Pomoc ma kobiecą twarz? "Nie upraszczajmy, że to tylko nasza babska akcja"
Trzy czwarte pracowników lub stałych wolontariuszy organizacji pozarządowych to kobiety. Nie inaczej jest teraz, gdy utworzył się oddolny ruch pomocy uchodźcom
Joanna Bireta-Turkowska mieszka w Warszawie, niedaleko konsulatu Ukrainy. Przechodząc tamtędy jednego z pierwszych dni rosyjskiej inwazji, zobaczyła tłum – głównie matki z małymi dziećmi. Stali na mrozie od bladego świtu, by mieć dobre miejsce w kolejce. – Pobiegłam do domu, złapałam, co miałam. Rozdałam kilka czekolad. Po chwili zjawił się ktoś z zupą i kanapkami. To był totalny spontan – opowiada. Szybko kupiła też dwa zielone wiadra i dotaszczyła w nich pod konsulat kawę i herbatę. Tak wyglądały początki akcji i facebookowej grupy „Pomoc przy Konsulacie Ukrainy”, której Joanna jest współorganizatorką.
W kolejnych dniach wolontariusze razem ze stojącymi w kolejce uchodźcami rozbili przy budynku konsulatu namiot. Obok miejski przewoźnik postawił przegubowy autobus, gdzie można na chwilę wejść, usiąść i się ogrzać. A z pobliskiej szkoły podstawowej ktoś dostarczył połowę stołu do ping-ponga. Wolontariusze mieli w końcu warunki, żeby rozdawać ciepłe napoje, posiłki i koce. Wszystko zapewnione przez ludzi związanych z facebookową grupą. Namiot jest otwarty codziennie od godz. 7 do późnego popołudnia. Obsługa działa według grafika, każdy wpisuje się na tyle czasu, na ile może. Około 80 proc. pomagających to sąsiedzi – i w większości kobiety. – Poznałam fantastyczne dziewczyny, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Ale nie upraszczajmy, że to tylko nasza babska akcja. Mężczyźni też tu są – zaznacza Joanna.
Reklama
Od 20 lat prowadzi ze wspólniczką biuro tłumaczeń, zarządza 60-osobowym zespołem. Był moment, że odczuwała wypalenie zawodowe. Dotąd nie widziała siebie w roli społecznika. Żadnych rad rodziców itp. Gdy wybuchła wojna, nie brała pod uwagę, że przyjmie kogoś pod swój dach, prędzej widziała się w roli sponsora. Ale nieoczekiwanie wciągnęła ją akcja pod konsulatem. Dawniej nie można jej było wyciągnąć z łóżka przed godz. 10, teraz wstaje kwadrans po szóstej, by zaparzyć i donieść na miejsce kawę. Za każdym razem, jak wyda 100 kubków z ciepłym napojem i górę kanapek, czuje się tak, jakby wygrała małą bitwę. – Pomagając, trzeba być twardą, nie ma miejsca na łzy. I nie można dopuścić, by ludzie weszli ci na głowę. Robisz coś dobrego dla pojedynczych osób i tego musisz się trzymać – tłumaczy.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Komentarze(3)
Pokaż: