Brak dostępu do ciepłej i zimnej wody w sali, brak dozowników z mydłem czy zbyt duża liczba osób w pokojach to tylko niektóre z problemów w placówkach medycznych. Zgodnie z przepisami powinny one spełniać określone normy. Jednak wiele placówek – mimo że na transformację miały ponad ćwierć wieku ‒ nie zdołało wprowadzić odpowiednich zmian. Wszystko to utrudnia walkę z zakażeniami szpitalnymi czy ustalenie odpowiedniej jakości leczenia.
Kontrolerzy sanepidu aż w 800 przypadkach ocenili, że szpital nie dostosował się do ustawowych warunków. Jednak najczęściej uznawali, że nie zagraża to bezpośrednio życiu i zdrowiu pacjentów. Ale aż w 164 przypadkach stwierdzono, że są poważniejsze braki. Na przykład w gabinecie zabiegowym ściany powinny być zmywalne. Tymczasem nie tylko nie są łatwe do mycia, ale jeszcze popękane. Korytarze są za wąskie albo przestarzałe. W salach nie ma węzłów sanitarnych.
– W wąskim korytarzu mogą zakleszczyć się nosze, co jednak nie zagraża życiu pacjenta – przyznaje Andrzej Kosiński, zastępca dyrektora Departamentu Higieny Środowiska w Głównym Inspektoracie Sanitarnym.
Same opinie inspektorów nie mają żadnej mocy sprawczej, są tylko dowodem na to, że placówka nie spełnia wszystkich norm.
Reklama
Natomiast jeżeli kontrolerzy dostrzegają poważne zagrożenie, to – jak przekonuje sanepid – wydają decyzję administracyjną o natychmiastowym wyłączeniu z pracy danego oddziału, sali czy szpitala. Tak się jednak zdarzyło tylko w pięciu przypadkach. Chodziło np. o sytuację, kiedy na sali operacyjnej nie działał system wentylacji, a szpital uważał, że siatka w oknach wystarczy. Sala została zamknięta do momentu wprowadzenia odpowiednich modernizacji.
Po co więc te opinie? Na ich podstawie organ rejestrowy, czyli wojewoda, może wydać decyzję o dalszych losach placówki. Jeśli uzyskała ona negatywną opinię i nie podjęła żadnych działań, powinien wszcząć postępowanie w sprawie jej wykreślenia – wyjaśnia resort zdrowia. Jeśli niespełnianie wymagań nie stanowi zagrożenia, lecznica może dalej funkcjonować.
Ministerstwo poinformowało nas, że dotychczas nie wydano opinii o krytycznym wpływie na bezpieczeństwo pacjentów. – Wszystkie podmioty funkcjonują bez zakłóceń – podkreśla rzeczniczka resortu Sylwia Wądrzyk.
Sęk w tym, że nawet te opinie, które nie stwierdzają niebezpieczeństwa dla pacjentów czy personelu, świadczą o tym, że szpitale nie spełniają warunków określonych przez ministerstwo, a które miały decydować o możliwości działania. Wojewodowie muszą sami zdecydować, co z tym fantem zrobić. I najczęściej pozwalają na dalszą działalność.
Przykładowo wojewoda podkarpacki nie wydał dotychczas żadnej decyzji o zamknięciu lub ograniczeniu działalności oddziału czy całego szpitala z powodu niespełnienia wymogów. Podobnie wojewoda warmińsko-mazurski. – Wiadomo, że taka decyzja musi być poparta wnikliwą analizą. Trzeba rozważyć, jak duży jest to pracodawca, jakie zamknięcie może mieć przełożenie na zdrowie pacjentów i dostęp do służby medycznej. Organ założycielski może dojść do wniosku, że więcej strat będzie wynikało z zamknięcia obiektu niż z jego dalszego utrzymywania – mówi Andrzej Kosiński.
Wprowadzenie opinii było – jak to nazywają eksperci – swego rodzaju ”protezą„, która miała umożliwić omijanie ostrych zapisów ustawy stawiających sprawę w jednoznaczny sposób: albo szpital spełni warunki opisane w przepisach (na co miał ćwierć wieku), albo nie powinien działać.
Nie do końca zgadzają się z tym dyrektorzy. Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali, uważa, że opinie to sensowne rozwiązanie. Choć są swego rodzaju furtką dla placówek, na pewno – jego zdaniem – nie mogą być ignorowane. Z drugiej strony przyznaje, że nie dotarły do niego informacje o zamknięciu jakiegoś szpitala czy oddziału z powodu zagrożenia dla pacjentów. Jednak przekonuje, że niespełnianie norm nie jest już zjawiskiem powszechnym.
– W ciągu ostatnich lat dokonaliśmy bardzo wielu inwestycji w tym sektorze, aczkolwiek tych pieniędzy jest stale za mało. Jeśli szpitale są niedostosowane, to z reguły jedynie w części – szczególnie w tych newralgicznych punktach, jak sale operacyjne, intensywna terapia. To nie jest tak, że cała placówka musi być w takim przypadku zamknięta – mówi. Zwraca przy tym uwagę, że normy są bardzo wyśrubowane. – Jeśli chodzi o wydatki inwestycyjne, oszacowaliśmy je na poziomie kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu miliardów w skali kraju – podkreśla.
I wskazuje, że opinia o zagrożeniu bezpieczeństwa pacjentów może być wydana również w sytuacji, gdy szpital jest całkowicie przystosowany do norm, ale zagraża z innych względów, np. jest epidemia czy zatrucie wody lub pokarmowe.
Eksperci zwracają uwagę, że normy to nie tylko odpowiednia szerokość korytarzy czy wyposażenie sal, ale i bezpieczeństwo biologiczne. Ich niespełnianie może zagrażać bezpieczeństwu pacjentów dlatego, że zwiększa to ryzyko zakażeń szpitalnych. A to w naszych placówkach medycznych poważny problem. Według Państwowej Inspekcji Sanitarnej w 2017 r. ujawniono 678 ognisk epidemiologicznych – o 27,4 proc. więcej niż w 2016 r. ©℗
Kontrola sanepidu ujawniła zaniedbania w 800 obiektach