Postawił Pan tezę: w III kwartale 2013 r. dojdzie do rozpadu strefy euro. Co Pana do tego skłoniło?

Jacek Marczyk: Analiza złożoności pokazuje, że strefa euro wraz z całą Unią Europejską są bliskie rozpadu. Proces komplikowania się obu tych systemów jest już dziś mocno zaawansowany. Za chwilę może się okazać, że już nikt i nic nie powstrzyma go od przekroczenia punktu krytycznego, po którym dojdzie do rozpadu. Moja teza ma za podstawę dane publicznie dostępne, które co kwartał publikuje Eurostat. Ich stochastyczna analiza pozwoliła prześledzić ewolucję złożoności i sprężystości 27 członkowskich państw Unii Europejskiej w ostatnich latach.

Wynik nie pozostawia złudzeń – złożoność tego systemu narasta, a sprężystość maleje. Oznacza to, że – o ile nie nastąpią istotne zmiany warunków makroekonomicznych – w 3 kwartale 2013 r. złożoność tego systemu przekroczy poziom krytyczny i dojdzie do jego rozpadu.

Reklama

Na czym polega analiza złożoności?

Kiedy system rośnie i się rozwija wzrasta też jego złożoność. Spójrzmy na ewolucję biosfery, która jest doskonałym przykładem tego zjawiska. Wśród bytów przyrodniczych te odgrywają ważną rolę, które mają większą strukturę i entropię. Przy czym struktura jest tym, co definiuje funkcjonalność, a entropia tym co pozwala systemowi kreatywnie reagować na wpływ czynników zewnętrznych z otoczenia. W biologii nazywa się to umiejętnością adaptacji.

Kiedy struktura systemu staje się zbyt duża zaczynają się kłopoty z prawidłowym wykonywaniem funkcji i narasta niezdolność do reagowania, odpowiedniego do bodźców. W końcu może to doprowadzić do osiągnięcia punktu krytycznej złożoności. Wtedy system traci sprężystość – jego reaktywność maleje tak bardzo, że traci rację bytu. Proces dobrze znany z biosfery obserwujemy obecnie w ewolucji strefy euro i szerzej UE.

Co konkretnie komplikuje sytuację strefy euro i UE?

Wskazania wynikające z naszych analiz z grubsza pokrywają się z ustaleniami makroekonomicznymi. Głównymi czynnikami odpowiedzialnymi za to, że sytuacja obu systemów staje się coraz bardziej skomplikowana są: popyt wewnętrzny, czyli konsumpcja, eksport i płace w administracji publicznej. Bardzo negatywny wpływ na sytuację ma też kondycja sektora finansowego i instytucji finansowych. Uzależnienie wzrostu gospodarczego od wysokiej konsumpcji skutkuje ciągłym obniżaniem cen, cięciem kosztów, przenoszeniem produkcji poza Europę.

Z drugiej strony występuje silna presja na podwyżki wynagrodzeń. Zwłaszcza podwyżki w sektorze publicznym mają destabilizujący wpływ na oba systemy. Tym bardziej, że sektor ten się rozrasta i w coraz większej liczbie przypadków zamiast służyć społeczeństwu i gospodarce staje się wielkością samą w sobie. Sytuacja w Grecji jest tu skrajnym przykładem, ale i ostrzeżeniem – w tę stronę postępuje ewolucja. Produkty pochodzące z Europy tracą konkurencyjność w skali globalnej, co stopniowo paraliżuje eksport.

Z drugiej strony konsumpcję na Starym Kontynencie pobudzają pożyczki i kredyty, co prowadzi do wzrostu liczby zadłużonych – osób, przedsiębiorstw, a w końcu i państw. Od lat poziom zadłużenia we wspomnianych wymiarach systematycznie rośnie i obecnie przekracza już granice bezpieczeństwa.

Na czym polega niestabilność systemu finansowego, o której pan mówi jako o jednej z głównych przyczyn pogarszającej kondycję strefy euro?

W konkurencyjnym systemie finansowym kapitał szuka atrakcyjnych aktywów płynnych. Jednak w ostatnim dziesięcioleciu chęć puszczenia kapitału w obrót i zyskania na tym bywała zupełnie nieracjonalna i nie liczyła się z ryzykiem. Prowadziło do mnożenia instrumentów pochodnych czy przekazywania przez skądinąd renomowane banki setek milionów dolarów „cudownemu rozmnażaczowi zysków” (Bernardowi Madoffowi), który w końcu okazał się być zwyczajnym oszustem.

Reakcją banków na poszukiwanie przez kapitał aktywów było rozbudowywanie niebankowych obszarów działalności – bankowości inwestycyjnej i usług zarządzania aktywami. Dzięki temu banki utrzymały swoją kluczową pozycję w systemie finansowym, ale za cenę przekształcenia się w podmioty o zupełnie innym profilu działalności, niż przewiduje standard zbierania depozytów i udzielania kredytów. Powstały skomplikowane konglomeraty, w których klasyczne usługi bankowe stały się ubogimi krewnymi dla propozycji inwestycyjnych kuszących wysoką stopą zwrotu. Udzielano kredytów na bardzo atrakcyjnych warunkach, ale przy coraz niższej bazie kapitałowej, co wyraźnie wykraczało poza normy zarządzania ryzykiem.

Kryzys finansowy, który wybuchł w 2008 r. w USA pokazał toksyczność instrumentów pochodnych i był iskrą, która wznieciła pożogę. Instrumenty budowane na rynku amerykańskich nieruchomości (subprime) okazały się gigantyczną bańką spekulacyjną. Właśnie tego rodzaju derywaty wywołały kryzys, który uderzył w międzynarodowy system finansowy z ogromną siłą, niczym tsunami.

Najpierw zmiótł całą paletę wehikułów inwestycyjnych, jakimi przez lata obrosły banki, a następnie uszczuplił ich kapitały i obnażył rozmiary strat, które powstały jako wynik euforii inwestowania i nieliczenia się z ryzykiem. Doprowadził niemal do bankructwa Islandię, Irlandię przemienił z tygrysa gospodarczego w kraj stojący na skraju upadłości, a ponieważ zglobalizowana gospodarka to system naczyń połączonych pogrążył w kryzysie całą Europę.

System finansowy nie upadł, bo państwa i banki centralne interweniowały wzmacniając go setkami miliardów dolarów i euro. Jednak była to tylko doraźna pomoc. Wciąż nie wyeliminowano mechanizmów, które sprawiły, że w poszczególnych państwach i w globalnej gospodarce odegrał on rolę szkodnika.

Cały wywiad czytaj na: