Największym zainteresowaniem cieszyły się akcje banków, na które przypadło grubo ponad trzecia część obrotów na całym parkiecie. Po niektórych bankach inwestorzy spodziewają się chyba dobrych wyników finansowych za drugi kwartał, np. Pekao poszedł w górę o prawie 3 proc. Ale długotrwała bessa sprawiła, że inwestorzy oduczyli się instynktów stadnych, bo wzrost Pekao nie przeszkodził w spadku o 1 proc. notowań innego dużego banku - PKO BP. W czołówce był też KGHM (plus 2,2 proc.), ale on akurat jedynie odrabiał straty po poprzednich ciężkich spadkach. Na tzw. szerokim rynku entuzjastycznie kupowano fundusze inwestycyjne należące do biznesmena Romana Karkosika - Midas i Krezus. Oba podrożały o ponad jedną czwartą.

Zgodny wzrost indeksów WIG, WIG20 i mWIG40 o niecałe 0,6 proc. świadczy o dużej sile polskiego rynku, bo w tym samym czasie główne indeksy giełd w Zachodniej Europie traciły na wartości o 0,6-0,9 proc. Warto jednak pamiętać, że przez wiele tygodni nasza giełda należała do najsłabszych na świecie, więc teraz ma pełne prawo odrabiać dystans. Być może kapitał zagraniczny - a przede wszystkim krajowy - wreszcie zauważył, że polskie akcje są relatywnie tanie i warto je kupić licząc na choćby krótkoterminowe zyski.

A w Europie inwestorzy nie mieli powodów do takiego optymizmu, jak nasi gracze. Tani przewoźnik Ryanair poinformował o zysku niższym o 85 proc. od tego zanotowanego rok wcześniej i przyznał, że w całym roku spodziewa się straty. Potem na rynki dotarł raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który ostrzegł, że to jeszcze nie koniec kryzysu mieszkaniowego. Na zamknięciu poniedziałkowego handlu w USA główne indeksy poszły w dół o 1,9-2,1 proc. Naszym graczom będzie potrzebny ogromy potencjał optymizmu, by po raz kolejny puścić tak złe wieści ze światowych giełd mimo uszu.

Krzysztof Barembruch
AZ Finanse

Reklama