Polskie szkoły zdają egzamin z integracji. Trudno o placówkę, w której dzieci uchodźców z Ukrainy zostałyby źle przyjęte. Z rozmów z dyrektorami, rodzicami, ale także uczniami wyłania się diagnoza: duża w tym zasługa wielokulturowości, która była w polskich szkołach jeszcze przed wybuchem wojny. Ludzie ze Wschodu napływali do Polski od lat i to oni odegrali kluczową rolę w akcji integracji.
Ministerstwo Edukacji podkreśla, że przyjęte rozwiązania dotyczące dzieci z Ukrainy od początku dawały dyrektorom szkół dużą elastyczność. Z jednej strony możliwość tworzenia oddziałów przygotowawczych, z drugiej – zwiększenie liczby dzieci w klasach I–III i oddziałach przedszkolnych. Do tego możliwość zatrudnienia nauczycieli ukraińskich oraz tych na świadczeniach kompensacyjnych czy zwiększenie liczby godzin ponadwymiarowych. – Wszystkie te rozwiązania od 1 września przenosimy ustawą do końca przyszłego roku szkolnego – mówił kilka dni temu minister Przemysław Czarnek. Wcześniej wielokrotnie stwierdzał, że najlepszym rozwiązaniem dla uczniów z Ukrainy są oddziały przygotowawcze. Dyrektorzy podchodzili do nich jednak sceptycznie, mówiąc o kłopotach kadrowych czy lokalowych, ale faktycznie dostali wolny wybór: prowadzić je czy nie prowadzić. Dziś w polskich szkołach i przedszkolach jest ok. 200 tys. dzieci, które uciekły przed wywołaną przez Rosję wojną. I oczywiście trudno zakładać, że w każdym z tych przypadków integracja w nowym miejscu przebiegła bez problemów. Włożono jednak wiele pracy, by do tego dążyć.