To skutek postępującego procesu deregulacji rynku pracy, czyli ograniczania uprawnień pracowników. Dokonuje się to w różnych formach: prace zlecone, samozatrudnienie, i na różną skalę. Generalnie oznacza zdjęcie z pracodawcy zobowiązania w zakresie ubezpieczenia (także od wypadków w pracy), zapewnienia warunków pracy i zagwarantowania płatnego urlopu. Jest to więc równoznaczne z zakwestionowaniem praw pracowniczych, które wprowadzano już u schyłku XIX wieku.

Zmiany te przedstawia są jako korzystne dla pracowników i dla pracodawców. W szczególności szeroko rozpowszechnione jest przekonanie, że obniżenie kosztu pracy, jakie niesie deregulacja, jest równoznaczne z powiększeniem popytu na pracę. Ale faktyczna przychylność dla umów śmieciowych wśród osób na nich pracujących ma inną, realną przyczynę. Chodzi o rozwiązania podatkowe i charakter obciążeń ubezpieczeniowych w przypadku osób otrzymujących wyższe dochody. W systemie podatkowym mamy dwa zespoły generalnych uregulowań, które przesądzają o korzyściach związanych z rezygnacją z formalnego zatrudnienia. Zatrudniony ma prawo do potrącania od przychodu (wynagrodzenia) wyłącznie niskich, ryczałtowych kosztów uzyskania przychodu. Samozatrudnieni korzystają z prawa do samodzielnego (w pewnych elastycznych ramach) kalkulowania tych kosztów i w praktyce mogą zaliczyć do nich sporo wydatków mających charakter wydatków na konsumpcję własną. Samozatrudnieni mają też prawo (sami o tym decydują) do podatku liniowego. To także jest korzystne dla tych, którzy osiągają wysokie dochody. Ten podatek był wprowadzany dla przedsiębiorców, ale korzystają z niego adwokaci, ludzie show-biznesu, a nawet menedżerowie i sportowcy.

Zauważmy więc, że ceną deregulacji jest względne obniżenie dochodów podatkowych państwa i zawężenie bazy podatkowej. Rezygnacja ze statusu zatrudnionego pozwala też uniknąć (lub radykalnie ograniczyć) daninę z tytułu ubezpieczenia. Korzystają z tego przede wszystkim pracodawcy, ale i pracownicy – jeżeli są młodzi i nie martwią się o przyszłą emeryturę (albo w inny sposób gromadzą środki na starość), mogą patrzeć na śmieciówki przychylnie. Z powodów tu wyłuszczonych umowy śmieciowe nie zawsze są wymuszane na pracujących. Mają rację ci, którzy twierdzą, że ich pejoratywne określenie nie zawsze jest trafne. Faktycznie, nieraz ludzie chcą być na śmieciówkach.

Ale ich dynamiczny wzrost to przede wszystkim rezultat wymuszeń. Ludzie masowo stawiani są przed wyborem: albo bierzesz śmieciówkę, albo nie masz czego szukać. Rozstrzygają realia rynku pracy, a kontrola zasadności zawierania umów cywilnoprawnych (zamiast zatrudniania) nie może być skuteczna. Jedynym rozwiązaniem byłoby ujednolicenie obciążeń podatkowych i ubezpieczeniowych. Czy stosowanie śmieciówek jest korzystne dla gospodarki? Oczywiście jest problem kryterium owej korzystności, ale pewnie wielu się zgodzi, że może nim być tempo rozwoju. W każdym razie nie widać kryterium mniej kontrowersyjnego.

Reklama

Uważam, że w świetle tego kryterium obecny poziom deregulacji rynku pracy jest niekorzystny dla długookresowego rozwoju. Nie znaczy to oczywiście, że bardzo sztywne (i z szeroko rozbudowanymi uprawnieniami pracowniczymi) regulacje rynku pracy są optymalne dla rozwoju, ale…

Po pierwsze jest wątpliwe, czy obniżenie jednostkowych kosztów pracy poważnie sprzyja większym rozmiarom zatrudnienia. Zwolennicy tej tezy przyjmują, że połączenie pracy i kapitału podlega optymalizacji. Zakłada się więc, że ta sama wielkość produkcji (w zależności od relacji cen pracy i kapitału) może generować mniejsze lub większe zatrudnienie. Taki wybór we współczesnych gospodarkach jest jednak dostępny tylko w niektórych sektorach. Generalnie o rozmiarach zatrudnienia decyduje technologia, która jest kreowana w krajach wysoko rozwiniętych. Zatrudnienie jest więc funkcją wielkości produkcji, a cena pracy może mieć znaczenie tylko dla konkurencyjności zewnętrznej.

Nie należy tego lekceważyć, ale nie ma powodu, by absolutyzować. Tym bardziej że substytucja na linii kapitał – praca możliwa jest przede wszystkim w sektorach (głównie w budownictwie i usługach) wytwarzających na rynki lokalne. Ale deregulacja pociąga za sobą wiele negatywnych konsekwencji w długim okresie. Przede wszystkim, jak wspomniałem, dokonuje się ona kosztem dochodów budżetu państwa. Jeżeli odrzucić twierdzenie, że budżet państwa to czarna dziura, to jest się o co martwić.

Ważną konsekwencją jest to, że demontaż ubezpieczeń zarówno sprzyja obecnemu deficytowi finansów ubezpieczeń, jak i tworzy ekstrazobowiązania państwa w przyszłości. Jeżeli bowiem deregulacja prowadzi (a prowadzi na pewno) do zwiększenia w przyszłości grupy ludzi, którzy nie zgromadzą minimalnych kapitałów emerytalnych, to trzeba będzie więcej dopłacić z budżetu. Jest też problem demograficzny. Ekonomiczne ryzyko posiadania dzieci jest z pewnością szczególnie wysokie, gdy gwarancje stałej pracy są szczególnie niskie, a uprawnienia socjalne bardzo ograniczone.

Nie jest przypadkiem, że Polki, które wyemigrowały, decydują się na urodzenie dzieci częściej niż w kraju. Jak to często bywa, tak i w przypadku deregulacji rynku pracy zmiany miały charakter pełzający. Decydował nacisk wpływowych biznesowych środowisk i ich krótkookresowy interes. Rządy chyba wszystkich opcji tej presji ulegały. Sprawy zaszły bardzo daleko. Wycofać się wcale nie jest łatwo, a obecny rząd wprost deklaruje, że nie zamierza tego robić. Co więcej, planowane są zmiany (elastyczny czas pracy) idące jeszcze dalej. To w najwyższym stopniu niepokojąca tendencja.