W czerwcowych wyborach parlamentarnych we Francji kierowane przez Marine Le Pen Zjednoczenie Narodowe zdobyło 89 mandatów. Niby niedużo wobec 245 miejsc dla centrowej koalicji Razem skupionej wokół prezydenta Emmanuela Macrona i 131 mandatów lewicowego sojuszu Nupes z Jean-Lukiem Melenchonem na czele, ale wystarczyło do zdobycia zaszczytnego miana drugiej siły opozycyjnej i do zepchnięcia w cień tradycyjnej, postgaullistowskiej umiarkowanej centroprawicy.
Pięć lat temu poparcia dla listy Le Pen wystarczyło na zaledwie osiem mandatów – dynamika jest więc rzeczywiście imponująca, zwłaszcza że wcześniej liderka ZN nie tylko weszła (znów) do drugiej tury wyborów prezydenckich, lecz także w finałowej rozgrywce mocno postraszyła Emmanuela Macrona, całą lewicowo -liberalną Francję, a przy okazji sporą część europejskiej opinii publicznej. Ostatecznie uzyskała tym razem niemal 41,7 proc. oddanych głosów, Macron nieco ponad 58,5 proc. W 2017 r. relacja ta wyniosła 34 : 66.
Sygnał o przesuwaniu się sympatii francuskiego elektoratu był oczywisty i niepokojący dla wszystkich, którzy z jednej strony marzą o Europie inkluzywnej i „postępowej”, a z drugiej obawiają się nadmiernych wpływów Rosji wśród elit politycznych Zachodu. Tak – mimo niedawnych, dziwnych manewrów francuskiego prezydenta i jego upartych telefonów do Władimira Putina, a także rytualnych fochów pod adresem USA i NATO to właśnie Emmanuel Macron jest najmniej prorosyjski i jednocześnie najbardziej proatlantycki w czołówce polityków V Republiki. Marine Le Pen jest natomiast bohaterką memów, na których Putin pyta ją: „A więc chce pani pracować w naszej firmie na stanowisku prezydenta Francji?”, co nie jest przykładem lubianego nad Sekwaną humoru purnonsensu, lecz efektem powiązań liderki i jej zaplecza z trefnymi, rosyjskimi pieniędzmi. Coraz większej grupie francuskich wyborców najwyraźniej to jednak w ogóle nie przeszkadza. Putin, FSB i rosyjskie czołgi są daleko (przynajmniej na pozór), zaś na co dzień problemem pozostaje pauperyzacja i spadek poczucia bezpieczeństwa nie bez podstaw wiązany z klęską dotychczasowej polityki migracyjnej i asymilacyjnej. Ludzie Marine Pen, w przeciwieństwie do swej konkurencji, potrafili zaś wystawić proste recepty i w dodatku pofatygować się z nimi na prowincjonalne targowiska, by tam przekonywać do nich „zwykłych Francuzów”. To z grubsza przećwiczona wcześniej przez Fidesz na Węgrzech oraz Prawo i Sprawiedliwość w Polsce recepta na sukces. Kolejne ciosy w dobre samopoczucie lewicowo-liberalnych elit Starego Kontynentu nastąpiły niedawno w dwóch ważnych krajach unijnych, na północy i południu.
Reklama