Reprezentuję instytucję odpowiadającą za ubezpieczanie i wsparcie eksportu. Największą satysfakcję sprawiły mi tegoroczne sukcesy polskich firm na zagranicznych rynkach. Choć nie znamy danych za ostatnie dwa miesiące, to w zasadzie możemy twierdzić, że nie tylko nie ponieśliśmy strat w porównaniu z całkiem udanym 2019 rokiem, za to na pewno umocniliśmy swoją pozycję w międzynarodowej wymianie handlowej, której spadek szacuje się w tym roku na prawie 10 proc. Mimo wiosennego załamania (zniżka aż o 29 proc. r/r w kwietniu) spowodowanego lockdownem, utrudnieniami na granicach, przerwami w łańcuchach dostaw i niepewnością co do wypłacalności odbiorców, po 10 miesiącach notujemy wynik praktycznie taki sam jak rok wcześniej (licząc w złotych; w euro roczny spadek zredukowaliśmy do zaledwie 2,6 proc.), a – patrząc na trend – kolejne miesiące przyniosą dalsze umocnienie eksportu towarów nawet w obliczu nowych obostrzeń. Tym samym zdecydowanie bliżej nam do azjatyckich potęg eksportowych (Chiny, Wietnam, Korea Płd.), które dużo lepiej niż Europa poradziły sobie z powstrzymywaniem koronawirusa, podtrzymując sprawne działanie sektora wytwórczego, co umożliwiło im ekspansję.
Dobra passa polskiego eksportu trwa, mimo braku „wyraźnego i trwalszego dostosowania kursu złotego”, o którym wspomina regularnie bank centralny, obawiając się, że ograniczy to tempo ożywienia gospodarczego. W październiku br. wartość polskiego eksportu w ujęciu miesięcznym po raz pierwszy przekroczyła poziom 100 mld zł, co przyczyniło się walnie do nadwyżki na rachunku obrotów bieżących, która na poziomie 3,5 proc. PKB jest najwyższa od ćwierćwiecza. To może powodować pewną presję aprecjacyjną na krajową walutę, ale i z tym wyzwaniem poradzą sobie polscy eksporterzy, których sukces coraz mniej zależy od przewag kosztowych.
Tak jak martwiliśmy się, nie mając wiedzy, jak będzie przebiegać pandemią, że eksport może w tym roku spaść nawet o 1/3 (prognozy dla globalnej wymiany były jeszcze bardziej pesymistyczne), tak samo pojawiły się kasandryczne przepowiednie co do skali niewypłacalności wśród firm pozbawionych możliwości działania bądź silnie w tym ograniczonych i uzyskiwania przychodów. Kluczowa dla zapobieżenia katastrofie była interwencja państwa w postaci Tarczy Finansowej, która – w koordynacji z działaniami instytucji finansowych – zapewniła płynność w sektorze przedsiębiorstw.
W efekcie nie wystąpiło zjawisko powszechnych zatorów płatniczych, a liczba zakończonych upadłością postępowań będzie na koniec roku podobna do ubiegłorocznej (około 550 przypadków). Zauważalna różnica dotyczy restrukturyzacji. Tutaj wystąpi zapewne dwukrotny wzrost (do około 800) ze względu na wprowadzony w czerwcu uproszczony tryb postępowań. To oczywiście świadczy o poważnych kłopotach finansowych podmiotów, ale jednocześnie daje szanse na kontynuowanie przez nie działalności i zachowanie miejsc pracy. Regulując tę sferę działalności gospodarczej, postępowaliśmy jak wiele innych krajów UE, w których albo tymczasowo wstrzymano konieczność ogłaszania bankructwa w przypadku przekroczenia określonych parametrów zadłużenia, złagodzono te wymogi bądź zamrożono postępowania upadłościowe.
Niestety co do sytuacji na tym polu w przyszłym roku nie jesteśmy już tak optymistyczni, dzieląc ten pogląd z większością rynku. Nadzwyczajne regulacje nie mogą obowiązywać w nieskończoność, programy wsparcia biznesu stopniowo wygasają, a więc i skala niewypłacalności zacznie odzwierciedlać aktualną sytuację – na szczęście w gospodarkach, które zaczną wracać do normalności.
Skupiłem się na tych dwóch obszarach nie bez powodu. Niemały udział w podtrzymaniu relatywnie dobrej koniunktury miały i sektor ubezpieczeniowy, i sama KUKE. Choć rozmiar globalnego załamania zdawał się być dużo większy niż kryzysu finansowego z lat 2008-2009, to jednak ubezpieczyciele należności handlowych tym razem w mniejszym stopniu ograniczyli swoje zaangażowanie i starali się utrzymać limity kredytowe, przynajmniej na rynku krajowym. W przypadku transakcji eksportowych sytuacja była nieco inna, ale tu stabilizującą rolę odegrała KUKE, wprowadzając wiosną specjalne ubezpieczenie handlu z kontrahentami z Unii Europejskiej, obejmujące również kraje najbardziej poszkodowane przez koronawirusa. To wypełniło na czas pandemii lukę powstałą na rynku ubezpieczeń komercyjnych.
Starając się zachować obiektywizm, śmiem twierdzić, że sektor finansowy podołał wyzwaniu, odpowiadając szybko i w oczekiwanej skali na potrzeby klientów, jeśli chodzi o uproszczenie i digitalizację procedur, otwartość w relacjach z nimi i ich kontrahentami, adekwatne zmiany w polityce ryzyka. Elastyczność organizacyjna umożliwiła sprinterskie tempo dostosowania polskich firm, widzimy to również po swoim przykładzie, dzięki czemu wychodzimy z tej zawieruchy mniej pokiereszowani, a w niektórych obszarach – jak eksport – zwycięscy. Skuteczne cięcie kosztów dla wzmocnienia płynności, szybkie zmiany dostawców w łańcuchach produkcji, znalezienie i podbicie nowych rynków i nisz, przeniesienie handlu do online – to, co przyniosło efekt w kryzysie, sprawdzi się w „normalności”, nawet jeśli będzie ona zupełnie „nowa”.
Pandemia okazała się więc ekstremalnym stress-testem. W polskiej gospodarce, choć są obszary bardzo mocno nią dotknięte (to głównie sektor usług), ten sprawdzian został zdany, a wielu wykorzystało go wręcz do przyspieszenia rozwoju.
Rok kończymy zatwierdzonymi nowym, wieloletnim budżetem UE oraz funduszem odbudowy, które powinny dać kolejny impuls rozwojowy nam i kluczowym partnerom handlowym w Europie. KUKE będzie zachęcać i wspierać polski biznes w jego ekspansji. Po wzbogaceniu oferty w tym roku, w najbliższym czasie planujemy wprowadzić nowy system pomocy dla eksporterów, mocniej angażując się w krajowe inwestycje nastawione na produkcję eksportową. Liczymy, że skorzystają z tego zarówno krajowe banki obsługujące eksport, jak i ich klienci.