Z Piotrem Czarneckim rozmawia Łukasz Wilkowicz

Podobno nie spodobał się panu wywiad z Andrzejem Powierżą o kredytach frankowych („Frankowe gry i zakłady”, Magazyn DGP z 22 października 2021 r.)?

To świetny analityk rynku bankowego, ale w tej rozmowie poszedł za daleko. Nie podoba mi się to, że mówi o tych kredytach jak o jakiejś grze czy zakładach.

„Zakład o przyszłe kursy z rynkiem”.

Reklama

Używanie terminu „zakład” może być opacznie zrozumiane. Z kredytem wiąże się ryzyko stopy procentowej, a z pożyczką walutową także ryzyko walutowe. Po prostu oczekiwania kredytobiorców odnośnie do poziomu kursu waluty nie spełniły się - z różnych przyczyn, całkiem niezależnych od banków. Posługiwanie się terminem „zakład” może sprowadzić standardową usługę bankową, jaką jest kredyt, do kategorii gry hazardowej, co jest nadużyciem. Powierża powiedział też, że gra skończyła się przegraną. Nie można w połowie spłaty, gdy mówimy o 30-letniej pożyczce udzielonej w 2006 r., przesądzać, czy ona była bardziej lub mniej opłacalna niż zaciągnięty w tym samym czasie kredyt złotowy. Andrzej Reich, były dyrektor w KNF, przygotował raport, z którego wynika, że koszt tych kredytów był i jest na przestrzeni lat porównywalny.

Zapytam wprost: czy umowy frankowe były zgodne z prawem? Czy były uczciwe?

Teraz przedstawia się wszystko tak, jakby banki robiły umowy niezgodne z prawem. I to jest fundamentalna bzdura - te umowy były zgodne z prawem. Klauzule, o których dziś mówi się, że są abuzywne, wtedy takie nie były. Pamiętajmy, że banki były poddawane audytom nadzoru. I nikt - aż do momentu, gdy frank się skokowo umocnił w stosunku do złotego w styczniu 2015 r. - tych umów kredytowych nie kwestionował, nie mówiono też o żadnych klauzulach abuzywnych.

Jak to? Zapisy w umowach były uznawane za abuzywne i wcześniej.

Wcześniej? Czyli kiedy?

Kwestia spreadów walutowych to początek poprzedniej dekady.

Ale to tylko sposób rozliczenia. A nie nieważność całego kredytu.

Ale od tego zależy wielkość i kredytu, i raty. I powie pan, że spready były OK?

Spread, czyli marża na przewalutowaniu, jest normalnym sposobem zarabiania przez bank czy kantor. Ale to prawda, że wtedy spready w niektórych bankach były bardzo wysokie. Banki sprzedające kredyty o bardzo niskiej marży zakładały, że mogą odbić to sobie na wysokich spreadach. Ale to było zgodne z prawem. To, że bank stosuje różnice kursowe, że je ustala na różnym poziomie - jest zgodne z prawem. Od zmiany prawa bankowego w 2011 r. i noweli spreadowej każdy kredyt walutowy może być spłacony bezpośrednio w walucie, i to klient decyduje, skąd tę walutę na spłatę raty pozyska. Bank nie ma prawa w tym klienta ograniczać. Nawiasem mówiąc, pomimo takiej możliwości decyzją kredytobiorców ponad 90 proc. kredytów walutowych jest do dziś spłacanych w złotych, z zastosowaniem spreadów oferowanych przez banki.

Ale to był powód późniejszych problemów banków.

Jest faktem, że później rozpętała się wokół tego burza. I pana branża ma w tym duży udział. Bo wielu dziennikarzy, również ekonomicznych, jest frankowiczami. Właściwie od tego powinniśmy zacząć: czy jest pan frankowiczem?

Nie.

OK, to mamy jasność. Teraz mówi się, że banki specjalnie sprzedawały kredyty walutowe. Ale po pierwsze, po wejściu do UE w 2004 r. zaczęła się koniunktura gospodarcza i ruszyły kredyty hipoteczne. A klienci przychodzili po najtańszy kredyt. Zresztą nie tylko we franku, ale też w euro.