Mina Ursuli von der Leyen, gdy ujrzała przygotowane dla niej miejsce, mówiła wszystko. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan, sadzając przy sobie jedynie przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela, dał przytyczka w nos Brukseli i Berlinowi. Przy okazji zademonstrował, że najważniejsi urzędnicy UE nie mają dość charakteru, by publicznie stawić czoła przywódcy państwa, które w ich opinii poniewiera „wartościami europejskimi”.
„Zapewniam was, że od tamtej pory nie śpię dobrze w nocy i odtwarzam w głowie to zdarzenie dziesiątki razy” – stwierdził tydzień temu w wywiadzie dla włoskiego dziennika „Il Sole-24” Charles Michel. Jeśli inni autorytarni władcy zechcą także naginać protokół dyplomatyczny, by budować swój autorytet kosztem wizerunku UE, przewodniczącego Rady Europejskiej czeka bezsenna kadencja.

Na początku był kongres

Zasady, jak powinny wyglądać oficjalne kontakty między państwami, doskonalono przez tysiące lat. Stopniowo dochodząc do powszechnie akceptowalnych reguł, jak np. nietykalność posła czy założenia, że traktatów powinno się przestrzegać. Wreszcie za najlepszy sposób prowadzenia dyplomacji uznano system, który ukształtował się w połowie XVII w. Król Ludwik XIV zadbał wówczas o to, żeby siecią poselstw opleść kontynent i za ich pośrednictwem wpływać na politykę innych państw.
Reklama
Dyplomaci już nie przybywali z wizytą na obce dwory, by żądać lub negocjować, ale na stałe urzędowali przy władcy. To z kolei oznaczało konkurowanie między posłami o to, kto będzie bliżej monarchy oraz zdobędzie największe wpływy. „Trafnie pisze wydawca XIX-wiecznych tekstów dyplomatycznych F. Martens, że dyplomaci tej epoki «ostrzyli swój rozum na (…) wzajemnym okłamywaniu się nie tylko w imię interesów swoich państw i narodów, ale z nieprzezwyciężonego pociągu do wszystkiego, co nienaturalne, niezwykłe i niepożądane. Zawód dyplomaty od XVIII w. przedstawiał pod tym względem najszersze pole do nieustannych intryg, przewrotów państwowych i politycznych spisków»” – zauważa Władysław Zajewski w opracowaniu „System wiedeński”.
Ten stan rzeczy okazywał się na dłuższą metę niebezpieczny, bo groził wybuchami wojen z błahych powodów. Gdy w 1815 r. dobiegała końca epoka napoleońska, zwycięskie państwa postanowiły zadbać, żeby sytuację uspokoić. Zarówno minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Robert Stewart, jak i kreujący politykę zagraniczną Austrii kanclerz Klemens von Metternich byli wielkimi zwolennikami utrzymania na Starym Kontynencie równowagi sił. Przy czym Metternich trwałość nowego porządku zamierzał oprzeć na „świętym przymierzu” Austrii, Prus i Rosji. Z kolei reprezentujący Francję, w której restaurowano monarchię, Charles-Maurice de Talleyrand zaproponował zasadę legitymizmu, która miała uniemożliwiać wybuchy nowych rewolucji. Carowi Aleksandrowi I odpowiadały te rozwiązania, co otwierało drogę do zawarcia porozumienia.
W powszechnym odczuciu Kongres Wiedeński, który rozpoczął się we wrześniu 1814 r., był wielkim balem. W stolicy Austrii stu pięćdziesięciu królów i książąt oraz wielokroć więcej polityków spędzało czas na niekończących się zabawach. Jednak po cichu wykuwał się nowy ład. Na wniosek Stewarta od stycznia 1815 r. zaczął się spotykać Komitet Pięciu – tworzyli go przedstawiciele Wielkiej Brytanii, Rosji, Austrii, Prus i Francji. „Obrady tego Komitetu, który zgromadził się aż 41 razy, można nazwać «rzeczywistym Kongresem Wiedeńskim»” – opisuje Zajewski. Reprezentantów innych państw dopraszano od czasu do czasu, by się zapoznali z ustaleniami „piątki” i je zaakceptowali.

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.