Odblokowanie prawie 150 mld zł z Krajowego Planu Odbudowy deklarowały wszystkie partie wchodzące w skład prawdopodobnej nowej koalicji rządzącej, jednak to na Donaldzie Tusku jako kandydacie na premiera skupiona była uwaga opinii publicznej. Dość niefortunny, wiecowy zwrot, że „dzień po wyborach” lider Platformy pojedzie do Brukseli i odblokuje pieniądze, zaowocował serią ironicznych komentarzy, po których pojawiło się potwierdzenie wizyty w najbliższy czwartek.

Obiecał i się wybiera

Tusk oficjalnie wybiera się na szczyt Europejskiej Partii Ludowej, która w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego będzie chciała ponownie ubiegać się o miano dominującej frakcji politycznej na Starym Kontynencie. To tak naprawdę też jedyne właściwe grono, w którym Tusk może pojawić się w Brukseli, nie wzbudzając kontrowersji i dyplomatycznych zgrzytów. Wciąż bowiem jest jedynie kandydatem opozycyjnych ugrupowań na premiera, a nie urzędującym szefem rządu.

Reklama

W czwartek w Brukseli szef Platformy będzie miał jednak możliwość rozmawiać nie tylko z europosłami EPL oraz szefową Parlamentu Europejskiego (która nie ma dziś wpływu na polskie KPO), ale także z premierami pochodzącymi z ugrupowań wchodzących w skład frakcji, w tym z szefem greckiego rządu Kyriakosem Mitsotakisem i kanclerzem Austrii Karlem Nehammerem

„Kamienie" i „superkamienie milowe”

Polska ma w swoim KPO zadeklarowane 283 kamienie milowe, które musi zrealizować w sześciu różnych obszarach, obejmujących m.in. konkurencyjność gospodarki, transformację cyfrową czy poprawę jakości funkcjonowania instytucji państwowych. Do realizacji pierwszego wniosku, o którym za chwilę, niezbędne jest spełnienie 28, spośród których najbardziej newralgiczne są te z zakresu reform wymiaru sprawiedliwości, określane jako „superkamienie milowe”.

Ostateczną barierą do pokonania wydawały się zmiany systemu dyscyplinarnego polskich sędziów, które zatrzymał prezydent Andrzej Duda, kierując do Trybunału Konstytucyjnego ustawę realizującą „kamień milowy". Od tego czasu TK pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej nie znalazł czasu, żeby rozpatrzyć jej zgodność z konstytucją, zatem dla Komisji Europejskiej kilkutygodniowa saga rozmów z ówczesnym ministrem ds. UE Szymonem Szynkowskim vel Sękiem nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Jeszcze w połowie tego roku przedstawiciele Komisji Europejskiej wprost wskazywali, że ustawa mogłaby odblokować KPO, a rzecznicy KE pytani o taki krok odpowiadają, że wciąż obowiązują deklaracje Polski z planu podpisanego w czerwcu ubiegłego roku przez premiera Morawieckiego.

Bruksela będzie czekała bądź to na ruch ze strony TK, bądź na przygotowanie nowej ustawy o Sądzie Najwyższym, która będzie spełniać wszystkie zobowiązania z kamieni milowych, począwszy od reformy systemu dyscyplinarnego zapewniającego bezstronność i niezależność, przez możliwość składania pytań prejudycjalnych do TSUE bez narażania się na postępowania dyscyplinarne, a skończywszy na przywróceniu zawieszonych na starych zasadach sędziów. Bez porozumienia z prezydentem ustawa albo zostanie zawetowana, albo ponownie trafi do TK, w którym przyszła większość sejmowa nie będzie mieć możliwości istotniejszych zmian aż do 2024 r., kiedy to wygasa kadencja Julii Przyłębskiej i dwójki innych sędziów.

Dokumentem wiążącym dla Polski jest ten wynegocjowany przez PiS

Jednym z wariantów, który z pewnością ułatwiłby przyszłemu rządowi pozyskanie pieniędzy z KPO, byłaby modyfikacja obecnych zapisów planu w taki sposób, żeby pierwsze środki mogły płynąć przed realizacją reformy systemu dyscyplinarnego. Zmiany w planach odbudowy nie są niczym szczególnym, wiele państw zgłasza do nich poprawki, które zazwyczaj spotykają się z pozytywną reakcją Brukseli.

Nie są to jednak modyfikacje obejmujące wspomniane „superkamienie milowe”, ale najczęściej dostosowanie prowadzonych inwestycji zadeklarowanych w KPO do innych ram czasowych lub też drobne przesunięcia w programach. Niekiedy też państwa wnioskują o większe środki z puli pożyczkowej, na co również zdecydował się rząd Mateusza Morawieckiego, ale Bruksela na ten krok nie zareagowała. Wątpliwe, żeby przesłanka zmiany rządów była wystarczającą dla KE, żeby renegocjować w jakiejkolwiek formule polskie KPO. Tym bardziej, że ostatnie wypowiedzi rzeczników Komisji nie pozostawiają wątpliwości – wszyscy podkreślają, że dokumentem wiążącym dla Polski jest ten wynegocjowany przez rząd PiS, niezależnie od wyniku wyborczego i kształtu nowej koalicji.

Od podpisania umowy operacyjnej do zgody na płatność miną trzy miesiące

Każde z państw wystosowuje wniosek o płatność w momencie, kiedy zrealizuje „kamienie milowe" i cele przewidziane w deklarowanym okresie. Wówczas następuje podpisanie umowy operacyjnej z Komisją i wtedy też jest możliwe złożenie wniosku o płatność. Państwo wnioskujące musi również dołączyć odpowiednią dokumentację, w której wykaże, że wskazane w „kamieniach milowych" inwestycje zostały wykonane lub są w trakcie realizacji dokładnie na takim etapie, na jakim zostały zapisane w KPO.

Sam wniosek Komisja Europejska może rozpatrywać do dwóch miesięcy i w wielu przypadkach wykorzystuje ten czas w pełni. Następnie zaakceptowany przez KE wniosek musi jeszcze zostać przyjęty na posiedzeniu Komitetu Ekonomiczno-Finansowego, w skład którego wchodzą nie tylko przedstawiciele administracji państwowych, ale też banków centralnych, w tym Europejskiego Banku Centralnego. Komitet ma miesiąc na rozpatrzenie wniosku Komisji. Zatem od podpisania umowy operacyjnej do zgody na płatność może minąć nawet do trzech miesięcy.

Wypłaty odbywają się w transzach

Nawet jeśli przyszłemu rządowi uda się porozumieć z Komisją Europejską, to nie oznacza, że Polska natychmiast otrzyma wszystkie zapisane środki – 35,4 mld euro w grantach oraz 22,5 mld euro w pożyczkach. Pierwsza płatność zazwyczaj opiewa na kwotę kilku mld euro, choć zdarzały się znacznie większe transze, jak w przypadku Włoch, które otrzymały 21 mld euro (nie licząc prefinansowania, na które Polska od wielu miesięcy nie ma szans).

Następnie, po wykorzystaniu środków z pierwszej płatności, państwo zwraca się z wnioskiem o kolejną płatność, który czeka dokładnie taka sama droga jak w przypadku pierwszego wniosku. Wypłaty kolejnych transz są jednak z reguły prostsze – „kamienie milowe" zapisane na kolejne miesiące są zazwyczaj kontynuacją wprowadzonych już reform czy inwestycji. Jeśli np. „kamieniem milowym" do drugiej transzy będzie budowa 500 km dróg rowerowych, to najpewniej w pierwszej transzy „kamień" z tego obszaru oznaczał budowę np. 300 km tych dróg. Plan został bowiem pomyślany na zasadzie kontynuacji – środki z danej transzy pozwalają na uruchomienie inwestycji, która będzie finalizowana pieniędzmi z kolejnych transz.

Wszyscy, z wyjątkiem Polski i Węgier uruchomili już swoje KPO

Jeśli wszystkie powyższe punkty uda się przeprowadzić nowemu rządowi, wówczas realnie Polska może zyskać do 150 mld zł w formie dotacji lub pożyczek. A nawet więcej, jeśli rząd będzie wnioskował o zwiększenie puli pożyczkowej. Zadanie wydaje się trudne, a Bruksela doskonale zdaje sobie sprawę z układu sił politycznych w Polsce i potencjalnej kolizji reform autorstwa nowej ekipy rządzącej z decyzjami prezydenta Dudy.

Trybunał Konstytucyjny i jego działania też są w unijnych korytarzach doskonale znane, więc kontekstu politycznego raczej Donald Tusk nikomu nie będzie musiał tłumaczyć.

Jak na razie jednak ze strony Komisji nie płyną jakiekolwiek sygnały dające powody do optymizmu. W najbardziej pesymistycznym wariancie, jeśli nowy rząd nie porozumie się z prezydentem, szansą na przeprowadzenie reform wymiaru sprawiedliwości będzie dopiero lato 2025 r. – pod warunkiem zwycięstwa wyborczego kandydata popieranego przez rząd. Polska mogłaby wówczas złożyć wniosek o przedłużenie KPO na kolejne lata, ale nie zmienia to faktu, że większość państw już dziś korzysta z przyznanych im środków. Włosi otrzymali już 84 mld euro, Hiszpanie natomiast 37 mld euro. Wszyscy, z wyjątkiem Polski i Węgier uruchomili już swoje KPO.