Jakkolwiek dziwnie by to w naszej obecnej sytuacji brzmiało, specjaliści od zdrowia publicznego od lat alarmują o „epidemii samotności”. Mówiąc inaczej: dla niejednego i niejednej z nas drastyczne izolacyjne ograniczenia związane z SARS-CoV-2 są chlebem powszednim.
Samotność nie jest wyjątkiem w cywilizacji Zachodu – jest nową regułą.
„Nigdy wcześniej w ludzkich społeczeństwach nie było tak wielu ludzi żyjących samotnie. (...) Nie dysponujemy żadnymi historycznymi przykładami, z których moglibyśmy czerpać wiedzę, nie istnieją żadni poprzednicy, których zachowania mogliśmy naśladować bądź ich unikać” – pisze amerykański socjolog Eric Klinenberg w monografii „Going Solo. The Extraordinary Rise and Surprising Appeal of Living Alone”. Przypuszczalnie nie dziwi nas samotna sąsiadka, ale być może nie dociera do nas skala tego zjawiska. Tymczasem w Wielkiej Brytanii (według danych ze spisu powszechnego z 2011 r.) blisko jedna trzecia gospodarstw domowych była jednoosobowa, podobnie wygląda to w Holandii i w Niemczech, w Szwecji zaś jednoosobowa jest prawie połowa gospodarstw. Demografowie historyczni opisują to jako wypadkową wielu długotrwałych trendów: stopniowo opóźniał się wiek zawierania małżeństw, wzrastała liczba osób w ogóle niewchodzących w związki małżeńskie, rodzina nuklearna (dwupokoleniowa: rodzice i dzieci) zaczęła jako instytucja życia codziennego dominować nad rodziną wielopokoleniową – środowisko wielkomiejskie nie sprzyja klanowości. Prócz tego powstały złożone systemy ubezpieczeń i opieki zdrowotnej, zapewniające względnie miękkie lądowanie w sytuacjach kryzysowych. Stadium przejściowym okazał się model rodziny 2+1 (dwoje rodziców, jedno dziecko) – w kolejnym pokoleniu mamy już trzy osoby w trzech osobnych mieszkaniach: dwoje starszych ludzi i mężczyznę bądź kobietę w średnim wieku (bez dziecka).
Owym społecznym procesem zarządza szczególny paradoks. Z jednej strony bowiem bycie singlem jest na pewnym etapie życia kulturowo atrakcyjne – singiel to dla kapitalizmu interesujący konsument – i ekonomicznie opłacalne, przynajmniej w dojrzałych społeczeństwach Zachodu. Z drugiej strony jednak po przekroczeniu pewnego wieku ludzie zaczynają uskarżać się na samotność, czują się wyalienowani, dokucza im izolacja. Medycyna ujmuje ten dyskomfort w kategoriach klinicznych, oceniając, że samotność wywołuje w populacji ryzyka zdrowotne porównywalne z paleniem tytoniu, a ma jeszcze do zaoferowania m.in. stany lękowe, depresję, bezsenność i zaburzenia odżywiania.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP
Reklama