Politycy i dziennikarze – nie tylko z telewizji publicznej – zajmowali się tzw. sprawą Adamowicza. Jest news, to się go rozrabia. To normalne, o to nie można mieć do nikogo pretensji – mówi Antoni Pawlak, rzecznik zabitego prezydenta Gdańska.
W grudniu 2018 r., miesiąc przed zamordowaniem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, Jan Komasa robił film. Tak później opowiadał: „Jego bohater zaczyna przygotowywać zamach na prezydenta miasta. Zdjęcia skończyliśmy 23 grudnia 2018 r., a prezydent zginął 13 stycznia 2019 r. Ten zamach był jedyną rzeczą w filmie, która była political fiction. Co więcej, imię filmowego prezydenta to Paweł, a imię zamachowca to Stefan. To jest wszystko trudne do wytłumaczenia. Stało się tak, jakby rzeczywistość nas chciała dogonić”.
Cóż mogę powiedzieć? Są takie sytuacje w życiu, wobec których człowiek jest bezradny.
Gdzie pan był, kiedy...
Kiedy zabito Pawła? W domu. Zadzwoniła przyjaciółka i mówi, że pchnięto go nożem. Ja, że to za daleko idący żart. Ona, żebym włączył telewizor. A tam akurat powtarzali scenę z jego ostatnimi słowami, informowali, że karetka, że szpital. Nie miałem żadnych podstaw ku temu, ale jakoś wiedziałem, że jego stan jest dużo poważniejszy niż to, co jest podawane. I wtedy zadzwonił do mnie Edek Krzemień z OKO.press, z którym nie rozmawiałem ze 20 lat, i poprosił, żebym napisał tekst o Pawle. Ucieszyłem się, że mam coś do roboty, że nie będę tak siedział i gapił się w ścianę. Siadłem i cały czas pisząc się pilnowałem, żeby pisać „jest”, a nie „był”. To słowo „jest” zagłuszało moje myśli, było jak koło ratunkowe. W poniedziałek poszedłem do urzędu miasta. Ludzie płaczą, wszyscy właściwie. Umawiają się, że idą potem razem do kogoś do domu dalej płakać. Nie poszedłem. Pomyślałem, że wolę w takiej chwili być sam. Sam ze sobą. Ze swoim bólem. Bez przerwy ktoś do mnie dzwonił. I wszyscy mówili to samo: „Wiedz, że jestem z tobą”. Niesłychanie wzruszające. Wiedzieli, że Paweł był moim przyjacielem, kimś bardzo mi bliskim. Mówili też, że może teraz już będzie lepiej, że się coś zmieni.
Reklama
W Polsce się zmieni? O to chodzi?
Tak, tak. Ale ja im wszystkim powtarzałem, że po śmierci Jana Pawła II też się miało zmienić. I się, k…a, nic nie zmieniło. Nie miałem żadnych złudzeń. I nie mam.
Ale też były głosy, że opozycja weźmie Adamowicza na sztandary, że Adamowicz będzie tym dla opozycji, czym Smoleńsk dla PiS.
Na szczęście tak się nie stało. Prezydent Ola Dulkiewicz wyznaczyła mnie oraz moją przyjaciółkę, byśmy zbierali spływające do urzędu pomysły dotyczące tego, jak uczcić prezydenta. Mieliśmy to opracować i dać rodzinie, niech ona rozstrzygnie. Niektóre pomysły ludzi były takie, że ciarki przechodziły. Na przykład, że w każdą rocznicę śmierci ma przez miasto iść marsz z pochodniami, tak od Europejskiego Centrum Solidarności do kościoła Mariackiego. Smoleńska poetyka. Pamięta pani transmisję spod ECS, gdzie ułożono wielkie serce? Przemawiały Magda i Tosia. Słowa przeciwko nienawiści, o wybaczeniu. I wtedy pomyślałem: „A nie, k…a, nie widzę powodu, dla którego miałbym wybaczyć. Niby dlaczego?”. I nie wybaczyłem. I jest we mnie doza i pretensji, i nienawiści do ludzi, którzy doprowadzili do tej śmierci. Nie, nie do tego palanta, który dźgnął Pawła nożem, ale do tej całej reszty, do tej całej otoczki.
Czyli do kogo?
Chce pani, żebym miał proces z prezesem TVP Jackiem Kurskim?



Treść całego wywiadu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu DGP albo w cyfrowej wersji wydania.