Z Maciejem Duszczykiem rozmawiają Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak
Od początku wojny polską granicę przekroczyło ponad 7,5 mln uchodźców z Ukrainy. Do tej pory ok. 1,4 mln z nich wystąpiło o PESEL. Na odcinku białoruskim Straż Graniczna codziennie zatrzymuje osoby próbujące sforsować mur. W jakim miejscu jest dzisiaj Polska, jeżeli chodzi o politykę migracyjną?
Przez cały czas załatwiamy problemy ad hoc, nie ma kompleksowej, systemowej polityki skrojonej pod stojące przed nami wyzwania.
Na ile migracja zmieniła ostatnio nasz kraj?
Reklama
Były tu trzy kluczowe momenty. Pierwszy to jest 2007 r., kiedy otworzyliśmy rynek pracy dla obywateli Białorusi, Rosji i Ukrainy. Jednocześnie w formie pilotażu wprowadzono wtedy nową formę zatrudnienia cudzoziemca - na oświadczenie pracodawcy. Początkowo dotyczyło to tylko rolnictwa, ale zmiana była fundamentalna, bo zaszła świeżo po wielkiej poakcesyjnej emigracji naszych rodaków do innych krajów Unii Europejskiej. Mało kto pamięta, że decyzję w tej sprawie podjęła minister pracy Anna Kalata z Samoobrony, która była wówczas w rządzie PiS. Kolejna cezura to 2014 r. i zajęcie Krymu przez Rosję. Spowodowało to dużo większy napływ Ukraińców do Polski niż wcześniej, ale też stworzyło np. możliwość transferowania dochodów do Ukrainy.
Kolejna cezura to 24 lutego 2022 r. i inwazja rosyjska?
Tak, ale pamiętajmy, że już przedtem mieszkało w Polsce ponad milion Ukraińców oraz ponad 500 tys. obywateli innych państw, m.in. Białorusi, Niemiec, Pakistanu, Indii, USA, a także wielu krajów Afryki, których obywateli dotychczas nie przyjmowaliśmy. Przed 24 lutego prowadziliśmy tzw. selektywną politykę migracyjną pod kątem korzyści ekonomicznych. Po wybuchu wojny doszła polityka wsparcia uchodźczego na dużą skalę. To dwie różne rzeczy.
Mieliśmy w tym znacznie mniejsze doświadczenie niż większość krajów Zachodu.
Oprócz Japonii nie ma na świecie państwa, które osiągnęło wysoki wzrost gospodarczy i podniosło jakość życia swoich obywateli bez migracji. Oczywiście proces ten przebiegał wszędzie trochę inaczej. U nas był szybszy niż gdziekolwiek indziej i napędzał go napływ głównie mieszkańców jednego kraju, czyli właśnie Ukrainy. Tymczasem wśród imigrantów, którzy w latach 60. przybywali do Niemiec, byli m.in. Włosi, Turcy, Jugosłowianie czy Polacy. Do Francji przyjeżdżali przede wszystkim mieszkańcy Afryki Północnej, czyli Tunezyjczycy, Marokańczycy, Algierczycy, ale również Włosi. Z kolei Hiszpanie ściągali hiszpańskojęzycznych mieszkańców Ameryki Południowej. Nasze wyzwania są dziś nieco inne.
Czyli gdybyśmy przed wojną nie mieli dużej sieci ukraińskich migrantów, to byłoby trudniej?
W takim przypadku ponad pół miliona uchodźców wojennych nie trafiłoby bezpośrednio do rodzin ukraińskich, lecz do ośrodków masowego pobytu lub polskich domów. Można powiedzieć, że jesteśmy dzieckiem szczęścia, bo proces migracji odbywał się u nas dotąd w warunkach wzrostu gospodarczego i członkostwa w Unii Europejskiej. Ukraińcy są nam bliscy kulturowo i religijnie, a historia wcale nie gra tak dużej roli w naszych relacjach, jak można się było spodziewać. Wojna przyszła w momencie, w którym duża ich grupa była już zintegrowana z polskim społeczeństwem. Oczywiście nie można zapominać o niesamowitym zrywie pomocowym Polaków oraz działaniach samorządowców. Dzięki różnym elementom układanki do tej pory nie pojawiły się u nas poważne problemy, które trapią inne państwa.

Maciej Duszczyk - ekspert ds. migracji i polityki integracyjnej, politolog, doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor Uniwersytetu Warszawskiego.

Treść całego wywiadu można przeczytać w czwartkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.