W dniu, w którym miał upaść PiS – we wtorek – wysłuchałem najważniejszych wieczornych wiadomości I Programu Polskiego Radia. I…? I nic specjalnego - pisze Jan Wróbel.
W informacjach nie poświęcono ujawnionym przez „Gazetę Wyborczą” taśmom Kaczyńskiego wiele czasu, natomiast w komentarzach wysłuchałem opinii posłów PiS oraz PO, publicysty „Do Rzeczy”, premiera Mateusza Morawieckiego oraz Wojciecha Czuchnowskiego, współautora tekstu z „GW”, który, trafnie zresztą, dogryzł szefowi rządu. I tyle. Człowiek spodziewa się po publicznym radiu – w Takim Dniu – nie wiadomo czego, a tu, prawdę mówiąc, normalna dziennikarska robota z niewielkim, prorządowym odchyłem.
Rano w środę też posłuchałem radia. „Sygnały dnia” stały się, zgodnie z głupią tradycją ostatnich lat, medium rządowym – co prawda w studiu było dwóch polityków, ale o równowagę zadbano w ten sposób, że jeden był ministrem od premiera (żadnych pytań o taśmy), a drugi ministrem od prezydenta (podobnie). Sprawa taśm w serwisie nie była eksponowana (błąd dziennikarski), wciąż jednak cytowano na równych prawach posłów z PO i z PiS, a przekaz radia tak się różnił od przekazu telewizyjnych „Wiadomości” jak diplodok od tyranozaura.
Wiem, chwalić publiczne medium za to, że chociaż mogłoby mieć tzw. jazdę, to jej nie ma, jest dwuznaczne. Jak w anegdocie o Leninie, co to tylko kopnął krzykliwe dziecko, a mógł przecież zabić. Niemniej dziennikarze Polskiego Radia, będący pod presją dobrej zmiany, pokazują, że nie jest oczywistością zrównanie przekazu prorządowego z emocjonalną i perswazyjną agitacją.
Kiedy zapytać polityków PiS o barbarzyństwo ich telewizji, to usłyszymy narrację na temat barbarzyństwa TVN, „Gazety Wyborczej” i Tomasza Lisa. Nawet tacy politycy, jak marszałek Senatu Stanisław Karczewski czy wiceminister kultury Jarosław Sellin, a zatem nie cyngle, tworzą przekonanie, że skoro jedni Polacy są zatruwani przez Wielkie Media, to inni Polacy muszą być truci „po naszemu”. W ten sposób tworzą jednak zakłamany obraz wydarzeń. Pomijając już drobiazg, że wojowniczość i stronniczość pisowskiej telewizji są gorsze niż TVN, jest po prostu wiele polskich mediów posługujących się inną logiką niż rozgłośnia Radia Erewań. Mniejszość w Polsce – trzeba to powtórzyć: mniejszość – odbiorców i nadawców należy do rodziny mediów stanu wojennego. Naprawdę szkoda, że TVP Info i „Wiadomości” TVP wywalczyły sobie pozycję liderów.
Reklama
Czy wtorkowa publikacja „Gazety Wyborczej” jest obiektywnym dziennikarstwem czy też współczesnym pałkarstwem? Tak w ogóle to dziennikarstwo „taśmowe”, oparte na materiale, który ktoś przynosi do wybranej redakcji, realizując własne cele, stanowi paradziennikarstwo (nie mówię tu o dziennikarskiej prowokacji – nagraniu dokonanym przez redakcję w przekonaniu, że tropi ona przestępstwo. W dotarciu do prawdy stosuje się zagrania nie zawsze piękne, niemniej mieszczą się one w etosie pracy mediów). Jednak w rzeczywistości polskiej od wielu lat taśmy, łącznie z nagraniami dokonanymi prawdopodobnie przez służby, są w zły sposób wykorzystywane. W zły to znaczy w taki, że nagrany materiał dominuje nad przekazem redakcji, że praktycznie sam jest newsem. Bardzo często bez żenady redakcje ujawniają także te wątki rozmów, które są w oczywisty sposób prywatne. To, co kiedyś zrobiłby tylko tabloid, dzisiaj czyni nawet najbardziej zadzierająca nosa „opiniotwórcza prasa”. „GW”, dając smutny przykład, że poziom etyczny mediów spada, rzuca się łapczywie na materiał przyniesiony przez bociana i niewiele już umie (chce?) dodać do opisywanej materii. Nie waha się też przed publikowaniem żartów Jarosława Kaczyńskiego na temat dziur w spodniach jego rozmówczyni. Redaktorom podupadającej gazety pozostaje nadzieja, że nie poczytamy sobie taśm z ich rozmowami.
Przy wszystkich zastrzeżeniach lepiej nam wszystkim zrobi przeczytanie, jak robi w Polsce interesy lider partii, która, gdy była młoda, to krytykowała związki biznesu z polityką. Liczne w ostatnim czasie aresztowania i materiały dziennikarskie odsłaniają opinii publicznej prawdy o fundamentach naszej polityki. Cenę za kolejne zwycięstwo dziennikarstwa taśmowego trzeba będzie jednak płacić. Media tracą rolę latarni morskiej, przejmują – wiem, jeszcze nie wszystkie – rolę miecza w rękach jawnych i niejawnych frakcji politycznych i finansowych.
Dobrze by było, aby media publiczne, zasilane z pieniędzy narodowych, opierały się tej pokusie, ale, jak wiemy, nadzieja na to jest równie duża jak na to, że Lenin zmartwychwstanie i przeprosi dziecko. Takie media, jakie są, nie mogą podjąć się teraz misji polemiki z „Gazetą Wyborczą”, bo są trafnie rozpoznawane jako zupełnie stronnicze. Mogą tylko decydować się na jazgot albo przekaz bez jazgotu (rekomendowane).