Z Pawłem Wojciechowski rozmawiają Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak

Paweł Wojciechowski - profesor ekonomii, główny doradca ekonomiczny Szymona Hołowni. Był ministrem finansów w rządzie PiS w 2006 r., potem wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie PO. W latach 2006 i 2016 przygotował koncepcję uproszczenia podatków zwaną jednolitą daniną. W wywiadzie wyraża wyłącznie własne poglądy.

Obniżka stawki PIT do 12 proc. to ruch w dobrą stronę?
Z punktu widzenia systemowego ta zmiana idzie w dobrym kierunku, ponieważ wiąże się z likwidacją ulgi dla klasy średniej, co upraszcza system. Jednak z punktu widzenia okoliczności i czasu jej wprowadzenia to bym się zastanawiał.
Reklama
Ta zmiana będzie wprowadzana w ciągu roku. Po trzech miesiącach oddechu księgowi znów będą mieli ból głowy. Czy skórka jest warta wyprawki?
Właśnie, moment jest niefortunny. Nie powinno się dokonywać zmian w trakcie roku podatkowego, a zwłaszcza w czasie wojny. Wydano miliony na kampanię promocyjną Polskiego Ładu, a ten w końcu okazał się porażką. Wizerunkową katastrofą. Świadczy o tym zmiana tagów w mediach społecznościowych - zamieniono #PolskiLad na #NiskiePodatki.
Z PR-owskiego punktu widzenia nazwa „Polski Ład” jest skompromitowana, ale czy to nie jest powrót do jego pierwotnej koncepcji? Mamy dużą kwotę wolną, próg 120 tys. zł i tylko stawka poszła w dół. Pozbyto się ulgi - elementu, który był negocjowany politycznie, by część osób z klasy średniej nie zarobiła mniej.
Nie do końca. Cały Polski Ład na początku zakładał wzrost progresji dochodowej. I sprzedawano go jako „sprawiedliwe podatki”. Niewiele zabierzemy bogatym, ale obciążymy ich bardziej. Damy więcej biednym, zwłaszcza emerytom, bo to oni byli główną grupą, która na Ładzie zyskiwała. Dokonamy redystrybucji od bogatych do biednych. Teraz to ma zadziałać tak: skoro daliśmy już biednym, to teraz damy bogatym. Osoba zarabiająca 6-7 tys. zł zyska miesięcznie 50-70 zł. Natomiast osoba zarabiająca ok. 10 tys. zł na tej zmianie zyska pięć razy tyle. Ten ruch jest degresywny. Pierwotnie zyskiwali biedniejsi, a teraz dajemy najwięcej bogatszym.
Gdzie dziś jest ten „próg bólu”, po którym płaci się więcej?
18 tys. zł miesięcznie.
Dla większości to są kosmiczne pieniądze. To na nowo definiuje klasę średnią?
Tak. Kiedyś to byli ludzie z przychodem do 12,8 tys. zł, teraz do 18 tys. zł. Trochę się to wpisuje w narrację premiera, który mówił, że chce być „premierem klasy średniej”.
A nie wszystkich Polaków?
Byłby premierem wszystkich Polaków, gdyby w ogóle zlikwidował wszystkie podatki. Tylko pytanie, jak państwo by się utrzymywało. Z punktu widzenia zmiany obciążeń fiskalnych ostatnia zmiana jest dobra przede wszystkim dla osób o wyższych dochodach. Ale z moich analiz wynika, że nikt na niej nie traci, dlatego jest taka kosztowna - ubytek dochodów budżetowych w pierwszym roku wyniesie w granicach ok. 18 mld zł.
Resort finansów twierdzi, że 15 mld zł.
Podczas konferencji minister i premier podkreślali, że 15 mld zł, ale np. analitycy Pekao wyliczyli, że 18 mld zł, tylko to było, zanim pojawił się projekt ustawy. Nie wiemy dokładnie ile, zwłaszcza że może dojść do modyfikacji, ale zapewne będzie to nieco większy ubytek budżetowy niż pierwszy Polski Ład. Więc może od początku trzeba było obniżyć podatki, nie robić tego wielkiego zamieszania i nie byłoby tej klęski związanej z kosztami pośrednimi, zmiany systemów księgowych, kolejnych perturbacji, niepewności?
Czyli system był już tak zakręcony, że nie dało się tego odkręcić bez poszerzania kręgu beneficjentów wobec tych, którzy byli adresatami ulgi dla klasy średniej?
Ta ulga była skonstruowana tak, żeby nie było wielkiego ubytku dla finansów publicznych, ale skoro jej korekta miała nastąpić w trakcie roku, to rząd nie mógł sobie pozwolić, by ktokolwiek na niej stracił. Było kilka możliwości, żeby zlikwidować tę ulgę, choćby kolejne skokowe podniesienie kwoty wolnej albo zmiana stawek lub progu podatkowego, lub kombinacja obu sposobów. Zdecydowano się na zamianę stawki z 17 na 12 proc. Tak duża obniżka ma gwarantować, że nikt nie traci. Obciążenie budżetowe najnowszą zmianą plus miliardy, jakie kosztowała pierwotna wersja Polskiego Ładu, to łącznie ponad 30 mld zł w pierwszym roku, może nawet 32 mld zł. To jest ogromne obciążenie. Więc po co było to całe zamieszanie? Mówię otwarcie, że rząd wycofuje się z Polskiego Ładu, bo to była klęska wizerunkowa, a nie dlatego, że chce ludziom obniżyć podatki.
Per saldo niektórym podniósł.
Z perspektywy finansów publicznych to oznacza obniżkę podatków, bo skoro ich udział w PKB maleje, ale rzeczywiście w porównaniu do roku 2021 per saldo niektórzy stracą. Efekty redystrybucyjne są jednak dużo mniejsze niż pierwotnie zakładane, dlatego rząd już nie mówi „sprawiedliwe podatki”, tylko „niskie”. Przy ich obniżeniu nie wykorzystał szansy, aby system uprościć. Teraz tylko naprawia własny błąd, wyrzucając ulgę dla klasy średniej, ale dużym koszem fiskalnym i zmniejszając progresję dochodową. Z punktu widzenia rozliczeń podatkowych następuje lekkie uproszczenie kosztem okresowych perturbacji, które będą związane z tym, że w lipcu pojawi się konieczność wymiany systemów księgowych. W sumie w ciągu roku kalendarzowego to będzie już trzecia zmiana poboru zaliczek. Nie wiadomo, jakie ryzyka czekają nas przy rozliczeniu rocznym. Być może pojawią się również wątpliwości, np. czy zmiana w trakcie roku podatkowego jest w ogóle zgodna z konstytucją. Nie wiadomo też, czy wyliczenia są trafne. Te wszystkie wątpliwości świadczą o tym, jak skomplikowany jest polski system podatkowy. Mówienie o tym, że wracamy do starego, również nie napawa optymizmem, ponieważ przed Polskim Ładem także był on bardzo złożony.
Czy to oznacza, że ten system jest cały do zmiany?
Uważam, że trzeba go radykalnie uprościć - tak jak w przygotowanym przeze mnie projekcie jednolitej daniny. Na tym etapie to dobrze, że rząd likwiduje ulgę dla klasy średniej, przykład patologicznego rozwiązania, które porównywałem do ośmiorniczki wrzuconej do bigosu. Ale nawet te nowe zmiany nie usuwają wszystkich wad Polskiego Ładu, np. różnych nowych baz podatkowo-składkowych dla ryczałtowców. Składka zdrowotna udaje składkę na ubezpieczenie, a jest de facto podatkiem, zresztą płaconym od pierwszej złotówki. Są wyłączenia systemowe, różne podstawy wymiaru dla składek, różne bazy podatkowe, zbiegi tytułów, ulgi i wyłączenia. Należało to uprościć, a nie tylko obniżyć podatki, bo to można było zrobić zwykłą redukcją stawek, bez tego całego zamieszania. Należy też zwrócić uwagę, że jednoczesne zmniejszenie udziału PIT i wyeliminowanie odliczenia składki zdrowotnej w klinie podatkowym prowadzi do spłaszczenia całego klina. A to dlatego, że składki są liniowe. Progresję dochodową tworzy się zaś tylko za pomocą PIT.
Współpraca Anna Ochremiak