Przez ostatnie cztery lata takie właśnie plany miał niemiecki inwestor Nicolas Berggruen. W 2010 r. miliarder (Forbes szacuje jego majątek na ok. 2 mld euro) kupił jedną z najstarszych i najbardziej znanych niemieckich marek. Czyli sieć domów towarowych Karstadt. Firma, której korzenie sięgają 1881 r., przez dekady była symbolem niemieckiego kapitalizmu. W pewnym momencie rozrosła się jednak ponad miarę – przejmując wielu konkurentów, nie zauważyła, że śmiertelny wróg czai się w sprzedaży internetowej.

>>> Jeszcze o Niemczech. Kryzys po niemiecku: to jedyne państwo w UE, w którym wtedy spada bezrobocie

Karstadt próbował kontratakować, łącząc się z równie nobliwą siecią wysyłkową Quelle. Ale było już za późno. W 2009 r. Karstadt ogłosił bankructwo. I właśnie w tym momencie do gry wszedł Berggruen. Postać równie popularna, co tajemnicza. Bon vivant, syn słynnego bogacza i mecenasa sztuki oraz popularnej aktorki. Obdarzony niewątpliwym talentem biznesowym i jeszcze większą smykałką do robienia wokół siebie medialnej wrzawy.

Był czas, że w prasie lądowało niemal każde słowo Berggruena. Jak choćby słynna deklaracja, że biznesmen tak bardzo gardzi własnością prywatną, że zamierza być pierwszym bezdomnym miliarderem i od tej pory będzie nocował tylko w... hotelach. Między którymi porusza się, oczywiście, prywatnym samolotem. Również ratowanie firmy Karstadt miało być nieszablonowe. I wykonane tak, by sławnej firmie oraz jej pracownikom włos z głowy nie spadł.

Reklama

>>> Czytaj więcej - galeria 10 najbardziej innowacyjnych gospodarek świata

Perspektywy po czterech latach

Minęły cztery lata i wczoraj Berggruen pierwszy raz opowiedział na łamach „Sueddeutsche Zeitung” o kulisach ratowania domu towarowego. - Byłem zbyt miękki i zbyt idealistyczny. Inny inwestor pewnie potrafiłby pociąć przedsiębiorstwo na części. I może osiągnąłby lepszy rezultat – powiedział.

Karstadtowscy pracownicy mają inne zdanie o jego miękkości: oskarżają go o nieczyste intencje. I przypominają, że już w połowie ubiegłego roku wypowiedział układy zbiorowe regulujące wysokość płac i warunki zatrudnienia. I od tamtej pory w ten sposób redukuje koszty pracy. Bez konieczności dokonywania masowych zwolnień, bo ludzie w końcu odchodzą z pracy sami. Ich zdaniem Berggruen uwielbia odgrywać tragicznego, lecz szlachetnego bohatera pod lewicowo nastawionego odbiorcę niemieckich mediów.

A rzeczywistość jest bardziej prozaiczna: biznesmen denerwuje się, że nie widać szans na szybką sprzedaż firmy i zejście z pola gry w aurze wybawiciela.

>>> Czytaj więcej - jak wyglądają umowy śmieciowe w Europie?