ikona lupy />
Marcus Engler socjolog z Deutsche Zentrum für Integrations- und Migrationsforschung (Niemieckie Centrum ds. Badań nad Integracją i Migracjami). W przeszłości pracował m.in. jako konsultant UNHCR i komisarza ds. integracji w Berlinie / Materiały prasowe
Z Marcusem Englerem rozmawia Emilia Świętochowska
Ilu uchodźców jest w stanie przyjąć Polska - 38-milionowy kraj uznawany za część zamożnego świata, lecz wciąż pozostający daleko w tyle za zachodnią czołówką?
Wskazanie konkretnej liczby jest niemożliwe, bo mamy do czynienia z sytuacją bezprecedensową. Nie widzieliśmy takiego napływu uchodźców od czasu II wojny światowej. Niemcy przyjęły ponad milion azylantów podczas wielkiej ucieczki ludności w latach 2015-2016, ale nie stało się to w ciągu trzech tygodni, lecz trwało ponad rok. Jeśli już szukać porównań, to sytuacja Polski przypomina przypadek Turcji, gdzie - według różnych szacunków - mieszka obecnie ok. 4 mln migrantów.
Reklama
Ale przecież w odróżnieniu od Turcji w Polsce nie ma masowych obozów namiotowych. Większość ukraińskich uchodźców znalazła schronienie u polskich rodzin.
Tak, ale jest też kilka podobieństw. Uchodźcy napływający do Turcji uciekali głównie z ogarniętych wojną Syrii i Afganistanu. Zresztą dalej napływają, bo sytuacja w regionie pozostaje niestabilna. Oczywiście Turcja jest znacznie biedniejszym krajem niż Polska, ale tam też dużą rolę - przynajmniej na początku - odegrało przekonanie, że uchodźcy to nasi bracia i siostry: są do nas kulturowo podobni, wyznają tę samą religię, choć mówią innymi językami. Nikt wtedy nie wiedział, jak rozwinie się kryzys. Dzisiaj również ani politycy, ani uchodźcy nie wiedzą, jak świat będzie wyglądał za dwa tygodnie, nie mówiąc o perspektywie sześciu miesięcy.
Możemy jednak tworzyć scenariusze.
Tak - i jest ich co najmniej kilka. Najbardziej optymistyczny zakłada, że wojna w Ukrainie zakończy się w ciągu kilku tygodni, a wtedy wielu uchodźców wróci do siebie. Zwłaszcza że większość z nich to matki z dziećmi odłączone od mężów, ojców, braci i reszty rodziny. Ich kraj został okrutnie zniszczony - ale nie aż tak jak Syria czy Afganistan, które stały się upadłymi państwami. Dla większości ludzi, którzy stamtąd uciekli na Zachód, nie było już powrotu.
Spora część ukraińskich uchodźców też może nie mieć do czego wracać.
Musimy liczyć się z tym, że nawet jeśli wojna się skończy, to niektóre regiony znajdą się pod kontrolą Rosji. Z kolei osoby, które będą chciały i miały gdzie wrócić po ustaniu działań zbrojnych, nie zrobią tego natychmiast. Minie co najmniej kilka miesięcy, zanim stanie się to możliwe.
Komisja Europejska twierdzi, że jeśli wojna będzie trwać, Europa musi przygotować się na przyjęcie 5 mln ukraińskich uchodźców. 3 mln z nich - jak szacują eksperci - może planować pozostać w Polsce. Według nich nasz kraj tego nie udźwignie.
Nikt nie wie, szczerze mówiąc, ile osób ucieknie jeszcze z Ukrainy. Niektórzy moi koledzy szacują, że liczba uchodźców może sięgnąć nawet 10 mln. Nie da się czysto matematycznie określić, ile osób może zechcieć osiedlić się w Polsce. Do Berlina też codziennie przybywają tysiące uciekinierów z Ukrainy. Część próbuje już zapisywać dzieci do szkół, ale inni wolą czekać. To nie jest prosta, ekonomiczna kwestia. Wiele zależy od tego, jak rozwinie się sytuacja polityczna. Decyzja o otwarciu granicy dla wszystkich uchodźców jest związana z geopolitycznym wymiarem tej wojny. Nie jest to jedynie konflikt między Rosją a Ukrainą, ale również między Putinem a Europą. Wszyscy obawiają się, że jeśli Kijów upadnie, to na nim się nie skończy.
A zatem kraje unijne powinny podzielić się odpowiedzialnością za uchodźców - to chce pan powiedzieć?
Tak. Unia Europejska uruchomiła już mechanizm tymczasowej ochrony dla obywateli Ukrainy uciekających przed wojną, co oznacza, że mogą oni teraz swobodnie się przemieszczać i jechać, do którego kraju chcą. Ruch ten się zresztą odbywa, lecz nie jest obecnie odgórnie koordynowany. A powinien.