Z unijnej jedności wobec rosyjskiej agresji niewiele już zostało

Viktor Orban istotnie dostarczył Niemcom i Francji dostatecznych przykładów, do jakich granic może posunąć się instrumentalizowanie sprzeciwu państwa. Rząd Fideszu, mający zablokowane zarówno środki strukturalne, jak i Krajowy Plan Odbudowy ze względu na nieprzestrzeganie zasad praworządności od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie, próbuje blokować niemal każdy pakiet sankcji, pomocy dla Ukrainy i torpedować proces rozszerzenia.

Jak dotychczas ostatecznie Orban godził się na każdy z 11 pakietów sankcyjnych, podpisywał się pod zwiększeniem funduszu na rzecz dozbrajania Ukrainy i każdą kolejną decyzją dotyczącą procesu rozszerzenia. Tym razem jednak szef węgierskiego rządu licytuje znacznie wyżej, bo otwarcie sprzeciwia się opinii Brukseli, że Kijów jest zdolny rozpocząć negocjacje akcesyjne. W wywiadzie dla francuskiego „Le Point” Orban określił Ukrainę – nie pierwszy raz z resztą – jako najbardziej skorumpowany kraj świata. Przypomnijmy dla porządku, że mówi to premier najbardziej skorumpowanego według rankingu Transparency International kraju UE.

Reklama

Nawet jeśli ostatecznie Węgry poprą dalszą pomoc finansową albo rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych, to Brukseli nie uda się zatrzeć wrażenia, że z unijnej jedności wobec rosyjskiej agresji niewiele już zostało. A to trafia już na bardzo podatny grunt reformatorski Berlina i Paryża, którzy choć od początku sceptycznie patrzyli na europejskie aspiracje Kijowa, to dziś mogą przedstawiać się jako wielcy entuzjaści procesu rozszerzenia, który oczywiście postępowałby znacznie szybciej, gdyby nie węgierskie weto.

Orban i unijni liderzy

Znacznie bardziej warta uwagi wydaje mi się jednak reakcja na groźby Orbana ze strony unijnych liderów. Gdy Orban rozpętał całą antyukraińską kampanię, ożywił się szef Rady Europejskiej Charles Michel. Najpierw próbował negocjować z Węgrami podczas swojej wizyty w Budapeszcie, później skrócił z tego powodu swoją wizytę w Chinach.

Czytaj także: "Celowo niszczyli zabytki". Ujawniamy kolejne przekręty w Bazylice Mariackiej

Do Michela dołączył jeszcze (z telefoniczną mediacją) premier (sprawującej prezydencję) Hiszpanii Pedro Sanchez oraz nie kto inny jak Emmanuel Macron, który chyba jako jedyny widzi siebie jako najważniejszego mediatora świata (któremu jeszcze żadne mediacje nie powiodły się). Wszystkie te wizyty ośmieszają europejską dyplomację i skupiają jak w soczewce problem mieszania porządków i łączenia spraw, które nigdy nie powinny być łączone.

Prawie 22 miesiące nie wystarczyły UE

Początek pełnoskalowej inwazji Rosji w Ukrainie był szokiem dla UE i nikt nie oczekiwał wówczas wdrożenia w pełni funkcjonalnych procedur, bo po prostu one nie istniały. Jednak prawie 22 miesiące wojny nie wystarczyły Unii, żeby stworzyć mechanizmy zabezpieczające interesy Kijowa (i tym samym Europy) przed szantażami Orbana.

Pomysły alternatywne pojawiały się co prawda w ciągu tych dwóch lat, w tym stworzenie regulacji, w których wsparcie dla Ukrainy trafiałoby wyłącznie ze strony zainteresowanych tym krajów, ale żaden na poważnie nie został skonsultowany. Pielgrzymki do Budapesztu, zaproszenia na wystawne kolacje w Paryżu (nazywane szumnie jako „negocjacje”), windują Orbana dziś jako najważniejszą postać w UE.

Nie wiem, w jaki sposób Ursula von der Leyen tłumaczy stronie amerykańskiej, dlaczego Unia nie jest w stanie wypełnić swojego zobowiązania pomocy makrofinansowej (dzielonej po połowie z USA), ale nie jest to z pewnością wdzięczne zadanie. Cała wielka dyplomatyczna machina, obejmująca 27 państw, kilka instytucji i tysiące urzędników jest dziś zawieszona na premierze Węgier, który kolację z Macronem określił jako „cudowną”, po czym zapowiedział, że i tak ma już gotowe stanowisko na szczyt UE, kpiąc de facto z umizgów prezydenta Francji.

Nie było wycieczek do Warszawy…

Nie przypominam sobie podobnych wycieczek do Warszawy, kiedy Polska rozważała wprowadzenie embarga zbożowego. Nie przypominam sobie również chętnych Macrona, Michela czy Sancheza do negocjacji z polskimi transportowcami protestującymi na granicy.

Oczywiście perspektywy współpracy unijnego mainstreamu z Polską zmieniają się za sprawą zmiany rządów – na Węgrzech nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższych latach kto inny miałby przejąć stery. Ironią losu jest jednak fakt, że techniką nieustannego szantażu Węgry mogą uzyskać dostęp do środków – strukturalnych oraz z Funduszu Odbudowy – o które Warszawa musi toczyć nieustające negocjacje.

O ile nieustające próby przekonania Orbana po prostu ośmieszają wizerunkowo strukturę europejskiej dyplomacji, o tyle odblokowanie na mocy szantażu jakichkolwiek pieniędzy Budapesztowi stanowiłoby już poważny prawny precedens. Nie spodziewam się jednak, że to nastąpi – Bruksela miałaby znacznie więcej do stracenia przez prawną anarchię niż w wyniku obecnego węgierskiego weta.

W tej całej układance ciekawa jest pozycja Donalda Tuska, który z Orbanem zna się od lat, jeszcze z czasów wieloletniej obecności Fideszu w Europejskiej Partii Ludowej. I pewnie pamięta mu też to, że w czasie największego rozkwitu (wizerunkowej) przyjaźni polsko-węgierskiej zagłosował za drugą kadencją Tuska na fotelu szefa RE, a przeciw kandydatowi rządu Beaty Szydło. Wątpliwe jednak, żeby Tuskowi udało się przekonać Orbana do gry do jednej bramki. Budapeszt pozostanie najpewniej umowną czarną owcą w rodzinie dodając jedynie argumentów francusko-niemieckiemu duetowi, że jeśli „27” nie chce być zakładnikiem weta, musi z niego zrezygnować.