- Jak wygląda leczenie zębów „na fundusz”?
- Kolejki gigant do darmowego leczenia zębów
- To już koniec publicznej stomatologii?
- Zaniedbania są wieloletnie
- Zdrowe zęby już tylko dla bogaczy
Jak wygląda leczenie zębów „na fundusz”?
Według danych udostępnionych przez NFZ, w pierwszym kwartale tego roku było 5239 świadczeniodawców z umową w rodzaju leczenie stomatologiczne. To o 2,5 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku, kiedy ich liczba wyniosła 5372. Jak stwierdza dr. n. med. Piotr Przybylski, wieloletni ekspert rynku stomatologicznego z Kliniki Implant Medical, matematycznie, spadek liczby gabinetów współpracujących z Funduszem jest oczywiście niewielki. Ale to zjawisko stale postępuje i raczej trudno będzie je powtrzymać. Ekspert podkreśla, że rok do roku ubyło ponad 130 świadczeniodawców, a to już pokazuje, że sprawa robi się poważna. Pacjenci z pewnością odczują brak tylu miejsc.
Kolejki gigant do darmowego leczenia zębów
– 2,5 proc. to niby niewiele, natomiast problem jest zupełnie inny. Ten spadek rok do roku wynika z rosnących cen, a niestety NFZ w ostatnim czasie wzrost wartości punktów i kontraktów w zakresie protetyki stomatologicznej jest praktycznie niewielki. To sprawia, że zmniejsza się liczba świadczeń wykonywanych w ramach umowy z Funduszem. W konsekwencji pacjenci czekają w dłuższych kolejkach – komentuje Teresa Sierpińska, krajowy konsultant w dziedzinie protetyki stomatologicznej, prezydent Europejskiego Towarzystwa Protetycznego.
Zdaniem Piotra Przybylskiego, już widać wydłużający się czas oczekiwania na wizytę. Według eksperta, niepokojący jest również fakt, że zakres refundowanego leczenia wciąż pozostaje niewystarczający. Do tego usługi oferowane w ramach kontraktu są oparte w większości o przestarzałe technologie. Co więcej, obecnie obowiązujące przepisy zabraniają lekarzom zapewniać lepsze rozwiązania stomatologiczne za dopłatą. Jest to pewnego rodzaju kuriozum.
To już koniec publicznej stomatologii?
– Niestety, stomatologia publiczna powolutku przestaje istnieć. Finansowanie, które w tej chwili jest przekazywane z NFZ, to jest nieco ponad 2 proc. ogólnego budżetu. To absolutnie nie wystarcza. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że z roku na rok jest większa kwota pieniędzy na stomatologię, ale trzeba na to patrzeć szerzej. Wszystko jest coraz droższe – media, kredyty, leasingi, pracownicy. NFZ zwiększa fundusze, ale one nawet nie pokrywają strat związanych z inflacją. Przekazywane środki nie tylko nie pozwalają na rozwój, ale też coraz częściej nie starczają na zwykłe przetrwanie. I to jest olbrzymi problem – stwierdza Paweł Barucha, wiceprezs Naczelnej Rady Lekarskiej.
W pierwszym kwartale tego roku w każdym wojewódzkim oddziale NFZ rok do roku spadła liczba świadczeniodawców z umową w rodzaju leczenie stomatologiczne. – Dane, które pokazują spadek liczby świadczeniodawców w ostatnich latach, nie są niepokojące. To już jest dramat, ponieważ lekarze nie udzielają świadczeń na NFZ dla pacjentów, którym one się należą. Problemu nie rozwiąże dentobus, który przyjedzie do szkoły. Tam można zbadać dzieci, ale to przecież nie jest leczenie. W województwie świętokrzyskim są gminy, w których nie ma dentystów. Niestety, Fundusz nie traktuje tego jako swojej porażki – mówi Paweł Barucha.
Według Piotra Przybylskiego, w danych za lata 2019-2023 widać fatalny obraz polskiej stomatologii. Spadki są duże i widoczne, ewidentnie w naszym systemie brakuje środków na leczenie na NFZ. W opinii eksperta, jeżeli nie zostanie podniesiona wystarczająco wartość kontraktów z Funduszem, to dalej będziemy się staczać w tym temacie. Z jego obserwacji wynika, że młodzi lekarze nie garną się do podpisywania takich umów. Z reguły na współpracę decydują się specjaliści przed emeryturą. Wprawdzie mniej zarabiają, ale mają stały i pewny dochód. Jednak ta grupa stopniowo się zmniejsza. Za jakiś czas może się okazać, że nie ma kto pracować dla Funduszu.
– Nasze społeczeństwo ubożeje. Nie możemy oczekiwać, że prywatna kieszeń pacjentów rozwiąże problem globalny. Mniejsza dostępność do świadczeń gwarantowanych najprawdopodobniej najbardziej dotknie osoby z mniejszych miejscowości, gdzie z założenia lekarzy dentystów jest mniej. Może się okazać, że na danym obszarze niewielu lekarzy zechce podjąć się pracy w ramach umowy z NFZ – analizuje prof. dr hab. n. med. Teresa Sierpińska.
Zaniedbania są wieloletnie
Jak podkreśla Paweł Barucha, obecnie około 30 procent dentystów pracuje na Fundusz. Dla części lekarzy, szczególnie młodego pokolenia, podpisywanie takich umów nie jest atrakcyjne. Ekspert przekonuje, że NFZ nie płaci jak za usługę wykonywaną przez fachowca, ale oczekuje świadczeń na najwyższym poziomie. Do tego dochodzi kwestia sprawozdawczości. Chcąc poprawnie się rozliczyć, trzeba mieć zatrudniony sztab ludzi, w tym informatyków.
– Co prawda, jak podaje NFZ, liczba udzielonych świadczeń nie zmalała, ale do systemu trafia ciągle zbyt mało pieniędzy i to jest niezaprzeczalny fakt. Na pewno brakuje nam niektórych świadczeń, które powinny być gwarantowane, np. z zakresu protez stałych czy implantologii. One nie pojawią się w tym koszyku ze względu na bardzo wysokie koszty realizacji – dodaje krajowy konsultant w dziedzinie protetyki stomatologicznej.
Do tego Paweł Barucha jest przekonany, że w najbliższym czasie liczba świadczeniodawców zajmujących się leczeniem stomatologicznym będzie się jeszcze zmniejszać. Do wiceprezesa Naczelnej Rady Lekarskiej docierają sygnały o kolejnych planowanych odejściach stomatologów, którzy przez wiele lat współpracowali z Funduszem. Jak przekonuje ekspert, to nie są jednostkowe przypadki. To tendencja, którą trzeba zatrzymać za wszelką cenę.
– Zaniedbania są wieloletnie. W celu poprawy sytuacji należałoby „dosypać” do sytemu sporo pieniędzy i dysponować dobrym pomysłem na naprawę. O ile są różne koncepcje, to środków wciąż brakuje. Nie widać też woli politycznej, żeby coś się w tym zakresie zmieniło. Oczywiście straci na tym całe społeczeństwo – podsumowuje ekspert z Implant Medical.
Zdrowe zęby już tylko dla bogaczy
Skoro tak wygląda darmowe, stomatologiczne leczenie, trzeba zagryźć zęby i z własnej kieszeni zapłacić w prywatnym gabinecie, gdzie ceny zwalają z nóg. Ile trzeba zapłacić za łatanie dziury w zębie?
Jak podaje serwis dentystaradzi.pl, mała plomba kosztuje do około 300 złotych. Plomby które uzupełniają ząb do połowy ząb, czyli plomby średniej wielkości mogą kosztować nawet do 550 zł. Duże plomby, odtwarzające większą część zęba, ponad 600 zł. Na leczenie kanałowe trzeba wydać majątek! Od 500 do 1400 złotych, zależnie od tego, czy to jeden, dwa lub cztery kanały.
Kogo na to nie stać, ma w ustach ruinę. Kto chodzi do dentysty prywatnie musi zagryźć zęby. I to dosłownie, bo trzeba płacić coraz więcej.
Wedle danych udostępnionych przez Główny Urząd Statystyczny (GUS), w czerwcu ceny usług stomatologicznych wzrosły rok do roku o 9,5 proc. Dla porównania, rok wcześniej wzrost ten wyniósł 8,4 proc. rdr. Natomiast w maju tego roku ceny poszły w górę rdr. o 9,3 proc., a w analogicznym okresie ub.r. – o 8,7 proc. Czerwcowy wynik w niewielkim stopniu wpłynął na wskaźnik ogólnego wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych, podwyższył go o 0,08 p.p.
– Zgodnie z moimi wcześniejszymi zapowiedziami, zbliżamy się do dwucyfrowego wzrostu ww. cen. Głównie wynika to z tego, że sektor stomatologiczny wciąż ponosi stałe i znaczące podwyżki kosztów komponentów, które finalnie wpływają na ceny u dentystów. I tutaj od wielu miesięcy nic się nie zmieniło, chociaż te wzrosty nie są już tak wysokie jak w czasie szalejącej inflacji. Jednak dalej są odczuwalne i przez to stomatolodzy muszą podnosić ceny – komentuje dr Piotr Przybylski
Z kolei Ewa Adach-Stankiewicz, dyrektor Departamentu Handlu i Usług w Głównym Urzędzie Statystycznym, zaznacza, że w comiesięcznym badaniu uwzględniane są wszystkie najpopularniejsze usługi stomatologiczne. – To między innymi usunięcie jednego zęba ze znieczuleniem, założenie korony z porcelany, wykonanie całkowitej protezy zębowej albo usuwanie kamienia nazębnego. Obserwowane są ceny w prywatnych i publicznych przychodniach – podkreśla ekspertka z GUS-u.
Jest drogo, będzie jeszcze drożej
Z danych wynika również, że w czerwcu inflacja w sektorze zdrowia wyniosła 4,6 proc. w ujęciu rocznym. Ten wzrost był więc wyższy niż rok wcześniej, kiedy odnotowano wynik 2,8 proc. rdr. Jak informuje Adach-Stankiewicz, ostatnio z grupy związanej ze zdrowiem najbardziej podrożały usługi stomatologiczne. Dla porównania, ceny usług lekarskich wzrosły rdr. o 8,1 proc., usług szpitalnych i sanatoryjnych – o 4,6 proc., wyrobów farmaceutycznych – o 2,5 proc., a urządzeń i sprzętu terapeutycznego – o 2,3 proc.
– Stan, w którym usługi stomatologiczne są w fazie największego wzrostu w całym szeroko pojętym sektorze zdrowia, utrzymuje się mniej więcej od dłuższego czasu. Ten fragment opieki zdrowotnej został praktycznie zepchnięty do sektora prywatnego i pacjenci nie bardzo mają z czego wybierać – chodzi o dobrej jakości usługi – uzupełnia ekspert z Implant Medical.
Analizy GUS-owskie wskazują również, że w 2025 roku przeciętne gospodarstwo domowe wydaje niewiele na usługi stomatologiczne. To około 0,9 proc. swoich ogólnych wydatków. Ewa Adach-Stankiewicz zaznacza, że na usługi i towary związane ze zdrowiem trafia niespełna 6 proc., a na żywność i napoje bezalkoholowe – ponad 25 proc. Ekspertka podkreśla, że pozyskiwanie informacji o wydatkach gospodarstw domowych jest dla GUS coraz większym wyzwaniem. Niestety część osób odmawia udziału w badaniu, ponieważ trzeba wskazać wydatki przeznaczane na różne usługi i towary. Jest to jednak niezbędna informacja dla określenia, jak ruchy cen dla danego asortymentu, np. usług stomatologicznych, wpływają na zmiany inflacji.
Tragiczne konsekwencje przyjdą za kilka lat
– Niecały procent to bardzo zła informacja, która będzie miała swoje tragiczne konsekwencje już za kilka lat. Za to oczywiście zapłaci całe społeczeństwo, bo trzeba pamiętać o tym, że od chorób jamy ustnej często zaczynają się dużo poważniejsze schorzenia, włącznie z chorobami nowotworowymi. Dlatego, w mojej ocenie, trzeba o tym stale i głośno mówić, bo jak nic się nie zmieni, to będzie coraz gorzej. Mówiąc zupełnie wprost, wytworzona sytuacja nie jest zwykłym ostrzeżeniem w stylu czerwonej lampki z tyłu głowy. To ogromna czerwona latarnia, która zwiastuje poważne kłopoty społeczne – podsumowuje dr Piotr Przybylski.