecie w Chicago.