Obraz i dynamiczne zmiany na rynku pracy pokazują dane GUS. Wynika z nich, że w ubiegłym roku w firmach zatrudniających ponad 9 osób, na umowach-zleceniach i umowach o dzieło pracowało ponad 1 mln 248 tys. osób. To prawie o jedną czwartą (24 proc.) więcej niż w roku poprzednim. Nie ma oficjalnych danych o ubiegłorocznej skali tego zjawiska w przedsiębiorstwach mikro (zatrudniających do 9 osób). Według naszych wyliczeń na umowach cywilnoprawnych było co najmniej 350 tys. osób. W sumie więc w ubiegłym roku łącznie blisko 1,6 mln Polaków pracowało na śmieciówkach.

– W tym i przyszłym roku wzrost liczby osób pracujących na umowach-zleceniach i umowach o dzieło może być trochę mniejszy. Ale nie sądzę, aby to wyhamowanie było istotne. Umowy te są po prostu tańsze od umów o pracę – prognozuje dr Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku. Jego zdaniem nawet w przypadku, gdy zgodnie z decyzją Sejmu od 2016 r. od wszystkich umów-zleceń trzeba będzie odprowadzać składki do ZUS do wysokości minimalnego wynagrodzenia, liczba osób na takich umowach może nadal rosnąć. Zdaniem rozmówców DGP kariera umów śmieciowych nie jest przypadkowa. – To bardzo wygodne dla przedsiębiorców. Mogą oni ignorować zasady kodeksu pracy, bo ten umów cywilnych nie dotyczy – ocenia prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan przekonuje, że aby zrozumieć fenomen umów cywilnych, należy spojrzeć z perspektywy zatrudniającego. – W przypadku umów o dzieło składek na ubezpieczenia społeczne w ogóle się nie płaci. Przy umowach-zleceniach można uniknąć ich części. Dla pracodawcy wybór jest dość oczywisty – komentuje Mordasewicz.

Śmierć etatu

Reklama

Renesans umów cywilnych ma co najmniej kilka przyczyn. – Jest nim np. tak zwany efekt demonstracji – twierdzi Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Lewiatan. Przedsiębiorcy, którzy wcześniej zatrudniali pracowników na umowach-zleceniach lub umowach o dzieło, stają się wzorem do naśladowania. Stosując umowy cywilnoprawne, mają niższe koszty i przewagę nad konkurencją. Kolejną przyczyną jest... poprawiająca się koniunktura na rynku pracy. – Lepsze wyniki gospodarki zwiększyły popyt na pracę. Nie ma jednak pewności co do trwałości tej koniunktury. Dlatego przedsiębiorcy zatrudniają pracowników w najmniej wiążących pracodawcę i pracownika formach – uważa z kolei prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego.

Do wzrostu liczby umów cywilnoprawnych przyczynia się też obowiązujące prawo. Głównie na takich umowach zatrudnia się osoby, którym do wieku emerytalnego brakuje czterech lat. Takich pracowników nie można zwolnić przy stałych umowach o pracę. – Nie tylko nie można ich zwolnić, ale nawet nie można im zmienić warunków pracy, np. zmniejszyć wynagrodzenia – zauważa Mordasewicz. Przedsiębiorcy wolą więc nie ryzykować. Bo nie mogliby rozstać się z pracownikiem w sytuacji, gdy ich firmę dotknęły kłopoty finansowe.

Zdaniem prof. Kryńskiej duży wzrost liczby pracowników z umowami cywilnoprawnymi wynika również z częstej krytyki umów śmieciowych w mediach. – Nagłośnienie pewnych spraw daje czasem odwrotny efekt. Ci, którzy wcześniej nie zatrudniali na takich umowach, zaczęli dostrzegać ich zalety – mówi prof. Kryńska.

Z danych GUS wynika, że najwięcej umów-zleceń i umów o dzieło jest w administrowaniu i działalności wspierającej – w ubiegłym roku takie umowy miało tam 416 tys. osób. Do tego działu zaliczane są m.in. firmy ochroniarskie, sprzątające, agencje pracy tymczasowej oraz zajmujące się np. wynajmem samochodów, dzierżawą maszyn i urządzeń.

– Z badań Banku Światowego wynika, że w branży ochroniarskiej i w firmach sprzątających zatrudnionych jest u nas aż 68 proc. pracowników – informuje Mordasewicz.

Według GUS na drugim miejscu pod względem liczby osób zatrudnionych na umowy cywilnoprawne jest przemysł przetwórczy – ponad 168 tys. Branża ta zatrudnia jednak blisko 2,2 mln pracowników. Wobec tego tylko niespełna 8 proc. wśród nich ma umowy-zlecenia lub umowy o dzieło.

Jak swoją sytuację komentują sami zatrudnieni na umowy cywilne?

– Nie mam szansy na kredyt mieszkaniowy, więc od kilku lat bujam się między jednym wynajmowanym mieszkaniem a drugim. Za każdym razem, gdy tylko zaczyna boleć mnie gardło, panikuję, że to może być grypa, a przecież nie stać mnie na niepójście do pracy. Ale z drugiej strony wiem, że gdybym miał etat, to na rękę zarabiałbym mniej, i to na tyle, że trudno by mi było przeżyć – opowiada Karol, który na umowach cywilnych pracuje od 6 lat. Ostatnio jako handlowiec w jednej z sieci pracuje na umowę o dzieło.

– Zarabiam ok. 4 tys. zł, po ozusowaniu byłoby tego pewnie z tysiąc złotych mniej. Czyli może i bardziej stabilnie, ale wciąż nie miałbym zdolności kredytowej, a i na wynajem mieszkania mogłoby mi nie starczyć – dodaje.

– W mojej branży praktycznie w ogóle nie ma etatów. Barmani, kelnerzy, kucharze prawie wszędzie pracują na umowach-zleceniach, a więc decydując się na taką pracę, wiedziałem doskonale, że na ubezpieczenie zdrowotne, na odpowiednie składki emerytalne i inne świadczenia nie mam szans – opowiada Bartosz pracujący w jednej z warszawskich restauracji. – Jeszcze rok, dwa lata temu niespecjalnie się tym przejmowałem. Szczególnie w sezonie, kiedy razem z napiwkami można zarobić naprawdę nieźle. Ostatnio jednak coraz częściej myślę o tym, że mam 30 lat i praktycznie zero składek w ZUS, czyli jeżeli dalej tak pójdzie, nie mam co liczyć nawet na głodową emeryturę. Oczywiście coś tam odkładam, ale z zasady co zaoszczędzę, to wydaję na inne cele: jakieś wakacje, psuje się laptop lub coś w mieszkaniu, zachoruje się i trzeba na leki i prywatnych lekarzy sporo wydać – tłumaczy barman.

>>> Czytaj też: Bugaj: Umowy śmieciowe hamują rozwój gospodarczy