Szwecji już nie ma, w Niemczech będzie kalifat, a Francję czeka los przedstawiony w „Uległości” Michela Houellebecqa – takie opinie można usłyszeć w Polsce, gdy mowa o imigrantach, zwłaszcza z krajów muzułmańskich. O tym, że problem z ich integracją jest poważny w całej Europie Zachodniej, mniej lub bardziej otwarcie mówi się od dawna. Brakuje za to diagnozy, jak do tego doszło. Eksperci zwracają uwagę, że kilkadziesiąt lat temu, gdy państwa zachodnie podejmowały decyzję o masowym przyjmowaniu obcokrajowców, imigranci mieli przyjechać, pracować tam, gdzie miejscowi nie chcieli, i zwiększać PKB. Dopóki w Europie panowała prosperity, wydawało się, że tak będzie zawsze. Tak było we Francji i w Niemczech. Nieco inaczej w Szwecji.

We Francji entuzjazm

Jednym z mitów jest to, że akcję przyjmowania imigrantów przeprowadzały lewicowe rządy. Nic z tego – prawica równie chętnie otwierała kraj na cudzoziemców. Tak było np. we Francji, gdzie o potrzebie sprowadzenia dużej ilości siły roboczej mówił tuż po zakończeniu II wojny światowej stojący na czele Tymczasowego Rządu Republiki Francuskiej gen. Charles de Gaulle. Zapoczątkowana przez niego akcja imigracyjna trwała prawie 30 lat, do wybuchu kryzysu naftowego w latach 70.
Sytuacja Francji jest o tyle wyjątkowa, że kraj ten był kierunkiem emigracji zarobkowej jeszcze przed I wojną światową (już wtedy bowiem brakowało tam siły roboczej). Wojna przyniosła zaś ogromne straty w ludności (skądinąd także w krajach, z których pochodziły późniejsze fale imigrantów, bo wielu ich obywateli służyło we francuskiej armii). W tym czasie napływowi robotnicy pochodzili jednak z Europy – początkowo z Włoch i Belgii, ale także z Polski czy Czechosłowacji.
Reklama
W okresie odbudowy kraju cudzoziemcy nie spotykali się z wrogością. Sytuacja zmieniła się wraz z wybuchem wielkiego kryzysu, który w latach 30. rozlał się także na Europę. – Spora część francuskiej opinii publicznej obwiniała imigrantów o wzrost bezrobocia i zabieranie pracy Francuzom. W tym czasie wielu cudzoziemskich robotników, w tym Polaków, powróciło do swoich krajów pochodzenia właśnie ze względu na utratę pracy. Nie pojawiały się w tamtym czasie większe konflikty, chociaż z drugiej strony uważano dystans kulturowy między Francuzami a np. Polakami za większy, niż uważa się dzisiaj – mówi dr Paweł Sękowski z Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Te pozytywne doświadczenia z imigrantami wpłynęły na stanowisko rządów francuskich po II wojnie światowej. Tuż po jej zakończeniu we Francji mieszkało 1,7 mln cudzoziemców – najwięcej Włochów, Polaków i Hiszpanów. W spisie powszechnym z 1946 r. wydzielono też oddzielną kategorię „muzułmanów algierskich” – okazało się, że było ich zaledwie 22 tys.
Statystyki miały się jednak wkrótce zmienić, ponieważ rząd Charles’a de Gaulle’a zaplanował przyjęcie kilku milionów imigrantów. Początkowo ścierały się dwie koncepcje. Ekonomiczna, której celem był wzrost gospodarczy dokonany z pomocą imigrantów, zakładała przyjęcie ok. 1,5 mln imigrantów. Celem drugiej – demograficznej – było zwiększenie liczby ludności. Jej zwolennicy w najszerszym wariancie postulowali przyjęcie nawet 15 mln osób.
W tamtym czasie Francuzi podzielili narody europejskie (na razie tylko o takie chodziło) na trzy kategorie. Najbardziej pożądani byli imigranci z krajów Europy Północnej jako najłatwiej poddających się asymilacji (assimilables). Chodziło tu m.in. o kraje Beneluksu i Skandynawię. Kolejną kategorię stanowili ludzie pochodzący z krajów basenu Morza Śródziemnego (Włochy, Hiszpania, Portugalia), a ostatnią – z krajów słowiańskich (Polska, Czechosłowacja, Jugosławia). Do sprowadzenia imigrantów powołano specjalny organ: Narodowy Urząd Imigracyjny (Office national d’immigration, ONI), który jako jedyny mógł prowadzić rekrutację siły roboczej za granicą.
– Zaraz po II wojnie światowej wiele przedsiębiorstw zostało znacjonalizowanych, w tym np. sektor górnictwa. W odróżnieniu od imigracji sprzed 1939 r., którą zajmowały się organizacje przedsiębiorców, ta po 1945 r. była procesem zorganizowanym przez państwo francuskie i prowadzonym bezpośrednio przez nie – zwraca uwagę dr Sękowski.
Co ciekawe, nie określono z góry kwot imigrantów, jakie ONI miało pozyskać. W przeciwieństwie do wielu krajów europejskich Francja od razu zakładała osiedlanie robotników wraz z rodzinami. Początkowo przyjeżdżali rzeczywiście tylko Europejczycy, głównie Włosi. W pierwszych latach imigracja przebiegała dość powoli, a we Francji zamieszkało o wiele mniej osób, niż zakładano. W latach 50. proces ten jednak przyspieszył, a nad Sekwanę zaczęli sprowadza się większymi grupami ludzie spoza Europy, w tym przede wszystkim z Algierii.
– Trzeba tu jednak zaznaczyć szczególny status Algierii, która do 1962 r. była podporządkowana Francji jako „osadnicze terytorium zamorskie”. W 1947 r. Algierczycy zostali uznani za obywateli Francji. Chociaż ich status pozostał niższy od mieszkańców metropolii, odtąd nie traktowano ich jak cudzoziemców, a Francja była dla nich naturalnym kierunkiem wyjazdu – podkreśla dr Sękowski.
Liberalna polityka imigracyjna została zahamowana w 1974 r. wraz z wybuchem kryzysu naftowego, a Francja już nigdy nie otworzyła bram tak szeroko. Jednak te 30 lat zmieniło kraj i w połowie lat 70. mieszkał tam już milion Algierczyków i Marokańczyków.