Zjawisko to jest zdaniem autora niczym innym jak wyznaczaniem nowych granic przestrzeni osobistej. Zatrudnieni robią tylko to, co jest w zakresie ich obowiązków i w wyznaczonym czasie. Odmawiają natomiast wykonywania bezpłatnej pracy w imię nabywania „doświadczenia” czy wspinania się po korporacyjnej drabinie.
Prawicowe media i szefowie opisują to zjawisko jako nasilanie się lenistwa wśród pracowników, którzy mają roszczeniowy stosunek do firm. Ma to rzekomo dotyczyć przede wszystkim przedstawicieli najmłodszych generacji. To jednak w rzeczywistości opór przed wykorzystywaniem i robieniem więcej za mniej – pisze Moscrop.
Autor pisze, że pandemia wyczerpała pracowników, którzy marnie zarabiają, pracują w trudnych warunkach i bardzo dużo. Co prawda bezrobocie w USA (jak również w UE) jest niskie, ale płace nie nadążają za inflacją. Co z tego, że widmo utraty zajęcia nie wywiera presji na zatrudnionych, skoro nie poprawia to ich sytuacji, a ich siła nabywcza ciągle spada? – pyta.
Nierówny podział zysków
Pracownicy w Ameryce Płn. nie są sprawiedliwie wynagradzani. W latach 1976-2014 średnie godzinowe wynagrodzenia realne w Kanadzie wzrosły o zaledwie 0,09 proc. rocznie, podczas gdy produktywność o średnio 1,12 proc. rocznie. To samo zjawisko dotyczy USA.
Prawda jest taka, że owoce ciężkiej pracy zatrudnionych są pożerane przez właścicieli kapitału, menedżerów czy osób na stanowiskach wykonawczych.
Moscrop pisze, że w USA panuje niezdrowa etyka pracy. Pozycję zawodową utożsamia się często z wartością danego człowieka. „Cicha rezygnacja” jest wynikiem uświadomienia sobie przez pracowników, jak niesprawiedliwy jest wobec nich kapitalizm. Jest dodatkowym narzędziem, który wraz z działalnością związków może naprawić niezdrową relację między osobami wytwarzającymi wartość (pracownikami), a korzystającymi z ich pracy.