Darek wstąpił do Ochotniczej Straży Pożarnej w Lesznie pod Warszawą w 1998 r. i służył w niej przez kilka lat. Jak wspomina, próbował machnąć na to ręką, bo miał na głowie pracę zawodową i rodzinę. Ale go ciągnęło – i to jak. Przed rokiem wrócił, by prowadzić tutejszą młodzieżową drużynę pożarniczą, a sam właśnie na nowo zdał egzaminy. – I od tygodnia jestem strażakiem – mówi z dumą Darek. Bez ukończenia kursów nie można wyjechać na akcję. Najpierw są egzaminy z teorii, następnie testy sprawnościowe: wchodzenie po drabinie na wysokość 20 m, bieżnia (tempo 9 km/h przez 6 minut), dalej rower i podnoszenie 20 razy strażackiego młota. I na koniec przejście komory dymowej, w pełnym oprzyrządowaniu. – To ostatnie było mocnym przeżyciem. Dym, hałas, widoczność niemal zerowa. Małe, wąskie pomieszczenia. Trzeba zdejmować aparat powietrzny, by się przecisnąć. W ostatnich trzech minutach skończyło mi się powietrze w aparacie. Szok, maska na twarzy zaparowała. Opanowując strach, myślałem, co dalej. To uczy pokory – wspomina Darek.
Dlaczego postanowił wrócić? – Wie pani, to o tych ludzi chodzi – mówi, wskazując na kolegów z jednostki, czyli druhów (jak oficjalnie nazywają się strażacy OSP). I wspomina swoją pierwszą akcję po zdobyciu uprawnień. – Siedzę w domu u brata, pijemy kawę, gadamy sobie. I nagle sygnał syreny. Jednocześnie przychodzi powiadomienie na telefon – opowiada. Okazało się, że ktoś próbował spalić stary narożnik na dzikim wysypisku śmieci. – Gwarantuję pani, że gdyby teraz syrena zawyła, w półtorej minuty bylibyśmy gotowi i już by nas tu nie było.

Nie ma, że się nie chce

W pomieszczeniach remizy pełno jest czerwonych akcentów, a na ścianach dumnie prezentują się sztandary. Jeden jest nowy, z patronem strażaków św. Florianem i herbem gminy – srebrną podkową garbem do góry. W jej środku znajduje się krzyż kawalerski, a pod nią dwa złote pszeniczne kłosy z datą powstania OSP w Lesznie. – Najpierw uważano, że było to w 1919 r. Ale kilka lat temu odnaleziono w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie dokumenty, z których wynika, że Ochotnicze Towarzystwo Ogniowe w Lesznie zostało wpisane do rejestru w 1912 r. – opowiada Tomasz Zarzycki, naczelnik OSP w Lesznie. Obok w gablocie wisi drugi sztandar z 1945 r. Na wzór tego, który spłonął w 1939 r. Na nim wyhaftowany napis: „Na chwałę Boskiej Mocy, Bliźniemu do Pomocy”.
Reklama
W ubiegłym roku licząca 22 osoby jednostka zanotowała przeszło 130 interwencji. – To dobra krajowa średnia – słyszymy. Jej działania bieżące finansuje gmina, która do najbogatszych nie należy. – Za każdą godzinę przepracowaną w akcji dostajemy ekwiwalent. Kilka lat temu druhowie jednogłośnie zdecydowali, że przekazują go jako darowiznę na rzecz OSP – mówi Michał, w jednostce od dwóch lat.
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.