Po tzw. przerwie technicznej, która miała miejsce w lipcu, Gazprom znowu zakręcił kurek z gazem w Nord Stream. Początkowo Rosjanie twierdzili, że przyczyną jest usterka, choć dla wszystkich było jasne, że to jedynie pretekst. Zresztą w tym tygodniu rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow sam potwierdził, że gazociąg zostanie ponownie uruchomiony tylko w przypadku zniesienia sankcji. Moskwa pogrywa sobie już tak bezczelnie, że za Odrą powoli zaczynają godzić się z brakiem dostaw ze Wschodu również zimą.
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu marzyliśmy o tym, żeby nie dopuścić przynajmniej do uruchomienia drugiej odnogi Nord Stream, a tu proszę – obie są wyłączone. I to z powodu działań samych Rosjan. Problem w tym, że przy okazji surowiec przestał też płynąć Jamałem, a nasz zachodni sąsiad na odłączenie od rosyjskiego gazu wydaje się marnie przygotowany. Nastroje w niemieckim przemyśle są fatalne, a gospodarka weszła w fazę stagnacji. Dla Polski to bardzo zła wiadomość.

Przyparci do ściany

Według Destatis, niemieckiego odpowiednika GUS, pod koniec sierpnia gaz do Niemiec na większą skalę płynął tylko z kierunku belgijskiego oraz dwiema odnogami rurociągu Europipe z Norwegii. Przesył Jamałem był wyzerowany, a Nord Stream dostarczał pięć razy mniej surowca niż jeszcze w maju. Trochę płynęło go jeszcze z Czech, i to właściwie wszystko. Można więc powiedzieć, że wrześniowe wyłączenie Nord Stream nie zrobiło ogromnej różnicy, ale cała sytuacja musi napawać Niemców niepokojem. Gaz to dla nich drugi najważniejszy surowiec do wytwarzania energii. Nie zawsze tak było – w 1970 r. odpowiadał on tylko za 4,5 proc. konsumowanej energii w RFN, ropa – za prawie połowę. Jednak kryzys paliwowy, który rozpoczął się trzy lata później, skłonił państwa Zachodu do stopniowego zmniejszania zależności od nafty.
Reklama