Nie chodzi tylko o to, czy dana informacja jest prawdziwa czy fałszywa, bo na społeczeństwo można wpływać także za pośrednictwem prawdziwej informacji, np. manipulując kontekstem jej przedstawienia. Takiego oddziaływania nie da się podpiąć pod kategorię fake newsów - mówi w wywiadzie Marta Kowalska, współzałożycielka Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji.
ikona lupy />
ShutterStock

Hasła takie jak wojna informacyjna, dezinformacja, fake newsy, propaganda, pojawiają się dziś prawie wszędzie. Jeszcze kilka lat temu mówiono o nich raczej w wąskich kręgach. Czy z Pani punktu widzenia można zatem mówić o informacyjnym sukcesie w sferze publicznej?

Nie do końca. Jeszcze kilka lat tematu - w 2015 roku - mówiliśmy o wojnie hybrydowej, ale przede wszystkim w kontekście Ukrainy. Pamiętam, że wtedy zaczęto również mówić, choć błędnie, o rosyjskiej wojnie hybrydowej przeciwko Polsce. To, że Rosja prowadzi działania hybrydowe wobec Polski, nie oznacza bowiem, że prowadzi wobec niej wojnę hybrydową. A przynajmniej na razie. Później z kolei przebojem do sfery publicznej wdarło się pojęcie fake newsów. Co prawda było to pozytywnym impulsem do podjęcia tematów związanych z rosyjską wojną informacyjną przeciwko Zachodowi, ale wyrządziło też wiele szkody dla sprawy i do dziś ponosimy tego negatywne konsekwencje.

Jakie?

Reklama

Przede wszystkim za bardzo skupiamy się na samych fake newsach, wrzucając często różne problemy komunikacyjne i informacyjne do tego samego worka. Tymczasem nie chodzi tylko o to, czy dana informacja jest prawdziwa czy fałszywa, bo przecież na społeczeństwo można wpływać także za pośrednictwem prawdziwej informacji np. manipulując kontekstem jej przedstawienia. Takiego oddziaływania nie da się podpiąć pod kategorię fake newsów. Tracimy przez to szerszą perspektywę postrzegania zagrożeń obecnych w przestrzeni informacyjnej.

Spróbujmy to uporządkować.

Powinniśmy wyjść od pojęcia oddziaływania informacyjnego. To próba wpływania jednego podmiotu na inny za pośrednictwem informacji. Zarówno propaganda, dezinformacja, jak i fake newsy to formy oddziaływania informacyjnego.

Zacznijmy od starego pojęcia propagandy.

Tu nic się nie zmieniło. To rozpowszechnianie określonych informacji w celu wpływania na myślenie i zachowania ludzi zgodnie z interesami podmiotów uprawiających propagandę. Chodzi tu o celowe rozpowszechnianie opinii, faktów, argumentów itd..

A dezinformacja i fake news?

Fake news to po prostu fałszywa informacja.

Dezinformacja to z kolei celowe wprowadzanie w błąd za pomocą fałszywych informacji (czyli fake newsów) lub sam proces manipulacji informacją, znów w celu realizacji własnego interesu.

O działaniach tych mówimy w kontekście podmiotów międzynarodowych, np. jednego państwa wobec drugiego. Choć niekoniecznie zawsze są to podmioty państwowe – mogą to być również podmioty komercyjne lub organizacje terrorystyczne. Działania te mogą być kierowane zarówno szeroko – do społeczeństwa, jak i wąsko – do przedstawicieli elit politycznych, odpowiedzialnych za decyzje w państwie.

>>> Czytaj również: Kolejna wojna wybuchnie przez fake newsy? Maj: Manipulacja jest coraz doskonalsza [WYWIAD]

Wszystkie te pojęcia – propaganda, dezinformacja, fake newsy – odnoszą się do sposobów prowadzenia wojny informacyjnej.

Tak, wojna informacyjna jest pojęciem najszerszym, rozumianym jako zbiór tych wszystkich wymienionych wcześniej działań podejmowanych przed określone podmioty. Należy znów podkreślić, że o wojnie informacyjnej mówimy w kontekście międzynarodowym. Kluczowa jest tu celowość działania i wrogie nastawienie.

Jakie fronty wojny informacyjnej można dziś zaobserwować w Polsce?

Jeśli chodzi o fronty, to skupiamy się głównie na jednym – rosyjskim, ponieważ to właśnie Rosja, ze względu na położenie, na interesy, a raczej ich sprzeczność z polskimi, europejskimi i zachodnimi, stanowi największe zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski.

Co z innymi frontami? Czy widać jakieś działania informacyjne ze strony Chin?

Oczywiście dostrzegamy również tego rodzaju działania ze strony innych państw, w tym Chin, ale raczej nie będzie to wojna informacyjna, a na pewno nie w zakresie i wymiarze, w jakim prowadzi ją Rosja. W kontekście Chin nie mówimy o elemencie wrogości, nie występuje tu – z wyjątkami – sprzeczność interesów.

A na poziomie metod?

Chiny podejmują trochę inne działania niż Rosja. Państwo Środka działa w sposób bezpośredni, czyli nawiązuje kontakt i oddziałuje na decydentów czy osoby opiniotwórcze w danym kraju. Chodzi głównie o kontakty biznesowe, naukowe, kulturalne. Fałszywe informacje czy dezinformacja nie są tak kluczowe jak w przypadku Rosji. Niewątpliwie jednak wspomniane praktyki również zaliczają się do oddziaływania informacyjnego i w tych kategoriach należy je postrzegać.

W tym sensie możemy powiedzieć, że przecież nasi zachodni partnerzy również oddziałują na naszą przestrzeń informacyjną, tak jak Chiny.

ikona lupy />
ShutterStock

Tak, ale takie działania nie mają wrogiego charakteru, tym bardziej, że jesteśmy sojusznikami. Państwa te mają co prawda całą paletę metod, takich jak np. dyplomacja publiczna, ale nie jest to dezinformacja.

Jak zatem można interpretować konflikt wokół chociażby gazociągu Nord Stream II, który sojusznicze Niemcy przecież wspierają, a który jest nie tylko sprzeczny z interesem Polski, ale wzmacnia pozycję Rosji. Czy możemy mówić o wrogich działaniach?

Ewidentnie mamy tu konflikt interesów, natomiast Niemcy raczej nie prowadzą w Polsce działań wykorzystujących dezinformację, propagandę, manipulację, czyli nie prowadzą wrogich działań informacyjnych. Nie można tego porównać do działań rosyjskich i wrzucić do kategorii wojny informacyjnej.

Powiedzieliśmy sobie o formie chińskich działań, a jak wygląda to na poziomie treści? Jakie tematy leżą w sferze zainteresowań Pekinu?

Chiny są zainteresowane przede wszystkim sferą ekonomiczną, więc dążą do realizacji własnych inwestycji w różnych krajach, głównie w sektorze infrastrukturalnym, transportowym, budownictwa.

Często też, choć jest to działanie standardowe, aktywnie pozyskuje się młodych ludzi, np. naukowców na uniwersytetach. Dostają oni propozycje stypendiów zagranicznych, wyjazdów, finansowania, udziału w konferencjach, czyli miękkiej współpracy. Na pewno jest to atrakcyjne zarówno dla studentów, jak i młodych naukowców, natomiast celem takich działań jest budowanie swoich stref wpływów na poziomie mentalnym. Przy czym nie można mówić o wrogim działaniu czy wojnie informacyjnej, jest to raczej element operacji psychologiczno-informacyjnej.

Chiny próbują stopniowo rozszerzać również swoje wpływy wojskowe na świecie. Czy temat ten jest widoczny w ramach chińskiego oddziaływania informacyjnego?

Raczej nie. Jeśli istnieją takie plany po stronie chińskiej, to mają one charakter długoterminowy. Natomiast obecnie nie dostrzegamy symptomów, które wskazywałyby, że działania Państwa Środka mogłyby prowadzić do działań militarnych, przynajmniej nie na terytorium Europy.

A co z infrastrukturą sieci 5G?

Jeśli Chiny stawiają własną infrastrukturę lub implementują ją do infrastruktury danego kraju, to później rzeczywiście może ona zostać wykorzystana również do celów wojskowych. Nic natomiast nie wskazuje na to, aby Chiny dążyły do konfliktu zbrojnego z Europą i nie podejmują też działań konfliktowych na tym odcinku. Możemy z pewnością mówić o wojnie handlowej, szczególnie z USA, ale nie działaniach militarnych, w odróżnieniu od Rosji.

>>> Polecamy: Lajk na Facebooku ujawnia więcej, niż myślisz. Zobacz, co mówią o tobie ślady cyfrowe

Wróćmy zatem do głównego frontu wojny informacyjnej, czyli do Rosji. Jakie cele w przestrzeni informacyjnej stawia sobie Moskwa?

Wychodzimy z założenia, że cele i interesy Rosji są sprzeczne z naszymi. Innymi słowy, wszystkie działania podejmowane przez Rosję będą dążyły do tego, aby osłabić naszą pozycję na arenie międzynarodowej – nie tylko Polski, ale całego świata zachodniego. To jest cel nadrzędny, zaś wszelkie inne działania będą już celami pośrednimi, podrzędnymi wobec tego podstawowego.

Jak to się przejawia?

Rosja działa na kilku poziomach. Podejmuje działania skierowane do całego świata euroatlantyckiego, na niższym poziomie do struktur międzynarodowych, jak UE czy NATO, a na najniższym poziomie do poszczególnych krajów oddzielnie.

W tym wobec Polski.

Tak, przy czym Polska określiła jednoznacznie i wyraźnie, że jest i chce być częścią Zachodu. Celem Rosji raczej nie jest zmiana tego stanowiska czy wyjście Polski ze struktur międzynarodowych, w których teraz uczestniczy. Oczywiście można rozważać takie scenariusze – wówczas trzeba zadać pytanie, na ile jest to inspirowane zewnętrznie, a na ile jest to wykorzystywanie koniunktury politycznej w naszym kraju.

Niedawno pojawiła się w Polsce partia dążąca do polexitu. Wydaje się, że realizacja tego scenariusza jednak wpisywałaby się w cele Rosji, bez względu na to, czy są to działania inspirowane, czy nie.

Warto zastanowić się nad tym głębiej. Jeśli celem Rosji jest wyprowadzenie Polski z UE lub z NATO, to w momencie, gdy cel ten zostanie zrealizowany, to Rosja traci bardzo wiele narzędzi wpływu czy dalszej manipulacji. Ciężko mi sobie wyobrazić kolejne kroki ze strony Rosji, mające na celu dalsze osłabianie naszej pozycji.

Z punktu widzenia Rosji korzystne jest podtrzymywanie stanu chaosu w całej Unii. Poczucie dążenia do rozpadu jest bardziej pożądane niż samo osiągnięcie tego celu. Wiązałoby się to bowiem z koniecznością przebudowy ładu międzynarodowego w regionie.

Rosja jednak jest państwem rewizjonistycznym wobec obecnego ładu międzynarodowego i jego rozbicie ułatwiłoby wywieranie bezpośredniego wpływu na państwa sąsiednie, które dziś są np. pod parasolem UE czy NATO.

Taka rewizja mogłaby przynieść wiele niespodziewanych skutków ubocznych, które mogą uderzyć w samą Rosję. W momencie wyjścia jednego lub wielu krajów ze struktur międzynarodowych zmienia się zupełnie układ sił. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co się może wydarzyć. Takie pytanie należałoby zadać przedstawicielom sztabów generalnych.

Pewne scenariusze oczywiście są możliwe, ale w moim przekonaniu Rosji raczej zależy na podtrzymywaniu obecnego chaosu, a nie na daleko idącej rewizji.

Przy jakich tematach i narracjach w sferze publicznej powinna nam się zapalić lampka ostrzegawcza, jeśli chodzi o próby wywierania wpływu informacyjnego przez Rosję?

Część kwestii podnoszonych przez Rosję ma wymiar globalny – są to tematy antyunijne, antynatowskie czy antyzachodnie. W przypadku Polski sprawa się jednak nieco komplikuje. W przeszłości bowiem kwestionowanie zachodniej tożsamości Polski, jej przynależności do NATO czy samych wartości zachodnich, liberalizmu, można było identyfikować jako narracje zgodne z interesem Rosji. Dziś sytuacja wygląda inaczej, ponieważ mamy do czynienia z tak dużą polaryzacją polityczną i społeczną, że praktycznie przy każdym temacie pojawiają się dwie barykady – prorządowa i antyrządowa. Rosjanie mogą w tej sytuacji wspierać obie strony sporu, aby podsycać jeszcze większe podziały i konflikty. Takie działania można już zaobserwować.

Jakie to działania?

Widać to choćby po społecznym sporze wokół szczepień. Co więcej, Moskwa może wspierać te wartości, które niekoniecznie muszą kojarzyć się z Rosją lub może podejmować działania trudne do jednoznacznego zaklasyfikowania.

Czy w obliczu głębokich podziałów mamy jakiekolwiek narzędzia, aby identyfikować tego typu zagrożenia i próby wpływu?

To raczej rola państwowych służb bezpieczeństwa i jeśli ktokolwiek ma do tego odpowiednie narzędzia, to właśnie służby. Społeczeństwo obywatelskie czy organizacje pozarządowe nie są w stanie tego zrobić. Oczywiście są podejmowane działania społeczne ze strony różnych organizacji, ale np. do tej pory żadne badania nie wykazały bezpośrednich powiązań kampanii dezinformacyjnych czy kampanii wpływu z Kremlem. Nie jesteśmy w stanie udowodnić, że na Kremlu planuje się określone operacje informacyjne. Wydaje się zatem, że są to działania bardzo profesjonalne, a co za tym idzie, społeczeństwo obywatelskie nie zawsze ma możliwości by je dostrzegać i się przed nimi chronić.

Czy możemy zatem powiedzieć, że na poziomie społecznym Rosja jest lepiej przygotowana i wygrywa z Zachodem na froncie walki informacyjnej z wykorzystaniem nowych technologii?

Tak, ale ma to swój kontekst. Otóż, dlaczego znaleźliśmy się w takiej sytuacji? Ponieważ nie spodziewaliśmy się jej.

Przecież rewizjonizm Rosji i wrogie wobec Zachodu działania Moskwy nie rozpoczęły się wczoraj, ale trwają już co najmniej od dekady. Co więcej, przejawy prowadzenia takiej polityki można było usłyszeć w oficjalnych wystąpieniach rosyjskich przywódców.

Mimo to Zachód nie podejmował działań, które mogłyby go zabezpieczyć przed tego rodzaju ryzykiem. Tymczasem Rosja przez wiele lat budowała swoje struktury do walki informacyjnej. Proszę zauważyć, że u nas dopiero od niedawna mówi się o tworzeniu cyberarmii, a w Rosji pierwsze publiczne informacje na ten temat pojawiły się już w 2010 roku. Mówiono wówczas o potrzebie tworzenia specjalnych szkół dla programistów. Zatem nasz wschodni sąsiad w ciągu ostatniej dekady zbudował odpowiednią infrastrukturę informacyjną.

Początkowo miała ona charakter ofensywny, czyli była zdolna do przeprowadzenia ataku. Później, od 2012 roku, czyli od czasu protestów w Moskwie, Rosja zaczęła prowadzić działania ograniczające możliwości wpływania z zewnątrz na swoją przestrzeń informacyjną, czyli zaczęto wzmacniać wymiar defensywny. Przejawia się to we wszelkich działaniach cenzorskich w obszarze Internetu, tworzeniu list zakazanych stron pod pretekstem ryzyka terroryzmu, ograniczaniu wolności słowa i wolności mediów czy ograniczeniu możliwości udzielania finansowego wsparcia zza granicy dla rosyjskich organizacji pozarządowych.

Krótko mówiąc, Rosja najpierw zbudowała ofensywną strukturę informacyjną, a potem, aby zabezpieczyć się przed odwetem ze strony Zachodu, wzmocniła własne możliwości obronne.

Czy Zachód, w tym Polska, próbował w ogóle podejmować działania ofensywne o charakterze informacyjnym wobec Rosji?

Oficjalnie nie podejmujemy takich działań. Co więcej, ich możliwości są bardzo ograniczone. Trzeba pamiętać, że Rosja dąży do realizacji chińskiego modelu, czyli tzw. suwerenności cyfrowej. Oznacza to de facto próbę odcięcia się od internetu światowego, dzięki czemu odcina się też możliwości wpływania na własną przestrzeń informacyjną i społeczeństwo z zewnątrz.

Na poziomie społecznym przegrywamy, bo jesteśmy podzieleni i można penetrować naszą przestrzeń informacyjną. Z kolei na poziomie systemowym mamy ograniczone możliwości, bo Rosja odcina się od internetu światowego. Krótko mówiąc, Zachód ma trochę związane ręce.

Nie powiedziałabym tak. Pytanie brzmi, co jest naszym celem. Czy jest nim oddziaływanie informacyjne na rosyjskie społeczeństwo? Niekoniecznie. W mojej ocenie powinniśmy skupić się bardziej na tym, co się dzieje u nas.

Weryfikacja informacji? Fact-checking?

Tak, choć niestety są to działania reakcyjne i wtórne, a do tego często nieskuteczne. Schemat jest taki, że to Rosja dyktuje nam swoje działania, może sterować potokiem informacji, a my jedynie odpowiadamy. Jest to w dużej mierze syzyfowa praca. Potrzebujemy przede wszystkim nowych działań, które będą w pozytywny sposób wpływały na społeczeństwo i budowały jego odporność.

Pojęcie odporności społecznej po raz pierwszy pojawiło się na poziomie NATO, ale już dziś mówi się o nim także na poziomie Unii Europejskiej. Niestety na poziomie krajowym jeszcze nie zostało to ujęte w żadnych strategiach. Tymczasem budowanie odporności społecznej to proces rozłożony na lata, który powinien mieć naturę systemową. Edukacja medialna i uświadamianie oczywiście są potrzebne, ale to za mało. Chodzi też o edukację cyfrową. Nowe pokolenia zupełnie inaczej pozyskują informacje.

Zajmujecie się Państwo badaniem zagrożeń informacyjnych również na poziomie poszczególnych regionów. Okazuje się bowiem, że istnieje tu całkiem spory potencjał do siania dezinformacji, czego nie dostrzegamy z pozycji centrum.

Rzeczywiście, jeśli badamy zagrożenia związane z dezinformacją wyłącznie z pozycji centrum, to widzimy pewne powtarzające się mechanizmy, ale po jakiś czasie dochodzimy w pewnym sensie do ściany. W Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji postanowiliśmy w ostatnich miesiącach zejść na niższy, regionalny poziom. Realizujemy obecnie projekt o nazwie „Zwiększanie zdolności polskiego społeczeństwa w zakresie przeciwdziałania dezinformacji”. Jego szczegółowe wyniki zostaną opublikowane w najbliższych miesiącach, jednak już teraz widzimy, że wpływy informacyjne mogą mieć również charakter regionalny, zaś pewne społeczności lokalne są bardziej podatne na oddziaływania informacyjne niż inne. Istnieją również specyficzne tematy, które mogą być potencjalnie wykorzystywane w zależności od miejsca.

Gdyby ktoś chciał nas zdestabilizować, to gdzie i jakie tematy może „odpalić”?

ikona lupy />
Media

Dla przykładu przyjrzyjmy się Szczecinowi, gdzie ważne są wszelkie tematy związane z infrastrukturą – np. gazoportem lub faktem oddalenia tego miasta od stolicy Polski. O ile z Warszawy może się wydawać, że Szczecin jest przede wszystkim miastem poniemieckim i ze względów infrastrukturalnych ciążącym ku Berlinowi, to mieszkańcy Szczecina są bardzo propolscy i przywiązani do swojego kraju. Mówienie w ten sposób jest dla nich w pewnej mierze krzywdzące, bo istnieje tam silna potrzeba bycia częścią Polski i uznania dla polskości tego regionu. Ktoś mógłby potencjalnie podsycić te emocje i podzielić nas wewnętrznie.

A domniemany śląski separatyzm?

To kolejny przykład. W świadomości ludzi z centrum takie zjawisko funkcjonuje, natomiast na poziomie lokalnym ma ono marginalny wymiar. Niestety niektórzy polscy politycy nadają tej sprawie duże znaczenie, co zupełnie nie ma pokrycia w rzeczywistości i tylko ułatwia zadanie aktorom zewnętrznym, którzy chcieliby wzmacniać antagonizmy w Polsce i siać w ten sposób większy chaos społeczny.

W przypadku polityków katalog grzechów związanych z narażaniem nas na zagrożenia informacyjne jest chyba znacznie szerszy.

Rzeczywiście, jednym z podstawowych błędów było zbyt długie niepodejmowanie tematu zarówno w administracji państwowej, jak i na poziomie społecznym. Dezinformacja jako zagrożenie po raz pierwszy pojawiła się dopiero w 2015 roku w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, ale tylko raz, w dodatku bardzo ogólnie i nie w kontekście Rosji. W porównaniu do naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej czy krajów bałtyckich, jesteśmy opóźnieni co najmniej o dwa lata. Zachowywaliśmy się tak, jakby ten temat zupełnie nas nie dotyczył, a my z jakiegoś powodu mielibyśmy być odporni na rosyjską dezinformację.

Innym błędem jest oddzielenie obszaru cyberbezpieczeństwa od bezpieczeństwa informacyjnego. W Polsce duża część ekspertów rozpatruje bezpieczeństwo informacyjne głównie w kategoriach ochrony danych i infrastruktury. Zupełnie pomija się aspekt wpływu informacji na społeczeństwo i przestrzeń informacyjną.

Jak to wygląda na poziomie ponadnarodowym? Komisja Europejska zobowiązała do współpracy i przeciwdziałania dezinformacji takie platformy internetowe, jak Facebook, Twitter czy Google w kontekście zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego.

To co robi Komisja Europejska przed wyborami do PE, potwierdza, że są to rozwiązania reakcyjne, a nie strategiczne. Działania te zostały podjęte za późno. Kampanie dezinformacyjne zostały zaplanowane znacznie wcześniej, więc pewne postawy są już ukształtowane. Bomby informacyjne na kilka dni przed wyborami mogą jedynie wzmocnić pewne przekazy, ale nie ugruntują ich, tak jak długotrwałe działanie. To mogło trwać latami. Niestety te reakcyjne i spóźnione działania są bardzo wygodne politycznie, bo pozwalają pokazać, że coś się robi. Tymczasem są to głównie pozory działań.

Współpraca z wielkimi platformami internetowymi jest nieefektywna, przede wszystkim dlatego, że ma charakter dobrowolny. Należy pamiętać, że Facebook, Twitter czy Google to podmioty komercyjne zarabiające na wymianie informacji. Niechętnie dzielą się danymi na temat przeciwdziałania dezinformacji, gdyż to głównie te platformy są obecnie wykorzystywane do rozpowszechniania dezinformacji przed podmioty trzecie.

Musimy sobie uświadomić, że trzeba tu działać długoterminowo i tworzyć odporność informacyjną w społeczeństwie, niezależnie od źródła pochodzenia. Przecież w różnych krajach różne podmioty wykorzystują te same metody co Rosja. Do tego jednak potrzeba politycznej woli.

Wydawałoby się, że temat powinien połączyć polityków wszystkich opcji.

Jeśli uświadomimy sobie, że politycy lub partie różnych opcji wykorzystują podobne metody co Rosja, np. manipulacja informacją, boty w kampaniach wyborczych, reklamy polityczne na Facebooku czy targetowanie, to sprawa się komplikuje. Wtedy widać, że raczej nie jest w interesie polityków podnoszenie świadomości społecznej w tym zakresie.

Wywieranie wpływu informacyjnego na społeczeństwo jest złe, jak pochodzi od Rosji, ale już dobre, jak to my to robimy?

Dlatego mam poważne wątpliwości, czy współczesna zachodnia polityka oparta o polityczny marketing jest zdolna do odpowiedniego działania, a przede wszystkim do uznania, że są pewne wartości nadrzędne, choćby te związane z bezpieczeństwem informacyjnym społeczeństwa i państwa przy jednoczesnym poszanowaniu naszej wolności.

Tymczasem każdy z nas bez wyjątku jest podatny na manipulację, to tylko kwestia doboru metod i narzędzi. Osoby świadome są w nieco lepszej pozycji, bo przynajmniej wiedzą, jak to działa i pojawia się szansa na podjęcie działań.

BIO: Marta Kowalska - analityk, wiceprezes i współzałożycielka Fundacji Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji. W latach 2015-2017 ekspert w Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. W latach 2012-2015 doktorantka na Wydziale Politologii Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego im. Łomonosowa, gdzie prowadziła badania nad procesem podejmowania decyzji politycznych we współczesnej Rosji.