Z uporem wracam do raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) pokazującego brutalnie wpływ zmian demograficznych na rynek pracy, ponieważ od tego, co wydarzyło się (i wciąż dzieje) w naszej demografii zwyczajnie NIE UCIEKNIEMY. Sprawa jest klarowna: jeśli w najbliższej dekadzie utrzymają się kluczowe wskaźniki - od liczby zgonów, przez średni wiek przechodzenia na emeryturę po saldo migracji - to do 2035 roku polski rynek pracy stopnieje o 2,1 mln osób. Oznacza to utratę aż 12,6 proc. obecnych pracowników i grozi zmniejszeniem PKB nawet o 8 proc. Przed gospodarczą i cywilizacyjną zapaścią związaną się z narastającymi niedoborami ludzi i najszybszym w Europie starzeniem kadr możemy się bronić na trzy podstawowe sposoby:

  • aktywizując tych, którzy pozostają bierni na rynku pracy
  • zwiększając skokowo zatrudnienie imigrantów (o DWA MILIONY?)
  • robotyzując i automatyzując, co się tylko da.

O nowej rządowej strategii migracyjnej (sygnalizującej raczej nowe bariery) i obecnym stanie polskiej robotyzacji pisałem obszernie w poprzednich tekstach. Dziś przyglądam się posiadanym w kraju zasobom ludzkim. A są one – mimo rekordowo niskiego bezrobocia – przebogate! Problem w tym, że my je głupio marnotrawimy.

Rynek pracy. Kto w Polsce pracuje, a kto nie i dlaczego

W teorii najbardziej naturalnym zasobem potencjalnych pracowników powinni być bezrobotni zarejestrowani w urzędach pracy. Jest ich dziś około 770 tys., najmniej w historii, co sprawia, że polska stopa bezrobocia rejestrowego, oscylująca wokół 5 proc., jest także najniższa w dziejach pomiarów i zarazem należy do najniższych w krajach OECD. Z drugiej strony – 770 tys. to naprawdę sporo ludzi! Skoro zatrudnieni legalnie cudzoziemcy, których jest 1,1 mln, ratują nam wzrost PKB, system podatkowy i FUS, to czemu nie mieliby tego robić rodzimi bezrobotni?

Odpowiedź jest, wbrew pozorom, bardzo prosta – przynajmniej dla wszystkich tych, którzy choć odrobinę znają realia pośredniaków. Po pierwsze: około połowy zarejestrowanych bezrobotnych stanowią ludzie, którzy figurują tam tylko dlatego, że chcą mieć ubezpieczenie. De facto, nie interesuje ich podjęcie pracy. Wiedzą o tym… w zasadzie wszyscy, łącznie z ministerstwem; o planach wyprowadzenia ubezpieczeń zdrowotnych z pośredniaków do innej instytucji (co zaowocowałoby radykalnym spadkiem stopy bezrobocia) słyszymy od lat. Dziś jednak jest, jak jest, czyli jakieś 385 tys. ludzi możemy sobie na dzień dobry skreślić z listy dostępnych zasobów. A co z pozostałymi? W tej grupie dominują długotrwale bezrobotni, wymagający szeregu zabiegów społecznych, by w ogóle podjąć jakąś pracę. Urzędy, przy wsparciu funduszy unijnych, naprawdę poczyniły i czynią w tym obszarze bardzo wiele dobrego, ale cudów nie należy się spodziewać. To raczej orka na niezwykle trudnym gruncie. Większość pracodawców nie chce nawet słyszeć o ludziach z pośredniaka. Nauczyło ich tego wcześniejsze doświadczenie. To też jest bariera.

Trzecim problemem jest to, że podwyższone bezrobocie z natury występuje na terenach odległych od miejsc, w których występuje najwyższe zapotrzebowanie na pracowników. Bezrobotny z rubieży Mazowsza lub południowo-wschodniej Małopolski z łatwością zdobyłby robotę w Warszawie czy Krakowie, ale musiałby do niej czymś dojeżdżać - a jest ofiarą wykluczenia komunikacyjnego, czyli braku jakichkolwiek publicznych połączeń z metropolią, a czasem także braku przyzwoitych dróg, którymi można by dotrzeć do pracy w mniej niż dwie godziny używanym samochodem; alternatywą jest przeprowadzka do metropolii, co oznacza wynajęcie mieszkania - a w metropoliach ceny są dla większości kosmiczne.

Wszystkie te – oraz inne – problemy wychodzą na wierzch w Badaniach Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) prowadzonych regularnie w krajach UE. Polskie BAEL dają przy tym sporą wiedzę o niewykorzystanych zasobach, z różnych przyczyn nie funkcjonujących na rynku pracy. Z jednej strony dowiadujemy się bowiem, że realna stopa bezrobocia oscyluje w naszym kraju wokół 3 proc. (w metropoliach poniżej 2 proc.) oraz że wypadamy fantastyczne na tle reszty krajów Europy pod względem aktywności zawodowej osób w wieku 25-64 lat – co mogłoby sugerować, że wszystkie zasoby pracy już wyczerpaliśmy, ale z drugiej mamy zdecydowanie niższy niż w czołówce UE odsetek:

  • aktywnych zawodowo ludzi młodych, do 25. roku życia
  • aktywnych zawodowo kobiet w każdym wieku, ale szczególnie 60+
  • aktywnych zawodowo seniorów (60+)
  • aktywnych zawodowo 50+
  • aktywnych zawodowo matek
  • aktywnych zawodowo osób z niepełnosprawnością.

Wynika to głównie z karmionej uprzedzeniami dyskryminacji oraz przepisów tworzących bariery, zamiast wspierać aktywizację wymienionych grup. W ten oto sposób odpychamy od rynku pracy lub wręcz wykluczamy PONAD 2 MILIONY POTENCJALNYCH PRACOWNIKÓW. Możemy te osoby w najbliższych latach aktywizować, zamiast myśleć wyłacznie o imporcie siły roboczej.

Rynek pracy. Niższy wiek emerytalny kobiet pozbawia Polskę 1,5 miliona pracowników

W BAEL bada się aktywność zawodową ludzi w wieku od 15 do 89 lat. W Polsce aktywnych zawodowo jest niespełna 17,7 mln, czyli ponad 58 proc. ludności w tym przedziale, a reszta, czyli 12,7 mln, to zawodowo bierni – przede wszystkim emeryci i renciści, ale też uczniowie i studenci. Z tej pierwszej grupy ponad 17,2 mln gdzieś pracuje, a ok. 470 tys. deklaruje chęć podjęcia pracy, ale jej nie ma (to są tzw. realni bezrobotni – jest ich o 300 tys. mniej niż zarejestrowanych w urzędach pracy).

Wszystkich zawodowo biernych jest więc nad Wisłą aż 12,7 mln i ta liczba rośnie, z tym że przez dekady przeważali w niej przedstawiciele młodych pokoleń (uczniowie i studenci), a teraz dominującą grupą są emeryci. Oczywiście, nie da się całej tej grupy aktywizować, choćby dlatego, że dzieciaki muszą się generalnie uczyć, a połowa 80+ cierpi na dolegliwości wymagające różnych form wsparcia z zewnątrz. Jednakowoż już pierwsze z brzegu statystyki pokazują pierwszą ogromną rezerwę: kobiety.

Wskaźnik aktywności zawodowej w przedziale wiekowym 15-89 wynosi:

  • dla mężczyzn – ponad 65,5 proc.
  • dla kobiet – ponad 51 proc. (w 2023 r. po raz pierwszy przekroczył 50 proc., wcześniej więcej było kobiet nieaktywnych).

Jeśli weźmiemy pod uwagę samych pracujących (czyli odrzucimy bezrobotnych - poszukujących pracy), to jest ich ponad 17,2 mln, w tym 7,9 mln kobiet i 9,7 mln mężczyzn.

Wskaźnik zatrudnionych w przedziale wiekowym 15-89 wynosi:

  • dla mężczyzn – 64 proc. (i lekko maleje)
  • dla kobiet – 50 proc. (i lekko rośnie)

Różnica między kobietami a mężczyznami - wynosząca aż 14 pkt. proc. – bierze się przede wszystkim z niższego wieku emerytalnego pań (60 vs. 65), ale też z tego, że więcej dziewcząt niż chłopców decyduje się na studia i nie łączy ich z pracą. Z wszelkich analiz wynika, że Polki w wieku 60+ mają nie tylko zasadniczo więcej lat życia przed sobą, ale też są zdrowsze i pozostają w dużo lepszej kondycji niż ich męscy rówieśnicy. Samo wyrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn na poziomie 65 lat zwiększyłoby populację potencjalnych pracowników o milion, a nawet 1,5 mln osób.

Jak wiadomo, temat ten nie istnieje dziś jednak w debacie publicznej, a politycy słysząc ów - racjonalny przecież - postulat pracodawców, uciekają w popłochu. Bo nawet przebywanie w pobliżu osób wygłaszających tego typu hasła ociera się o polityczne samobójstwo.

Słyszę głosy, że osiągnięcie wieku emerytalnego nie oznacza wcale, że dana osoba musi z automatu przejść na emeryturę. To – co do zasady – prawda. Ale realia są, jakie są. Odsetek osób aktywnych zawodowo w wieku 60-64 lata wynosi mniej niż 40 proc. i bierze się niemal wyłącznie z aktywności mężczyzn, zaś w grupie powyżej 65 lat spada do 6 proc. Bierze się to stąd, że 97 proc. kobiet i 92 proc. mężczyzn idzie na emeryturę w ciągu pierwszych czterech lat po osiągnięciu wieku emerytalnego. Można panie i panów zachęcać do pozostania na rynku, ale zdecydowana większość nie zamierza i nie chce, zaś ci, którzy nawet by chcieli – często nie mają ku temu sprzyjających warunków.

Symptomatyczne, że w dyskryminacji mężczyzn – bo tak można przecież patrzeć na wyższy wiek emerytalny panów – przodują prorównościowe polityczki Lewicy. Trochę to jest orwellowski folwark, w którym obowiązuje zasada „Równość – oczywiście. Ale nie tu”. Uzasadnień i wymówek jest milion, a żadna nie może być prawdziwa – z wyjątkiem jednej: niższy wiek emerytalny jest formą/próbą wynagrodzenia paniom faktu, że są przez całe życie dyskryminowane na wiele innych sposobów; przejawia się to w nierówności wynagrodzeń na tych samych stanowiskach, ale przede wszystkim w rażąco nierównym obciążeniu obowiązkami domowymi, z opieką nad małymi dziećmi na czele. Konsekwencje zna każda, która ma dziecko, albo jeszcze lepiej – kilkoro dzieci.

Rynek pracy. Wysokie zatrudnienie mężczyzn w wieku produkcyjnym, bardzo niskie – zdrowych seniorek

W obecnej dekadzie Polska weszła do czołówki krajów UE o najwyższej aktywności zawodowej osób w przedziale wiekowym 25-54 lat. Z odsetkiem sięgającym 89 proc. przekraczamy tu mocno unijną średnią, choć nie aż tak bardzo jak Szwedzi czy Słoweńcy, gdzie aktywnych jest ponad 92 proc. ludzi w tym wieku. Skoro z tej części populacji udało nam się wycisnąć tak wiele, to tym bardziej powinny nam dać do myślenia inne wskaźniki:

  • Mimo rekordowo niskiego bezrobocia aktywność zawodowa młodych ludzi w Polsce jest wyraźnie niższa od średniej UE: w grupie wiekowej 20-24 lata wynosi ok. 58,5 proc., gdy średnia dla Unii przekracza 62 proc. Powodem jest to, że niewielu młodych Polaków łączy pracę ze studiami: w 2022 r. było to tylko 14 proc. (średnia UE – 22 proc.), mniejszość z nich skłonnych jest też zmienić miejsce zamieszkania ze względu na pracę (40 proc. wobec 56 proc. w UE). Dla porównania w bogatej Danii pracuje ok. 77 proc. ludzi w tym wieku, a w Holandii nawet 87 proc. (!). Widocznie ich nie stać na to, by nie pracować, a nas - tak. Czy na pewno?
  • współczynnik aktywności zawodowej mężczyzn w wieku 55-64 lata wynosi 71,7 proc., zaś kobiet w wieku 55-59 lat - 73,5 proc. i jest znacznie wyższy niż dekadę temu, ale wciąż poniżej średniej unijnej. W Szwecji pracuje ponad 85 proc. mężczyzn w wieku przedemerytalnym, w Holandii jest to ponad 83 proc. Wśród kobiet odsetki te najwyższe są w Estonii (ponad 92 proc.) i Czechach (ponad 90 proc.). Turównież widać nad Wisła ogromne rezerwy.
  • Jako się rzekło, na tle innych krajów UE bardzo niewielu polskich seniorów decyduje się pozostać na rynku pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego (choć z biegiem lat decyzje o przejściu na emeryturę są opóźniane). Wedle analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego, marnujemy w ten sposób znaczną część potencjału gospodarczego silversów. Wśród barier strukturalnych najbardziej dotkliwe dla seniorów są: wykluczenie transportowe, brak kompetencji potrzebnych w cyfrowej gospodarce (ten problem szybko wygasa) oraz problemy zdrowotne. Większą rolę odgrywają jednak bariery systemowe, przede wszystkim wykluczenie społeczne spowodowane „historycznymi procesami polityczno-ekonomicznymi” oraz mentalne – wynikające głównie z negatywnych stereotypów. Widać to brutalnie i wyraźnie choćby w licznych procesach rekrutacyjnych, w których „pracodawca szuka świeżych kandydatów do młodego dynamicznego zespołu”.
  • Eksperymenty badawcze, w których usuwano z CV PESEL kandydatów, zostawiając wyłącznie informacje o ich wykształceniu, doświadczeniu i kompetencjach, wykazały niezbicie, że pracodawcy w Polsce (lub zatrudnione przez nich agencje) kierują się szokująco potężnym ageizmem, czyli uprzedzeniem ze względu na wiek prowadzącym do dyskryminacji osób 50+, a nawet 45+. Absurdalność tego procederu jest tym większa, że osoby 50+ stanowią prawie jedną trzecią wszystkich zasobów na polskim rynku pracy, a w niektórych sektorach (zwłaszcza w sferze publicznej) odsetek ten zbliża się do 40 proc. W kolejnych latach, za sprawą obserwowanych od lat procesów demograficznych, udział ten będzie wzrastał. Wniosek: pracodawcy muszą przyjąć, że „młody i dynamiczny” to pięćdziesięciolatek – zresztą zgodnie z zasadą, że 60-tka to nowa 40-tka.
  • Rozpowszechnione w Polsce stereotypy dotyczące 50+ mówiące o rzekomo mniejszej motywacji do pracy, niechęci do udziału w szkoleniach i rozwoju kariery, odrzucaniu zmian, nieufności, słabej kondycji zdrowotnej oraz nieumiejętności godzenia obowiązków zawodowych i osobistych nie znalazły potwierdzenia w badaniach empirycznych. Polscy 50+ we wszystkich tych kategoriach (łącznie ze zdrowiem i kondycją fizyczną) potrafią wypadać lepiej od przedstawicieli generacji Z i pokolenia A. Dotyczy to zwłaszcza polskich kobiet – zdecydowanie bardziej dbających o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne niż ich męscy rówieśnicy.

Rynek pracy w Polsce: jak uwolnić potencjał seniorów i 50+

Jesteśmy świadkami ciekawego procesu: pracodawcy w Polsce – niektórzy bardzo powolnie – wyzbywają się większości nawyków z okresu, gdy to oni, często bezwzględnie, rządzili na rynku pracy. Dziesiąty rok z rzędu nie mogą korzystać z dywidendy demograficznej, czyli „wiecznej” (jak im się zdawało) nadwyżki młodych kadr wynikającej z powojennych wyżów demograficznych i zmuszeni są negocjować warunki zatrudnienia (w tym benefity, work-life-balance, wellbeing itp.)z coraz bardziej wymagającymi przedstawicielami zdecydowanie mniej liczebnych młodych pokoleń. Dotkliwie odczuwają deficyt rąk i mózgów do pracy – co zmusza ich do poszukiwań „dynamicznych pracowników” w nieco starszych rocznikach. Dzięki temu odkrywają realny potencjał doświadczonych i w większości pracowitych 50+, a jednocześnie wyzbywają się stereotypów.

Na razie idzie im opornie – więc rekrutacje wyglądają, jak wyglądają, a wskaźniki zatrudnienia w tej grupie wiekowej są wciąż poniżej średniej unijnej. Co ewidentnie – jak każde marnotrawstwo cennych zasobów - uderza w nasz rozwój gospodarczy.

Eksperci zwracają uwagę na jeszcze jeden aspekt, który można nazwać sprzężeniem zwrotnym: w gronie 50+ i seniorów osoby pracujące charakteryzują się wyższym poziomem dobrego samopoczucia i satysfakcji zdrowotnej oraz niższym poziomem stresu niż niepracujący pozostający na garnuszku ZUS i KRUS. Dbając o zdrowie fizyczne i psychiczne ludzi po 50-ce zapewniamy sobie zatem grono pracowników, a zapewniając im pracę, dbamy o ich zdrowie fizyczne i psychiczne.

PIE rekomenduje realizację kompleksowej strategii zwalczania stereotypów dotyczących seniorów, istotne modyfikacje w procesach pośrednictwa pracy zwiększające szansę powrotu na rynek pracy, wizualizację konsekwencji możliwego przejścia na emeryturę, wykorzystanie społeczności lokalnych i zaangażowanie samych seniorów – w tym w działalność gospodarczą – oraz wprowadzenie mechanizmu stopniowego przechodzenia na emeryturę.

Równie istotne jest zaoferowanie przez pracodawców (i kodeks pracy!) bardziej elastycznych form zatrudnienia, jak ruchome godziny pracy czy praca zdalna w pełnym lub niepełnym wymiarze godzin: wbrew pozorom, bardzo wielu 50+ i seniorów umie i chce tak pracować, ale - jak wynika z badań (m.in. AARP z 2022 r.) - starsi pracownicy mają ograniczone możliwości korzystania z elastyczności w porównaniu z młodszymi.

Rynek pracy w Polsce: jak uwolnić potencjał kobiet, czyli czemu „obywatelski” rząd nie słucha swych wyborczyń

Jako się rzekło, w Polsce pracuje obecnie ponad 9,3 mln mężczyzn i niespełna 7,9 mln kobiet. Biernych zawodowo jest niespełna 5 mln mężczyzn i ponad 7,6 mln kobiet. Różnica jest wyraźna, ale trzeba pamiętać, że jeszcze 15 lat temu pracowało zaledwie 6,8 mln pań. Wówczas stanowiły one połowę wszystkich kobiet w wieku 15-64, a obecnie już ponad dwie trzecie. Wedle szacunków PIE, ten wzrost aktywności podbił polskie PKB średniorocznie o około 40 proc. Widać jednocześnie, że drzemią tu wciąż znaczne rezerwy mocy – zwłaszcza że obecny polski wskaźnik zatrudnienia kobiet, choć rekordowy w dziejach, należy do ósemki najniższych w UE. Zasadniczo wyższy jest on w Skandynawii, a poza UE – w Szwajcarii.

Jak wynika z raportu Igi Magdy z Instytutu Badań Strukturalnych („JAK ZWIĘKSZYĆ AKTYWNOŚĆ ZAWODOWĄ KOBIET W POLSCE?”), trzy grupy kobiet są najmniej aktywne zawodowo: słabiej wykształcone, mieszkające w mniejszych miejscowościach i na wsi, matki dwójki małych dzieci. „Napotykają one bariery w postaci nieelastycznego czasu pracy, nieatrakcyjnych finansowo i fizycznie miejsc pracy, obciążenia obowiązkami domowymi i opiekuńczymi, braku instytucji edukacyjnych i świadczących usługi opiekuńcze dla małych dzieci. Ich aktywność zawodową ograniczają także rozwiązania podatkowo-zasiłkowe, zmniejszające opłacalność podejmowania pracy”.

Badaczka wskazuje trzy obszary, w których polityka publiczna może zwiększyć aktywność zawodową kobiet: rynek pracy przyjazny rodzicom, lepsza jakość usług opiekuńczych i edukacyjnych dla małych dzieci, większe zaangażowanie mężczyzn w opiekę i prace domowe. I zwraca uwagę, że wsparcie takie:

  • pozwoli osłabić spadek podaży pracy wynikający ze zmian demograficznych
  • umożliwi wejście na rynek pracy kobietom, które chciałyby pracować, ale napotykają bariery w aktywności zawodowej
  • pozwoli ograniczyć w przyszłości problem niskich emerytur: przeciętny polski mężczyzna dostaje prawie 4,7 tys. zł emerytury, a kobieta3,2 tys. zł; luka emerytalna w Polsce jest dwa razy większa od średniej unijnej!

PIE postuluje m.in. kontynuację rozbudowy instytucjonalnego systemu opieki nad dziećmi (szerszą dostępność, dbałość o jakość placówek), zwiększenie partycypacji ojców w opiece nad dziećmi, neutralizowanie barier istotnych z punktu widzenia kobiet, np. przez przygotowanie systemu szkoleń dla powracających na rynek pracy po urodzeniu dziecka, zwiększenie elastyczności pracy i sposobów jej świadczenia oraz większą ochronę kobiet wracających do pracy po przerwie opiekuńczej.

Równie ważna jest, zdaniem ekspertów, walka ze stereotypami prowadzącymi do dyskryminacji kobiet na rynku pracy, w systemie edukacji i w innych sferach życia społecznego. Potrzebne są do tego kampanie w mediach i sieci NGOs oraz dodatkowe programy edukacyjne w szkołach podstawowych i średnich. Wedle PIE, „jednym z ważnych celów ewolucji rynku pracy w Polsce powinno być zwiększenie odsetka kobiet w zawodach, które są przez nie reprezentowane w bardzo małym stopniu”, a także zwiększenie odsetka kobiet na stanowiskach decyzyjnych.

Wnioski sformułowane przez rządowy think tank jeszcze za czasów PiS brzmią bardzo pięknie i słusznie. Środowiska walczące o równość i niedyskryminowanie kobiet na rynku pracy (i nie tylko) miały nadzieję, że po 15 X 2023 r. z kopyta ruszy realizacja takich postulatów, a tymczasem… Jak wynika z listu otwartego przedstawicielek samodzielnych rodziców do premiera Donalda Tuska, są one nie tyle rozczarowane, co wstrząśnięte postawą członków i członkiń rządu, który uważały za swój (przyznają, że w kampanii parlamentarnej mobilizowały wyborców i wyborczynie do głosowania na ugrupowania obecnej koalicji).

„Czujemy zażenowanie i rozczarowanie pełną pogardy i lekceważenia postawą rządu w stosunku do rodzin monoparentalnych. W szczególności tak postrzegamy postawę kilku polityczek rządowych, m.in. ministry rodziny, ministry ds. równości i niestety Pana także - Panie Premierze!” - piszą podkreślając, że od grudnia 2023 r. wysłały do premiera, ministrów, posłanek, posłów, senatorek i senatorów ponad 2000 pism, m.in. w sprawie:

  • wykluczenia samodzielnych rodziców z dodatkowego świadczenia w wieku senioralnym (tzw. renty wdowiej),
  • nieskuteczności ściągania alimentów oraz wykluczenia niealimentowanych dzieci ze świadczeń funduszu alimentacyjnego,
  • wykluczenia rodzin monoparentalnych z rodzinnych zniżek w instytucjach kultury, które podlegają pod zarząd ministerialny,
  • dyskryminacji rodzin monoparentalnych w programie Mieszkanie na Start.

I dalej: „Polska to nie jest kraj dla nas! Niestety ten kryzys obejmuje również nasze dzieci, które już wiedzą, że dzięki politycznym rozgrywkom muszą mieć w życiu gorzej. Ktoś w końcu musi ponieść ostateczny koszt wspierania sakramentalnych małżeństw, osób owdowiałych, a wkrótce także związków partnerskich - te grupy mogą liczyć na czułe spojrzenie polityków. Samodzielny rodzic - najczęściej mama - nie należy do “grupy interesu”, więc musi doświadczyć braku szacunku, zrozumienia życiowych potrzeb i trudności, których skala w sposób szokujący dla nas narasta”.

Jak twierdzą autorki apelu, jedynym ministerstwem, które zauważyło samotnych rodziców i włączyło ich do prac nad projektem ustawy “Mieszkanie na Start”, było Ministerstwo Rozwoju i Technologii: uwzględniło postulat dotyczący zrównania statusu rodzin monoparentalnych i tzw. pełnych dla wyliczenia preferencyjnego oprocentowania.

„Wierzyłyśmy, że po 15 października 2023 r. rodzice samodzielnie wychowujący dzieci poczują się w Polsce bezpieczni i doceniani - wychowujemy w końcu przyszłe pokolenie Polek i Polaków. W dobie niżu demograficznego, a przy tym zmieniającego się stylu życia, polityka prorodzinna powinna być realizowana w sposób niezwykle uważny i odpowiedzialny. Nic bardziej mylnego. O ile ministrowie z rządu PiS przynajmniej odpowiadali na nasze pisma, o tyle od ministrów obecnej koalicji rzadko otrzymywałyśmy jakąkolwiek odpowiedź. Nasze prośby o włączenie do konsultacji projektów ustaw były i nadal są ignorowane” – kwitują matki - Polki. Postulują:

  • Wprowadzenie skutecznych mechanizmów wsparcia finansowego dla porzuconych ekonomicznie dzieci, aby zapewnić im stabilność ekonomiczną oraz umożliwić godne życie. Jednym z rozwiązań jest wprowadzenie Operatora Świadczeń Alimentacyjnych zamiast Funduszu Alimentacyjnego.
  • Wzmocnienie procedur egzekucji alimentów, co pozwoli na szybsze i bardziej efektywne odzyskiwanie należnych środków. Dziś to jeden wielki dramat.
  • Zwiększenie dostępu do programów wsparcia psychologicznego i społecznego.
  • Przeprowadzenie ogólnopolskiej kampanii promującej odpowiedzialne rodzicielstwo oraz działań zwiększających świadomość społeczną w obszarze przemocy niealimentacji.

Z Narodowego Spisu Powszechnego 2021 wynika, że w Polsce jest 2,3 mln rodziców samodzielnie wychowujących dzieci. Aż dwa miliony z nich to matki. Systemowo dyskryminując je państwo sabotuje ich aktywność na rynku pracy, kariery zawodowe, przyszłe emerytury. Jak nazwać taką politykę w obecnych realiach demograficznych, tak silnie rzutujących na rozwój gospodarczy – i poziom życia nas wszystkich?