Bo w świecie tysiąca lęków i miliona neuroz liderowanie wydaje się najeżone tyloma pułapkami, że nawet lepiej nie próbować. Po co brać sobie na głowę kolejne problemy oraz związaną z nimi odpowiedzialność? A jednak są śmiałkowie. Jedni chcą, inni muszą, jeszcze innym się to po prostu przydarza. Dla nich wszystkich parę dobrych rad ma Jacob Morgan.
W 2014 r. Morgan napisał książkę o przyszłości pracy. Była to jedna z wielu pozycji wprowadzających do gry perspektywę pokolenia milenialsów, wokół którego zaczynało się robić głośno. Także kolejne prace Morgana szły w tym kierunku - bazując na rozmowach z nowym pokoleniem pracowników i coraz częściej także menedżerów zaczął opisywać modele relacji pracowniczych XXI w. „Przywódcę przyszłości” przegadał podobno za to z dyrektorami wielkich korporacji: Disneya, Mastercard, Unilevera czy PepsiCo. Postawił na bardziej staromodne biznesy - a nie na hipsterskie firmy z Doliny Krzemowej - co uczyniło doświadczenia opisane w książce ciekawszymi, bo przecież tylko niewielu pracowników i liderów trafia do pracy w start-upach czy do big techów.
Amerykańskie poradniki mają to do siebie, że nie zawsze powalają głębią przemyśleń. Ale nie od dziś staram się przekonywać czytelników tej kolumny, by się takimi rzeczami nie przejmowali. Gdy więc trafiacie na jakiś banał (np. o tym, że „słowo służebny pochodzi od słowiańskiego służyć”), to nie odkładajcie zniesmaczeni tej książki. Amerykańskie poradniki mają to do siebie, że zawsze - ale to zawsze - można z nich coś dobrego wyciągnąć. Nawet jeśli uznacie, że całość mogłaby zmieścić się w połowie zaproponowanej objętości, zabierzecie z sobą jakąś myśl na wynos. Do użycia potem. Albo przynajmniej do zastanowienia się nad jakimś elementem swojej strategii przywództwa (lub reagowania na strategie przywódcze innych, jeśli jesteście wobec nich w funkcji podwładnego).

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.

Reklama