To kolejna odsłona szorstkiego dialogu toczącego się między resortem zdrowia a środowiskiem medycznym. Kilka dni temu minister Adam Niedzielski ujawnił dane lekarza, podając, że wypisał on receptę na siebie na leki z grupy psychotropowych i przeciwbólowych. Naczelna Izba Lekarska wystosowała wówczas list do premiera, w którym poinformowała, że nie widzi możliwości dalszej współpracy z szefem resortu zdrowia. Teraz środowisko zapowiada strajk. Organizować go będzie Porozumienie Rezydentów, a samorząd zapowiedział jego poparcie.

– Wkrótce ogłosimy dokładny termin, zestaw postulatów i formę – informuje Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL. Podczas wewnętrznych rozmów lekarze chcą się policzyć, bo jak mówią, od ostatniego protestu minęły dwa lata i trzeba zobaczyć, ile realnie osób wyjdzie na ulice. Urzędnicy resortu zdrowia w nieoficjalnych rozmowach przekonują, że środowisko medyczne nie chce się rozliczyć z błędów, które popełnia, a toleruje lekarzy, którzy wypisywali recepty za pieniądze, i nie zgadza się na szersze otwarcie do zawodu. Środowisko lekarskie odbija piłeczkę i twierdzi, że Ministerstwo Zdrowia jest wrogo nastawione. Dlatego głównym powodem strajku jest poczucie lekceważenia środowiska. – Nie chcemy już być dalej chłopcem do bicia i wprowadzania zmian, które nas dotyczą, bez uwzględniania naszego zdania – mówi jeden z naszych rozmówców. Na pierwszy plan także wychodzi problem kształcenia – i otwierania kierunków lekarskich na uczelniach, które nie są – zdaniem lekarzy – przygotowane do uczenia na odpowiednim poziomie. Jak podkreśla Jakub Kosikowski z NIL, część kierunków nie otrzymała pozytywnej opinii Państwowej Komisji Akredytacyjnej, mimo to i tak przeprowadzono rekrutację i uczy się tam studentów. Teoretycznie można to robić za zgodą ministra edukacji.

Cały artykuł przeczytasz w dzisiejszym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.