Załamanie w przetwórstwie przemysłowym i usługach pokazały już wskaźniki dla strefy euro i jej największych gospodarek: Niemiec i Francji. Także u nas jest źle
Skala katastrofy w przemyśle jest jeszcze większa, niż pokazuje opublikowany wczoraj indeks PMI − w marcu spadł on z 48,2 do 42,4 pkt. To znaczy, że liczba firm oceniających źle swoją sytuację zdecydowanie przeważa. Także prognozy na najbliższy rok wyglądają marnie − wskaźnik przyszłej produkcji jest najniższy od kwietnia 2012 r.− Przedsiębiorcy uzasadniali swój pesymizm wybuchem epidemii COVID-19 na świecie oraz jej długofalowymi konsekwencjami – tłumaczą autorzy badania z firmy IHS Markit.
Duża część gospodarki stoi. Gwałtowny spadek popytu oraz produkcji w polskich fabrykach negatywnie odbija się na rynku pracy w tym sektorze. Poziom zatrudnienia obniżył się dziewiąty miesiąc z rzędu, a tempo, w jakim przedsiębiorcy redukowali miejsca pracy, było najszybsze od ponad dekady. Dlatego kolejne miesiące przyniosą wyraźny wzrost liczby bezrobotnych. Analitycy przewidują, że wynosząca w lutym 5,5 proc. stopa bezrobocia do końca roku może się nawet podwoić.
Marzec prawdopodobnie jeszcze przeszliśmy suchą stopą. Z informacji DGP wynika, że z urzędów pracy wyrejestrowało się 107 tys. osób, a zarejestrowało 98,8 tys. osób. To informacje z systemu elektronicznego i trzeba do nich podchodzić ostrożnie. Szczególnie że w ostatnich dniach przybyło zapowiedzi zwolnień grupowych.
Nie ma też pewności, czy statystyk nie zaburzyły zakłócenia w pracy urzędów. Maciej Sałdacz, wicedyrektor Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu, poinformował nas, że do połowy ubiegłego miesiąca zarejestrowało się 810 osób, a od 16 marca – kiedy urząd przeszedł na pracę zdalną − takich wniosków było zdecydowanie mniej – 481. Spadek może być związany ze zmianą trybu pracy urzędów i koniecznością składania odpowiednich dokumentów online. Dodatkowo osoby, które obecnie tracą zatrudnienie, często są jeszcze w okresie wypowiedzenia, a więc nie rejestrują się w urzędach pracy. Część pracodawców mogła też zwlekać ze zwolnieniami w oczekiwaniu na rządowy pakiet antykryzysowy.
Reklama

W gospodarce jest gorzej, niż nam się wydaje

Indeks PMI, który jest miernikiem nastrojów wśród menedżerów firm przemysłowych, w marcu spadł do 42,4 pkt z 48,2 pkt miesiąc wcześniej. To, że jest poniżej granicy 50 punktów, oznacza tyle, że liczba firm oceniających swoją sytuację źle jest większa niż optymistów. I to nie jest nowość, bo spowolnienie wzrostu gospodarczego psuło nastroje w przemyśle od siedemnastu miesięcy. Ale tak dużego tąpnięcia w ciągu jednego miesiąca, jakie nastąpiło w marcu, jeszcze nie było. Nastroje pogorszyły się do poziomów nienotowanych od kwietnia 2009 r.
– W marcu, gdy Europa stała się nowym epicentrum epidemii koronawirusa, polscy producenci musieli stawić czoła najgorszym warunkom gospodarczym w sektorze wytwórczym od czasu światowego kryzysu finansowego. Tempo spadku produkcji i nowych zamówień było najszybsze od grudnia 2008, poziom zatrudnienia obniżył się najszybciej od lipca 2009 r. – komentował wyniki Trevor Balchin, ekonomista IHS Markit.
Tak naprawdę sytuacja w przemyśle jest jeszcze gorsza, niż pokazuje to główny indeks. Wynika to z jego konstrukcji: zwykle wydłużanie czasów dostaw świadczy o rosnącym popycie w gospodarce i ciągnie PMI w górę. Tym razem czas wydłuża się dlatego, że w następstwie walki z epidemią i wprowadzanych kolejnych obostrzeń zrywane są łańcuchy dostaw. Odczyt więc jest nieco zawyżony, na co zwracają uwagę sami autorzy badania.
O tym, jak jest źle, świadczą inne składowe: wskaźniki produkcji, nowych zamówień oraz zatrudnienia odnotowały rekordowe miesięczne spadki. IHS Markit zwraca uwagę, że wielu przedsiębiorców raportuje brak nowych zamówień i przestawienie produkcji tylko na nadrabianie zaległości (tempo spadku zaległości produkcyjnych było najszybsze od listopada 2012), inni ją wstrzymali lub zawiesili, bo mieli problem z dostawą surowców. Prawie wszyscy zaś gwałtownie tną zatrudnienie. Analitycy Markit, opisując wyniki, podali, że poziom zatrudnienia obniżył się dziewiąty miesiąc z rzędu, a tempo, w jakim przedsiębiorcy redukowali miejsca pracy, było najszybsze od lipca 2009.
– Prognozy polskich przedsiębiorców odnośnie nadchodzących 12 miesięcy były w marcu najgorsze od początku istnienia wskaźnika Przyszłej Produkcji, tj. od 2012 roku – podsumowuje Trevor Balchin.
Dla ekonomistów wyniki badań koniunktury w przemyśle to dowód na to, jak źle obecną walkę z epidemią znosi polska gospodarka. Ich zdaniem jednak najgorsze dopiero przed nami, bo to drugi kwartał tego roku będzie najtrudniejszy, ze spadkiem PKB sięgającym nawet – jak zakłada np. Bank Millennium – 10 proc. Co gorsza, patrząc tylko przez pryzmat przemysłu, nie widzimy pełnego obrazu. Bo prawdziwa krwawa łaźnia dzieje się dziś w usługach, a dla polskiego sektora usług IHS Markit nie robi badań PMI. Ale wystarczy spojrzeć, co się stało z indeksem dla usług w strefie euro. Według wstępnych danych zaliczył on skok na głowę z dużej wysokości, spadając z 52,6 pkt w lutym (co wskazywało jeszcze na fazę ekspansji) do 28,4 pkt w marcu (co jest najniższym poziomem w historii, wskazującym na głęboką depresję). Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, zwraca uwagę, że podobne problemy są we wszystkich krajach, które wprowadziły lockdown w odpowiedzi na epidemię. To właśnie usługi cierpią w pierwszej kolejności, bo ich działalność zostaje niemal całkowicie wygaszona z dnia na dzień.
– Informacje, że firmy przemysłowe redukują zatrudnienie w tak dużym tempie, są niepokojące, ale to w usługach może nastąpić duży wzrost bezrobocia. Skala zakłóceń na rynku pracy będzie na pewno większa, niż pokazuje to PMI dla przemysłu – mówi ekonomista.
Wniosek? Dużymi krokami zbliża się tzw. szok popytowy. Na razie gospodarka cierpi przez załamanie podaży (co jest efektem zaprzestania działalności przez całe sektory), ale może do tego dojść również ograniczenie popytu, gdy ludzie stracą pracę i spadną im dochody. To zaś oznacza wyhamowanie konsumpcji prywatnej. – Wpisuje się to w negatywny scenariusz dla II kwartału, zakładamy, że restart nastąpi w drugiej połowie roku, ale właśnie m.in. z tych powodów będzie to proces powolny – mówi Maliszewski.
W jakim tempie uboczne skutki walki z epidemią przekładają się na nastroje konsumentów, zobaczymy pod koniec kwietnia, gdy GUS opublikuje wyniki kwietniowych badań. Ale inne przeprowadzane już ankiety wskazują, że ludzie boją się skutków zawieszenia gospodarki. Według badań przeprowadzonych na zlecenie Biura Informacji Kredytowej w trzecim tygodniu marca na tysiącosobowej grupie respondentów blisko dwie trzecie gospodarstw domowych obawia się, że uderzy to w ich budżety. Ponad połowa jest zdania, że dochody spadną tak bardzo, że trzeba będzie żyć z oszczędności i spieniężać dotychczas prowadzone inwestycje. Choroba niemal zabiła popyt na nowy kredyt: 86 proc. z tych, którzy planowali zaciągnąć kredyt konsumpcyjny lub hipoteczny, odkłada teraz podjęcie tej decyzji lub w ogóle rezygnuje.

>>> Czytaj też: Fala globalnej niewypłacalności konsumentów dopiero się zaczyna