Kredytobiorcy („biedni”) nie będą płacili w czasie, do którego się zobowiązali, a złupieni zostaną „bogaci”, czyli banki. Co więcej, słyszymy, że wkrótce mają zostać zmienione zasady gry, tzn. ma być wprowadzony nowy wskaźnik, na podstawie którego jest wyliczane oprocentowanie, bo ten istniejący jest już nieodpowiedni. Problem jednak w tym, że na koniec to my wszyscy będziemy musieli za to zapłacić, bo niewielu dostrzega to, co może nas czekać.
To, że można rozważać wprowadzenie programów pomocowych dla osób z trudnościami w spłacie kredytów, zostało przetestowane już w przypadku frankowiczów. Utworzony został fundusz, który umożliwiał wsparcie tym, którzy tego rzeczywiście potrzebowali. Okazało się, że nie było ich aż tak wielu – dyscyplina w spłacie tych kredytów była i jest na tyle wysoka, że środki te w przeważającej części nie musiały być uruchamiane. Tym razem będzie inaczej, pomoc dostępna jest niemal dla wszystkich posiadających kredyty hipoteczne w polskiej walucie. Co więcej, zostaną wywrócone kompletnie reguły gry – dotychczasowy wskaźnik WIBOR zostanie zastąpiony nowym wskaźnikiem.
Spójrzmy, co się dzieje teraz na rynku. Od chwili wprowadzenia podatku bankowego polski dług był finansowany w znaczącej części poprzez ich zakup przez rodzime banki. W ich portfelach pod koniec kwietnia br. wartość obligacji skarbowych stanowiła niemal 444 mld zł, przekładając się na 53,2 proc. wszystkich wyemitowanych przez Ministerstwo Finansów. Widać jednak, że ekspozycja na te papiery jest już redukowana, tzn. do portfeli bankowych trafia mniej nowych emisji niż tych już zapadających. Daleko nam do rekordowych 57,2 proc. ponad roku temu. Nie sprzyjają temu inflacja, rosnące stopy procentowe, a także niepewność na rynku podtrzymywana przez konflikt toczący się w Ukrainie oraz niejasna sytuacja w odniesieniu do sporów frankowych.
Reklama