Jak powinna rozwijać się teraz Polska? Trzeba wydawać pieniądze tak, by tworzyć fundamenty pod przyszły rozwój gospodarczy. Większe wydatki na zbrojenia? Tak, ale z promowaniem innowacyjności. Energia odnawialna? Nie uciekniemy od niej, trzeba wysyłać w tym zakresie jasny sygnał dla inwestorów - dodaje Beata Javorcik.
Obserwator Finansowy: Jak pani ocenia obecną sytuację imigrantów wojennych z Ukrainy w Polsce. To w większym stopniu trudności i kłopoty, czy jednak szansa, np. dla rynku pracy?
Beata Javorcik: W krótkim okresie jest to ogromne wyzwanie, długoterminowo to jednak szansa. Krótkoterminowo jest to też ogromny wysiłek finansowy dla miast, samorządów, dla edukacji czy ochrony zdrowia. Od strony zdrowotnej - Ukraińcy są w mniejszym stopniu zaszczepieni na COVID-19 i inne choroby, więc potencjalnie może być to ogromne obciążenie dla służby zdrowia.
Jak dać sobie radę z takim tempem przyjazdu? Do Niemiec, kraju większego i ludniejszego od Polski, w ciągu całego 2015 roku przyjechało ok. 1,5 mln osób, do Polski w miesiąc przybyło ok. 2,5 mln uchodźców. Jest to więc ogromny problem logistyczny i obciążenie finansowe.
Reklama
W okresie średnim to jednak szansa. W lecie 2021 roku rynek pracy był gorący. Nastąpiło co prawda pewne spowolnienie, ale rynek pracy jest w stanie sporo osób zaabsorbować. Duży procent uchodźców to osoby wykształcone, część mówi po polsku, są bliscy nam kulturowo. A imigranci ukraińscy, którzy przyjechali w latach wcześniejszych, mogą pomóc tym, którzy teraz przybyli.
Dla kraju z negatywnymi trendami demograficznymi jest to szansa?
Tak, zdecydowanie, ale - trzeba myśleć o tym w dłuższej perspektywie.
Według szacunków ONZ, połowa uchodźców może wyjechać z Polski i pojechać w głąb Unii. Czyli w sumie w dłuższym okresie może być tak, że ok. półtora miliona osób wyjedzie na Zachód.
Ci, którzy zostaną znajdą swoje miejsce na rynku pracy?
Wcześniej w kontekście COVID-19 i obecnie w kontekście wojny dużo mówi się o tym, że przemieści się produkcja przemysłowa. Przed wojną, na początku pandemii, uważałam, że to szansa na wzrost polskiego eksportu, na wypełnienie przestrzeni, którą zwolnią Chiny, gdy firmy będą chciały dywersyfikować swoich dostawców. Z drugiej strony istniał czynnik bardzo niskiego bezrobocia i rozgrzanego rynku pracy. W ubiegłym roku zarobki poszły w górę ok. 9 proc. i to mimo tego, że stopa zatrudnienia również wzrosła.
Jeżeli więcej jest zatrudnionych, i jest to znacząca liczba, to PKB automatycznie idzie w górę, bo więcej osób przyczynia się do produkcji przemysłowej i usług. Pytanie jest takie, co to będzie oznaczać dla produkcji PKB na osobę?
Patrząc więc pod tym kątem, myślę, że napływ osób, które mogą wypełnić lukę na rynku pracy jest pozytywny.
I da się zaabsorbować te nowe osoby, biorąc pod uwagę, że struktura będzie inna niż przed wojną. Sporo mężczyzn pracujących w budownictwie i infrastrukturze wyjechało na Ukrainę, przyjechały kobiety z dziećmi, często małymi. Z ogólnej liczby może ok. milion będzie mogło pracować?
Część osób na pewno wyjedzie na Zachód. Kiedy wojna się skończy, jakiś procent wróci na Ukrainę. Doświadczenia historyczne pokazują jednak, że spory procent uchodźców zostaje w kraju, który pierwszy ich przyjął. Do kobiet z dziećmi dołączą mężczyźni. W średnim okresie nie będzie tak, że będą tylko kobiety. To będzie bardziej zbalansowane.
Pozytywne jest to, że COVID-19 stał się mniejszym zagrożeniem i odżył sektor usług. Kobiety częściej znajduja w nim zatrudnienie, niż w przemyśle, więc z tej perspektywy to, że odbijają się usługi jest pozytywne. Ale oczywiście nie da się miliona osób w bardzo szybkim tempie zintegrować i zatrudnić. Tym bardziej, jeśli wszyscy będą skupieni w kilku miejscach. Łatwiej będzie, jeżeli będą obecni nie tylko we wschodniej Polsce czy w Warszawie. Jeżeli pojadą w głąb kraju, do Poznania, do Wrocławia, nad Bałtyk, na Podhale to łatwiej im będzie znaleźć pracę.
Potrzeba też czasu, żeby informacje o rynku pracy dotarły do uchodźców?
Z wcześniejszych obserwacji wynika, że na początku Ukraińcy pracowali na czarno, potem zaczęli pracować oficjalnie, a ostatnio nastąpił etap zakładania przez nich własnych firm. To pokazuje, że pracownicy z Ukrainy wspinali się w hierarchii zatrudnienia, ale do tego potrzeba czasu.
Kilka lat temu opublikowane zostały badania dotyczące wpływu pracy Ukraińców w Polsce na dynamikę PKB. Szacunki wskazywały, że imigracja obliczana na ponad 1 mln osób dostarczała w latach 2013-2017 ok. 0,3-0,9 pkt proc. dynamiki wzrostu PKB w Polsce. Teraz te badania są już nieaktualne. Czy można się pokusić o szacunki dotyczące wpływu tej nowej wojennej fali imigracji na dynamikę PKB?
Tu musimy na pewno odróżnić pojęcia wzrostu PKB i wzrostu PKB na osobę. Jeżeli więcej jest zatrudnionych, i jest to znacząca liczba, to PKB automatycznie idzie w górę, bo więcej osób przyczynia się dla produkcji przemysłowej i usług. Pytanie jest takie, co to będzie oznaczać do produkcji PKB na osobę? W krótkim okresie większy będzie wzrost proc. PKB niż wzrost PKB na osobę. Bo jednak na początku uchodźcy będą znajdowali pracę z niższą wartością dodaną, będzie potrzeba czasu, by pracownicy wykwalifikowani znaleźli pracę w swoim zawodzie. Ważne jest też, by kwalifikacje ukraińskie były uznawane w Polsce.
Wyższe stopy procentowe to wyższy koszt obsługi długu publicznego i trudniejszy dostęp do kredytu na rynkach międzynarodowych. Wiele krajów biedniejszych było już na krawędzi niewypłacalności przed pandemią
Wśród uchodźców sporo jest osób wykształconych. Uchodźcami zostają w większym stopniu ludzie młodzi, a młodsze generacje mają lepsze wykształcenie niż generacje starsze. Więc - przeciętny uchodźca może być lepiej wykształcony niż przeciętny Polak. To powinno pozytywnie wpłynąć na wzrost produktywności i PKB na osobę.
Z uwagi na to, że większość z obecnej fali stanowią kobiety i one prawdopodobnie trafią do sektorów usługowych, zdrowia, edukacji, opieki - czy to będzie miało znaczenie dla produktywności?
Musimy rozróżnić okres krótki i okres średni. Uchodźcy to przede wszystkim kobiety, często z małymi dziećmi, którym muszą zapewnić opiekę, wiec w okresie krótkim mają ograniczone możliwości, by podjąć zatrudnienie. Trudno też wejść na rynek pracy bez znajomości języka. Zaczynają więc często od prac dorywczych i niewykwalifikowanych. Natomiast, gdy wojna się skończy, do tych kobiet dołączą mężowie, synowie. Wtedy nie będzie takich zaburzonych proporcji w podziale na kobiety i mężczyzn. Wielu uchodźców nauczy się mówić po polsku. Wtedy ten efekt imigracji na polskim rynku pracy będzie lepszy.
Jakie jeszcze zjawiska mogą być typowe dla tej fali?
Badania pokazują, że zazwyczaj migrują osoby bardziej energiczne i przedsiębiorcze, często również lepiej wykształcone niż przeciętny obywatel w kraju, z którego pochodzą. Migracja jest ryzykowna, trudna, wiec ryzyko podejmują osoby lepiej przygotowane. Statystycznie takie osoby lepiej mogą sobie dawać radę na rynku pracy.
Z badań naukowych wynika, że potomkowie uchodźców inwestują więcej w edukację niż w dobra materialne. Statycznie dzieci i wnuki uchodźców, są lepiej wykształcone niż ich rówieśnicy w kraju, gdzie mieszkają. Dlatego pozytywne efekty na wzrost gospodarczy widać będzie również w dłuższym okresie.
A co się dzieje po zakończeniu wojny?
Gdy wojna się skończy, uchodźcy pomogą nawiązać kontakty handlowe i biznesowe między krajem pobytu a krajem, z którego pochodzą. To z kolei jest szansą na większą wymianę handlową. Przed obecną wojną tylko 2 proc. polskiego eksportu trafiało na Ukrainę. Istnieje więc możliwość zwiększenia wymiany handlowej i polskich inwestycji na Ukrainie.
Mówi się, że ukraińskie firmy myślą o tym, żeby przenieść się do Polski. Jeżeli to się stanie - będą działać w obu krajach. Kontakty gospodarcze i handlowe mogą się zacieśnić.
Gdyby doszło do zakończenia wojny i utrzymania niezależności Ukrainy, czy można sobie wyobrazić Plan Marshalla dla Ukrainy, z którego skorzystałaby także Polska ze względu na te potencjalnie ściślejsze kontakty gospodarcze?
Na pewno - jeżeli wojna się skończy i będzie wolna, niezależna Ukraina. Na pewno USA i UE pospieszą z pomocą, żeby odbudować Ukrainę. EBOR również planuje przyczynić się do odbudowy Ukrainy. Przygotowaliśmy pakiet wartości 2 mld euro. Pakiet ten ma trzy komponenty: pomoc Ukrainie w tym momencie, pomoc krajom, które przyjmują uchodźców i odbudowa Ukrainy. Oczywiście potrzeby będą większe, ale 2 mld euro to dobry początek.
Czy te środki zostaną przeznaczone na standardowe cele inwestycyjne, np. EBOR znany jest z inwestycji w zieloną energię, czy też powinna być to odbudowa bazowej infrastruktury, która uległa zniszczeniu, żeby umożliwić krajowi funkcjonowanie po wojnie?
W pakiecie znajduje się odbudowa infrastruktury lokalnej, we współpracy z miastami, lokalnymi władzami, ale oczywiście mowa jest również o infrastrukturze krajowej. Niezwykle ważne jest bezpieczeństwo energetyczne. Trzecim filarem jest dekarbonizacja - promowanie zielonej energii. Ważne jest również umacnianie sektora finansowego, pożyczki dla małych i średnich firm. Mamy również programy szkoleniowe dla MŚP. Od wielu lat wspieramy też reformy strukturalne na Ukrainie. Przed wojną, do stycznia 2022 r., zainwestowaliśmy w tym zakresie 16 mld euro w 511 projektów. Trzy czwarte inwestycji dotyczyło sektora prywatnego, bo taka jest nasza podstawowa misja.
A jak wojna w Ukrainie wpłynie na globalny wzrost? Nastąpi spadek globalnego wzrostu? Potencjalna, spodziewana odbudowa już po wojnie będzie sprzyjać odbiciu gospodarki na świecie?
Skutki gospodarcze wojny już są odczuwane na całym świecie i będą widoczne jeszcze w przyszłym roku. EBOR nie robi prognoz globalnych. Natomiast obniżyliśmy nasze prognozy dla krajów, gdzie inwestujemy o 2,5 pkt proc. w stosunku do prognoz z listopada 2021 roku.
Dlaczego?
Ceny energii poszły bardzo w górę, a to podwyższa koszty produkcji i hamuje wzrost. Poprzednie konflikty zbrojne również wstrząsały rynkami surowców energetycznych. Przechodziliśmy przez to w latach 70., w 1980 roku w czasie wojny irańsko-irackiej, w 1990 roku w czasie wojny w Zatoce Perskiej. Te wstrząsy wiązały się ze spadkiem globalnej produkcji ropy naftowej między 4 a 7 proc. Związane były z dużym wzrostem cen ropy naftowej. W latach 70. było to ok. 50 proc., wojna w zatoce to wzrost cen o ok. 90 proc. Te wstrząsy spowodowały w USA i wielu innych krajach recesję. Teraz mamy dostęp do innych źródeł energii, więc nie będzie to aż tak duży wstrząs, niemniej jednak trudności będą. Na to nakładają się wysokie ceny żywności. Wysokie ceny żywności przełożą się na trudności i niestabilność polityczną w krajach biedniejszych. W 2008 r. globalnie ceny artykułów żywnościowych poszły mocno w górę, w dużej mierze na skutek restrykcji uniemożliwiających eksport artykułów żywnościowych. Teraz cena pszenicy jest już taka, jak w 2008 roku. A wtedy wzrost cen wywołał zamieszki w 40 krajach.
A jakie jeszcze mogą być konsekwencje obecnej sytuacji, np. na poziomie makroekonomicznym, na rynkach finansowych?
Wyższe stopy procentowe to wyższy koszt obsługi długu publicznego i trudniejszy dostęp do kredytu na rynkach międzynarodowych. Wiele krajów biedniejszych było już na krawędzi niewypłacalności przed pandemią. Wyższe stopy procentowe i wyższe oczekiwania inwestorów w związku z ryzykiem politycznym mogą doprowadzić do kryzysu niewypłacalności. Jeżeli to się stanie, to nawet krajom dotychczas w pełni wypłacalnym będzie trudniej pożyczać i obsługiwać dług publiczny. Trzeba będzie obciąć wydatki na inne cele albo wprowadzone wyższe podatki, co hamować będzie wzrost gospodarczy.
Czy widzi pani w takim razie ryzyko stagflacji. Jeśli mamy ochładzanie gospodarki przy dużej presji na wzrost cen?
Nie jest to wykluczone. Mam nadzieję, że takie zjawisko nie wystąpi, ale można sobie taki scenariusz jednak wyobrazić. Połączenie inflacji z recesją…
Dodatkowo np. to, że amerykański bank centralny Fed podwyższa stopy procentowe zwiększa atrakcyjność inwestycji w USA w stosunku do innych krajów, więc podwyższa koszty kredytu w krajach peryferyjnych.
Czy dotychczasowe cele EBOR, np. klimatyczne, dekarbonizacja, dadzą się w takich warunkach osiągnąć? Będzie przecież mniej pieniędzy w krajach, które wymagają najwięcej inwestycji.
Wydaje mi się, że tu może być aspekt pozytywny. Na pewno nastąpi dywersyfikacja źródeł energii. To może być impulsem, który zwiększy inwestycje w odnawialne źródła energii, również ze strony EBOR. Z drugiej strony węgiel staje się relatywnie tańszy niż gaz ziemny, a na to nakładają się wyższe koszty metali, niklu, miedzi, platyny, palladu potrzebnych do produkcji zielonej energii.
Zielona energia nie będzie trochę w odwrocie? Niektóre kraje deklarują chęć powrotu do tradycyjnych źródeł energii, np. energii jądrowej, żeby tylko jak najszybciej poradzić sobie z kryzysem na rynku gazu i ropy. Czy kraje dziś będą myśleć tak długofalowo, inwestując ogromne środki, które dadzą efekty za wiele lat?
Inwestowanie w jakiekolwiek nowe źródła energii wymaga czasu. Można np. nie zdecydować się na zamknięcie istniejącej elektrowni atomowej, ale zbudowanie nowej elektrowni atomowej trwa. Myślę, że UE na tyle poważnie myśli o dekarbonizacji, że w Europie Zachodniej nie będzie odwrotu od odnawialnych źródeł energii. Energia jądrowa jest różnie postrzegana, choć teraz myślę, że coraz przychylniej się na nią patrzy. Nawet Niemcy teraz zmieniają zdanie na ten temat.
Niemcy nie zamkną swoich ostatnich elektrowni atomowych?
Rośnie potrzeba dywersyfikacji źródeł energii, a to uzasadni potrzebę utrzymania istniejącej energii jądrowej.
A Polska dostanie środki na rozwój swojej energetyki jądrowej?
Trudno powiedzieć. Na razie potrzebne jest ustalenie taksonomii europejskiej w zakresie energii odnawialnej.
Czy obecna sytuacja, trudności w dostępie do źródeł energii, stanie się impulsem do skoku technologicznego? Jak wcześniej to wyglądało?
Momentem przełomowym była europejska polityka dekarbonizacji. Ambitne cele UE wiązały się z funduszami, które w dużej części mają być przeznaczone na te cele. To był pierwszy impuls, który pokazał, że Europa poważnie traktuje walkę ze zmianami klimatu. To był ten główny sygnał dla inwestorów. Wojna może to trochę przyspieszyć. Wysokie ceny energii uatrakcyjniają innowacje, które mają na celu oszczędności energii i tworzenie energii odnawialnej.
Globalne łańcuchy dostaw ucierpią ponownie? Po wstrząsie w okresie pandemii?
Od początku pandemii mówimy o tym, że globalne łańcuchy się zmienią. Tych wstrząsów było już kilka - Fukushima, potem wojna handlowa USA-Chiny, pandemia, blokada Kanału Sueskiego. Teraz mamy wojnę, utrudnienia w transporcie na Morzu Czarnym i sankcje. Na to nakładają się jeszcze lockdowny w Chinach.
Unijna polityka dekarbonizacji będzie się wiązała z wyższymi cenami za emisję CO2. Ceny poszły w górę, potem spadły, ale by osiągnąć cel dekarbonizacji, będą musiały znów być wysokie w przyszłości
Firmy są coraz bardziej świadome tego, że zaburzenia w łańcuchach dostaw, to nie są chwilowe zjawiska, tylko one będą się powtarzać. Między innymi z powodu mniejszej stabilizacji geopolitycznej i wstrząsów pogodowych.
Czarnych łabędzi będzie więcej niż zjawisk przewidywalnych i możliwych do zaplanowania?
Tak. Zdecydowanie. Nastąpi to na skutek zmian klimatycznych. Aby stworzyć nowe globalne łańcuchy dostaw, bardziej efektywne w czasie trudności, potrzebne są inwestycje, BIZ. A tych było w czasie pandemii mało. A jeśli były, to raczej kierowane w stronę sektora usług, a nie przemysłu.
To się zmieni?
Jest szansa. Na pewno nie zmieni się to natychmiast. Jeżeli jest niepewność, mało się inwestuje. Po zmniejszeniu niepewności, firmy wrócą do inwestycji. To jest szansa dla Polski i regionu.
W jakiej perspektywie możemy mówić o takim powrocie? Warunkiem jest koniec wojny i ucięcie czynnika niepewności. Bo w regionie niepewnym się nie inwestuje.
Tak, mówimy więc o średnim okresie. Nic nie stanie się natychmiast. Mówi się o tym, że dywersyfikacja będzie na zasadzie Chiny plus jeden, czyli dostawy z Chin plus jeszcze jeden dostawca z innego kraju. Mówi się również o tzw. friendshoring - czyli kupowaniu od krajów, z którymi jesteśmy w trwałym sojuszu.
Chiny utrzymają swoją rolę fabryki świata?
W czasie pandemii Chiny zwiększyły swój udział w światowym eksporcie. Nawet jeśli ten udział nie będzie się dalej zwiększał, to Chiny pozostaną przez dłuższy czas fabryką świata.
W kontekście wojny w Ukrainie Chiny nie stracą? Pozostaną odpowiedzialnym partnerem dla Zachodu mimo tego, że nie potępiają Rosji za atak na Ukrainę? Chiny są ostrożne.
Chiny są bardzo zależne od Zachodu, a Zachód od dostaw chińskich. Wydaje mi się, że trudno by było tę zależność szybko zmniejszyć. Na początku pandemii były pomysły, żeby firmy wracały do krajów zachodnich. Raczej nie widać, żeby produkcja wróciła na Zachód. Natomiast, co może zmienić tę sytuację? Automatyzacja. Chiny oferują tanią siłę roboczą, ale ta siła robocza staje się coraz droższa, bo Chiny się rozwijają. A postęp techniczny i automatyzacja będą oznaczały, że koszty siły roboczej będą odgrywać mniejszą rolę. Wtedy zależność Zachodu od Chin spadnie.
Chiny są fabryką świata, a Polska z całym naszym regionem - fabryką Europy. Czy ta rola Polski się utrzyma? W kontekście np. robotyzacji czy automatyzacji?
W krajach naszego regionu przemysł stanowi większą część PKB niż w krajach o podobnym poziomie dochodów per capita. To było pozytywnym czynnikiem w czasie pandemii, bo pozwoliło szybciej odbić się gospodarce. W czasie pandemii profil konsumpcji przesunął się z usług w stronę produkcji przemysłowej i powstał duży popyt na nią
W naszym ostatnim opracowaniu - Transition Report - przyjrzeliśmy się strukturze zatrudnienia i temu, na ile łatwo by było zautomatyzować pracę wykonywaną przez ludzi. Z naszych ustaleń wynika, że Europa Zachodnia i Wschodnia ponoszą podobne ryzyko, jeżeli chodzi o automatyzację. Nie dlatego, że mają podobną strukturę zatrudnienia, tylko dlatego, że są dwa typy automatyzacji. Jest automatyzacja przemysłu, czyli linii produkcyjnej z jednej strony, a z drugiej strony - sztuczna inteligencja, która będzie automatyzowała usługi. Najlepszą metodą, by się uchronić przed ryzkiem utraty pozycji jest wspinanie się po drabinie wartości dodanej, czyli wejście na poziom większej innowacyjności.
Zmiany strukturalne związane z automatyzacją czy cyfryzacją są już widoczne. W ostatniej dekadzie w większości krajów, w których działamy, sektory, gdzie cyfryzacja odgrywa dużą rolę (digital intensive), miały wzrost zatrudnienia zdecydowanie szybszy niż to się działo w innych sektorach. Pandemia przyspieszyła ten proces.
Przemysł w Polsce nadąży za zmianami, będzie konkurencyjny?
Tu trzeba wskazać, że unijna polityka dekarbonizacji będzie się wiązała z wyższymi cenami za emisję CO2. Ceny poszły w górę, potem spadły, ale by osiągnąć cel dekarbonizacji, będą musiały znów być wysokie w przyszłości. A ponieważ Polska jest bardzo zależna od węgla - dwie trzecie produkcji energii elektrycznej opiera się na węglu - to może osłabić konkurencyjność polskiej gospodarki. A w przyszłości dostęp do odnawialnych źródeł energii będzie stanowił o konkurencyjności przemysłu.
Czyli Polska powinna zdecydowanie iść w kierunku zmiany modelu energetycznego. Nie ma alternatywy. A zapowiadane teraz większe inwestycje w zbrojenia, to będą również inwestycje w innowacje? Czy raczej będzie to przesunięcie wydatków na zbrojenia a brak pieniędzy na inne potrzebne inwestycje, to będzie szansa dla gospodarki czy raczej tylko większe obciążenie?
Tutaj są dwa wątki. Wydatki na zbrojenia, które przyspieszą innowacje, mogą być pozytywne. Amerykańskie wydatki na zbrojenia to nie tylko wydatki na broń, ale również na innowacje, na badania, stąd GPS i internet. Jeżeli wydajemy więcej na zbrojenia, a obetniemy wspieranie uniwersytetów i instytutów naukowych, to może się to odbić negatywnie na perspektywach gospodarczych. Natomiast zaletą funduszy europejskich jest to, że trzeba je wydać na budowanie fundamentów pod przyszły wzrost gospodarczy.
Wojna, migracje, zbrojenia, z drugiej strony - innowacje, automatyzacja i sztuczna inteligencja… Świat w średnim terminie, za 3 lata, 5 lat, będzie lepszym miejscem do życia niż obecnie, czy nie?
Ważny jest kierunek, który wybierzemy. Jest scenariusz optymistyczny, że wojna będzie impulsem do dekarbonizacji i przyspieszy innowacje. Negatywny scenariusz jest taki, że wysokie ceny ropy naftowej i niepewność doprowadzą do recesji, a wtedy wysokie ceny artykułów rolnych zdestabilizują sytuację w krajach rozwijających się, nastąpi też kryzys niewypłacalności w krajach biednych, a globalizacja upadnie. Handlować ze sobą będą tylko bloki geopolityczne.
Jesteśmy na rozdrożu, a decyzje, które podejmiemy, będą miały wpływ na następne dziesięciolecia. Jeżeli pozwolimy na to, żeby upadła globalizacja i wolny handel, to konsekwencje tego będą odczuwalne przez dziesięciolecia. Jeżeli zaczniemy wydawać na zbrojenia, a obetniemy wydatki na innowacje, rozwój i edukację, to długoterminowe efekty gospodarcze też będą negatywne.
Jaki model powinna przyjąć Polska w tym niepewnym świecie?
Trzeba wydawać pieniądze tak, by tworzyć fundamenty pod przyszły rozwój gospodarczy. Wydatki na zbrojenia? Tak, ale z promowaniem innowacji. Polityka wobec uchodźców? Tak, ale z jak najszybszym uznawaniem kwalifikacji i dyplomów imigrantów, żeby czym prędzej pozwolić ludziom znaleźć pracę odpowiednią dla ich wykształcenia i przygotowania zawodowego. Polityka zieloności? Tak, ale konieczne jasne przesłanie, jak wyobrażamy sobie politykę energetyczną, by wysłać sygnał, że opłaca się inwestować w Polsce w odnawialne źródła energii. Ważne jest zmniejszenie niepewności i jasne sygnały dla inwestorów, dla sektora prywatnego.
Rozmawiał Maciej Danielewicz, redaktor naczelny OF
Prof. Beata Javorcik, główny ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Profesor ekonomii, Uniwersytet w Oxfordzie (na urlopie). Dyrektor Programu Handlu Międzynarodowego i Gospodarki Regionalnej, CEPR.