Jakub Michalski adwokat z kancelarii OMLegal. Przez prawie 10 lat zajmował się w Ministerstwie Sprawiedliwości analizami strategicznymi i jako zastępca dyrektora departamentu strategii i funduszy europejskich odpowiadał za budowanie strategii dla wymiaru sprawiedliwości.
Po siedmiu latach nieustannych zmian postępowania sądowe toczą się coraz dłużej. Może wymiaru sprawiedliwości po prostu nie da się zreformować?
Na pewno nie jedną wielką szarżą. Wymiar sprawiedliwości to taki analogowy smok w cyfrowym świecie. Żeby go okiełznać, trzeba go najpierw rozmontować na mniejsze części.
Co to znaczy?
Nie da się od razu zreformować całości. Zmiany są za to możliwe w poszczególnych sferach. Wymiar sprawiedliwości to ogromna organizacja, a mam wrażenie, że nawet ten jej analogowy potencjał nie jest wykorzystany. Wystarczy spojrzeć na liczbę sędziów. Na tle innych krajów jest ich w Polsce całkiem sporo. Myślę, że wystarczyłoby lepiej zarządzać tą organizacją, by z niej znacznie więcej wykrzesać.
Od czego trzeba by zacząć?
Od sposobu, w jaki wymyślamy to, co chcemy zmienić. Jak zwracali uwagę eksperci, wszystkie dotychczasowe reformy były oparte nie na danych, lecz na przekonaniach i intuicjach.
Chce pan powiedzieć, że problemy są u nas źle rozpoznane?
Problemy są zidentyfikowane dość dobrze, ale nie bada się, dlaczego one występują. Ostatnio wrócił pomysł ze spłaszczeniem struktury sądów - zamiast trzech szczebli byłyby dwa. W uzasadnieniu projektu jest napisane, że ma to rozwiązać problem niewspółmiernego obciążenia pracą poszczególnych jednostek. Tylko że ten problem nie jest pionowy, lecz poziomy. Dysproporcje między jednostkami pod względem kadry orzeczniczej są ogromne. Bywa, że do największych sądów rejonowych w jednej apelacji wpływa więcej spraw niż łącznie do wszystkich sądów z obszaru innej. Jechałem raz na sprawę apelacyjną w sądzie pracy, która miała w sygnaturze dopiero 49. numer, a wpłynęła w listopadzie.
Czyli do listopada tylko 49 nowych spraw tej kategorii wpłynęło do tego sądu?
Tak. I to nie jest wina sędziów. Mamy rzeczywisty, zdiagnozowany problem z nierównomiernym obciążeniem pracą, a podchodzimy do rozwiązania go od całkiem złej strony.
A jak powinno się go rozwiązać?
Poprzez badanie potencjalnego problemu, identyfikację, zaproponowanie rozwiązania i obiektywnych mierników sukcesu, a po jakimś czasie sprawdzenie, czy się udało. To nie jest żadna filozofia. W każdym innym przypadku dowolną reformę można nazywać sukcesem. Stworzono np. system losowego przydziału spraw. Toczyła się długa dyskusja na temat algorytmu, według którego wybierani są teraz sędziowie do poszczególnych spraw, ministerstwo nie chciało go ujawnić. Ale czy poza efektem wizerunkowym zbadaliśmy, czy to był sukces? Czy wobec istnienia systemu losowania strony składają mniej wniosków o wyłączenie? Wreszcie: czy warto było przeznaczać na to tyle sił i środków?
Miało już nie być podejrzeń, że jakiś sędzia został przydzielony do danej sprawy celowo, szczególnie jeśli była polityczna.
Jeśli ktoś ma tendencję do spiskowego myślenia, to losowy przydział spraw nic nie zmieni.
A kto miałby wprowadzać reformy w opisany przez pana sposób?
Prawnicy uważają, że znają się na wszystkim, co oczywiście jest nieprawdą. Na pewno sami sobie rady nie dadzą. Bez otwartości na ludzi z innych dziedzin - socjologów, ekonomistów - reforma sprawiedliwości nigdy się nie uda. Jeśli nie mamy obiektywnego obrazu tego, jak funkcjonuje ten system, to skąd mamy wiedzieć, czy nasze zmiany w czymś pomogły.
A nie mamy?
Ministerstwo Sprawiedliwości zbiera ogromną liczbę danych. Formularze statystyczne, które muszą wypełniać sądy, to niekończące się rzędy tabelek, cyferek i kodów. Publicznie udostępniany jest jednak zaledwie promil tego, co jest „za paywallem”. Żeby dotrzeć do szczegółowych statystyk, trzeba wystąpić z wnioskiem o dostęp do informacji publicznej. Dlaczego by tego po prostu nie udostępnić dla wszystkich? Ludzie w NGO-sach, którzy zajmują się wymiarem sprawiedliwości, mogliby od razu wychwycić coś, czego w resorcie nie widzą - np. że pomysł, który miał być cudowną receptą, jednak się nie sprawdza albo ma niespodziewane efekty uboczne.
Czyli tak właściwie nie wiemy, jak funkcjonuje dziś wymiar sprawiedliwości?
Najważniejsze mierniki działania sądów to opanowanie wpływu, czyli stosunek spraw załatwionych do wpływających, oraz średni czas postępowania. Trudno na nie patrzeć i nie wybuchnąć śmiechem.
Dlaczego?
Przychodzi do mnie człowiek, któremu rozwiązano umowę o pracę w trybie dyscyplinarnym. Zamierza iść do sądu i pyta, ile to będzie trwało. Mówię mu, że w pierwszej instancji od półtora roku do dwóch lat, jak wszystko dobrze pójdzie, a w drugiej - kolejny rok. A ze statystyk wynika, że postępowania sądowe trwają w Polsce średnio siedem miesięcy. Trzeba więc wejść w to zagadnienie głębiej, co wymaga czasu i zasobów oraz decydenta, któremu zależy, by się dowiedzieć, jakie naprawdę były efekty jego reformy. Oraz takiego, który nie wydzieli postępowań technicznych do innej sygnatury, aby sztucznie obniżyć czas postępowań.