Rok 1942. W warszawskim getcie przebywa 340 tys. Żydów. Po styczniowej konferencji w Wannsee rusza machina Holokaustu, a w lipcu rozpocznie się likwidacja żydowskiej dzielnicy. W mieście relatywnie spokojniej mogą się czuć jedynie ci Żydzi, którzy mają w kieszeni obcy paszport. Najlepiej państwa neutralnego albo USA. Początkowo Niemcy ich nie mordują, bo liczą, że będzie można ich wymienić na własnych obywateli.

W tym czasie w Bernie wojna jest znana głównie z gazet. W spokojnej szwajcarskiej stolicy powstaje siatka złożona z personelu polskiej ambasady i przywódców ortodoksyjnych organizacji żydowskich. Jej koordynatorem jest poseł RP Aleksander Ładoś, a po stronie żydowskiej – urodzony w Ustrzykach rabin Israel Chaim Eiss, lider szwajcarskiego oddziału ortodoksyjnej organizacji Agudat Israel. Ładosiowi pomagają jego prawa ręka Juliusz Kühl, konsul Konstanty Rokicki i radca Stefan Ryniewicz. Eissowi – były poseł na Sejm i twórca genewskiego Komitetu Pomocy Żydom Dotkniętym Wojną Abraham Silberschein, i związana z ortodoksami rodzina Sternbuchów z Montreux. Rusza bezprecedensowa operacja o kryptonimie „Sprawy paszportowe”.

Z setek niepublikowanych do tej pory dokumentów, które widzieliśmy w Archiwum Federalnym w Bernie, wynika, że to właśnie polski poseł i jego ludzie wymyślili metodę ewakuacji polskich Żydów na latynoamerykańskich paszportach. Co więcej, dokumenty jednoznacznie pokazują, że Ładoś jako jeden z pierwszych na świecie miał świadomość tego, jakie są plany Niemców. Na wczesnym etapie Holokaustu oferował pomoc polskiego rządu na uchodźstwie w ucieczce przed Zagładą.

– Pytanie, jak możemy zorganizować zagraniczne paszporty dla polskich obywateli, pojawiło się po raz pierwszy po zajęciu Polski przez Niemcy i Rosję na przełomie 1939 i 1940 r. Chodziło wtedy przede wszystkim o to, aby z części okupowanej przez Rosję wydostać pewne osoby, o które się obawialiśmy – zeznał Kühl na szwajcarskiej policji w 1943 r. Sposób się znalazł: był nim konsul honorowy Paragwaju Rudolf Hügli. Obywatel Szwajcarii, notariusz, który wydając lewe paszporty, chciał dodatkowo zarobić. Początkowo płaciła mu polska ambasada.

Reklama

Proceder na dobre rozkręcił się w 1942 r. Listę osób do uratowania tworzyli sami Żydzi. Znajdowali się na niej rabini, uczniowie jesziw, bogaci kupcy. Ludzie, którzy mogliby po wojnie odbudować ortodoksyjną elitę. Środki na wynagrodzenie dla Hüglego – za pośrednictwem polskiej poczty dyplomatycznej – płynęły głównie od żydowskiej diaspory w USA. Po wejściu Waszyngtonu do wojny i wprowadzeniu ścisłej cenzury w kontaktach transoceanicznych, Ładoś zaoferował szyfry, dzięki którym bez dekonspiracji można było przesyłać wiadomości i pieniądze zza oceanu.

Polacy pieniędzy dla siebie nie brali. Nie ma na to dowodów w żadnym z setek dokumentów, którymi dysponujemy. Motywy działania Ładosia precyzuje depesza polskiego MSZ do placówki w Bernie z 19 maja 1943 r.: „Ministerstwo było ostatnio informowane przez organizacje żydowskie, jakoby istniała możność indywidualnego ratowania Żydów przed uśmierceniem ich ze strony Niemców na zasadzie paszportów krajów Ameryki Południowej. Momenty natury ściśle humanitarnej nakazują nam pójście jak najdalej na rękę w tego rodzaju sprawach”. Polecenie przyszło z Londynu, gdy akcja już od dawna trwała.

Wieść o ratujących życie paszportach szybko się rozniosła. Z getta, także dzięki przekupywaniu Niemców, zaczęły napływać do Eissa i jego ludzi listy z przyczepionymi cienką nitką zdjęciami i danymi osobowymi. Na ich podstawie pracownicy polskiego poselstwa wypisywali lewe dokumenty. Oglądaliśmy je w Archiwum Federalnym w Bernie, w Instytucie Jad Waszem w Jerozolimie i w zbiorach potomka osoby zaangażowanej w operację. Część zdjęć wycinano z fotografii rodzinnych: mężczyzna palący papierosa, małżeństwo z dzieckiem w beciku. Listy ostemplowane swastyką ze znaczkami z Adolfem Hitlerem szły z Generalnego Gubernatorstwa do Szwajcarii. Zdjęcia miały być wklejone do paszportów i wrócić do getta w postaci poświadczonych notarialnie fotokopii. Część jako notariusz poświadczał sam Hügli.

„Ogólnie sprawy paszportowe były stale prowadzone przez polskie poselstwo” – pisała szwajcarska policja, która badała proceder. „Wystawiony paszport pozostawał w konsulacie. Konsulat wysyłał fotokopię do właściwego niemieckiego urzędu w Generalnym Gubernatorstwie – w Warszawie albo Krakowie. Na podstawie tego dokumentu dana osoba nie była kierowana do obozu zagłady, lecz do obozu dla internowanych. Polska misja posiadała wiedzę o tym sposobie ratowania polskich Żydów przed śmiercią” – czytamy w notatce sporządzonej przez szefa policji Heinricha Rothmunda po rozmowie z Ryniewiczem w październiku 1943 r., pięć miesięcy po upadku powstania w getcie i jego ostatecznej likwidacji.

Dzięki fotokopii „Paragwajczyk” tymczasowo trafiał z getta na Pawiak, a stamtąd do położonego we Francji obozu przejściowego w Vittel, do ewentualnej wymiany na Niemców internowanych za granicą. Korzystano nie tylko z paszportów paragwajskich. Wśród dokumentów znaleźliśmy też paszporty honduraskie, poświadczenia obywatelstw Boliwii i Salwadoru oraz certyfikaty pozwalające na emigrację do brytyjskiej Palestyny. Różnią się szczegółami. W honduraskim paszporcie w przeciwieństwie do paragwajskiego umieszczano miejsce urodzenia. Obywatele tego kraju pochodzili np. z Przysuchy albo Sosnowca.

– Ojciec wspominał, że ludzie, którzy otrzymali paszporty, próbowali się czegoś dowiedzieć o swoich nowych krajach na wypadek, gdyby ktoś zaczął dopytywać. Jeden zapytał, po jakiemu się mówi w Paragwaju. Ktoś odpowiedział: „Jak to po jakiemu? Po paragwajsku”. Ojciec szczególnie lubił tę historię – wspomina w rozmowie z DGP Naomi Seidman, córka Hillela Seidmana, który dzięki dokumentowi trafił do Vittel i przeżył wojnę.

Ładoś poza koordynacją akcji zapewniał również ochronę dyplomatyczną. To ważne, bo gdy władze państw latynoamerykańskich dowiedziały się, że ich konsulowie nielegalnie wystawiali paszporty, odmówiły ich uznania. Berno we wrześniu 1943 r. zakazało Hüglemu pełnienia funkcji konsula, a Niemcy wysłali do obozu w Vittel komisję weryfikującą paszporty. Wkrótce większość Żydów z francuskiego obozu trafiła do Auschwitz. Nasz poseł w Bernie próbował wszystkich możliwych dróg nacisku. Interweniował w szwajcarskim MSZ, lobbował u Amerykanów i nuncjusza apostolskiego w Bernie abp. Filippa Bernardiniego, który sprzyjał operacji i przyjaźnił się z Kühlem.

Polska dyplomacja formalnymi i nieformalnymi kanałami próbowała naciskać na państwa Ameryki Łacińskiej, by uznały wystawione na lewo paszporty. Udało się, ale dla większości osób z nowymi paszportami było już za późno. Spośród 4000 wystawionych paszportów około 400 zdołało uratować życie ich posiadaczom. – Gdy Kühl mówił o polskim pośle, opisywał go niemal jako zbawcę – komentuje Israel Singer, były szef Światowej Rady Żydów, a prywatnie zięć Kühla, w rozmowie z Markiem MacKinnonem z „Globe and Mail”, który równolegle z nami pracował nad materiałem o Ładosiu. Dziś jego tekst ukazuje się na łamach tego kanadyjskiego dziennika.

>>> Czytaj także angielską wersję tekstu tutaj.

>>> Polecamy: Śmieszność zamiast godności. Jak rząd walczy o historyczną prawdę