Obozy przeciwników mamy zarysowane tak wyraźnie, jak tylko się da. Z jednej strony barykady stoją ekonomiczni konserwatyści. Argumentują, że kryzys jest jak gorączka. Męczy i doskwiera, ale ma także działanie ozdrowieńcze. Pomaga oczyścić organizm z tego, co powoduje chorobę. Podobnie w kryzysie. Może i wiele firm się wyłoży, może niejeden pójdzie z torbami. Ale, powiadają konserwatyści, tak będzie lepiej. Oczyści to system z najsłabszych i niewytrzymujących konkurencji elementów. A efektem będzie wzrost ogólnej produktywności, bo w grze zostaną najsilniejsi.

Z takim dictum nie zgadzają się ekonomiczni reformatorzy, na czele z Johnem Maynardem Keynesem. On z kolei argumentował, że wizja teoretycznego zdrowia w długim okresie nie powinna przesłaniać społecznych kosztów w krótkim okresie. Anglikowi chodziło nie tylko o to, że żyje się tu i teraz (zgodnie ze słynną maksymą: w długim okresie wszyscy będziemy martwi). Keynes dowodził, że krótki okres zawsze wpływa na długi okres w sensie bezpośrednim. Jeżeli nikt nie pomoże bankrutującym w czasie kryzysu, to krach zostanie w sztuczny sposób przedłużony oraz pogłębiony. Gospodarkę oraz społeczeństwo zaś czekają niepotrzebnie stracone lata. Czas smuty, którego można by uniknąć, gdyby strażak gasił pożar, a nie stał bezczynnie.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU MAGAZYNU DGP I NA E-DGP