13 września 1970 r. „The New York Times” opublikował jego artykuł na 33. stronie, więc redaktorzy nie dostrzegli, że jest z tych wiekopomnych. Tekst ogłuszał bezczelnością, ogłaszając, że „społeczna odpowiedzialność biznesu polega na pomnażaniu zysków firmy”. Friedman wskazywał, że w systemie wolnej przedsiębiorczości dyrektor wykonuje wolę właścicieli firmy, więc musi prowadzić biznes zgodnie z ich dążeniami, a te sprowadzają się do zarabiania jak największych pieniędzy. Ale – zaznaczał ekonomista – w zgodzie z zasadami społecznymi ucieleśnionymi w prawie oraz normach etycznych. Niezliczeni adwersarze Friedmana pomijają milczeniem to zastrzeżenie, bo tak wygodniej prać go po pysku.
Autor był nieprzejednany wobec poglądów, że biznes ma obowiązki związane z „tworzeniem miejsc pracy, ukracania dyskryminacji, unikania zanieczyszczeń i czymkolwiek innym”. Nie dlatego, że kpił z tych celów. Po prostu wiedział, że to niepoparta niczym wiara, że słuszne życzenia zmieniają się w dobre uczynki. Friedman chciał elementarnego porządku, w którym jedni skupiają się na wydajnym wytwórstwie, zaś rząd robi wszystko, by zadowolenie z tego układu było, jeśli nie pełne, to przynajmniej w miarę powszechne. Historia ludzkości pokazuje, że nic lepszego od takiego podziału jeszcze długo ludzie nie wymyślą.
Taniej zwalczać zło
Wbrew opinii nieprzejednanych krytyków Friedman dopuszczał wyjątki – podał przykład przedsiębiorców, którzy zakładają prywatny szpital lub szkołę, kierując się nie zyskiem, lecz celem dobroczynnym. Wprawdzie na leczeniu i na nauczaniu zbija się ciężką forsę, ale i dla pięknoduchów miał Friedman zrozumienie. A tych nie brakuje. Międzynarodowa Organizacja Zdrowia nie jest finansowana tylko przez rządy. Wprawdzie największym jej płatnikiem były USA (ok. 900 mln dol. rocznie), ale na drugim–trzecim miejscu dzielonym z rządem brytyjskim jest fundacja Billa oraz Melindy Gatesów, powstała z pieniędzy klientów Microsoftu, która wpłaca na konto WHO ok. 450 mln dol. rocznie.