Nie wszystko co lata, to zwiadowca Kremla

W ostatnich dniach media informowały o wtargnięciach niezidentyfikowanych obiektów latających w przestrzeń powietrzną Litwy. Choć część komentatorów od razu dopatruje się w tym rosyjskiego sabotażu lub testowania obrony NATO, sprawa może być mniej dramatyczna. Służby litewskie nie wykluczają, że za część tych incydentów mogą odpowiadać... przemytnicy papierosów. Podobne przypadki miały miejsce w Polsce, gdzie w pobliżu granicy znaleziono rozbity dron z przemycanymi papierosami, który prawdopodobnie wystartował z terytorium Białorusi.

Choć nie jest to dowód na rosyjską prowokację, sytuacja pokazuje, jak łatwo zamieszanie w przestrzeni powietrznej może siać chaos informacyjny i wzmacniać atmosferę napięcia.

Francuskie zaniepokojenie: drony nad fabryką prochu i czołgami

Bardziej niepokojące doniesienia napłynęły z Francji. Radio Europe 1 ujawniło, że niezidentyfikowane drony kilkukrotnie przelatywały nad zakładami produkcji amunicji Bergerac oraz nad terminalem kolejowym w Miluzie, gdzie transportowano czołgi Leclerc. W szczególności incydent z 10 na 11 listopada nad fabryką prochu wzbudził duże zaniepokojenie, ponieważ – jak podało źródło śledcze – zawiodły systemy walki radioelektronicznej odpowiedzialne za zakłócanie i przechwytywanie obiektów. Dron przeleciał nad budynkiem produkcyjnym dwukrotnie, a systemy nie zareagowały.

ikona lupy />
Czołg Leclerc / Shutterstock

Francja traktuje te wtargnięcia poważnie – ich lokalizacja oraz czas (zbliżony do transportów wojskowych) sugerują, że mogły to być działania wywiadowcze. Ale jak dotąd nie potwierdzono jednoznacznie, kto stoi za tymi lotami.

Słowa, które stają się propagandowym pretekstem. Kreml nie musi nic wymyślać

Propagandowe wysiłki Kremla wspierają ostatnio także wypowiedzi niektórych dowódców NATO, którzy otwarcie sugerowali „zrównanie Królewca z ziemią”. Te słowa, choć zapewne miały na celu pokazanie stanowczości, stały się gotową pożywką dla rosyjskich mediów i polityków.

Jak wynika z amerykańskich eksperckich publikacji, Siergiej Ławrow błyskawicznie wykorzystał je jako „dowód” na antyrosyjskość państw NATO i zagrożenie wobec obwodu kaliningradzkiego. W jego wypowiedziach państwa bałtyckie jawią się jako marionetki Zachodu, które nie tylko nienawidzą Rosji, ale są wręcz przez Zachód podżegane do agresji.

ISW: Nie ma paniki, ale jest schemat

Instytut Studiów nad Wojną (ISW), amerykański think tank zajmujący się analizą konfliktów zbrojnych, podkreśla, że obecne działania Rosji przypominają schematy sprzed inwazji na Ukrainę. To, co dzieje się dziś wokół państw bałtyckich, nosi znamiona tzw. „Fazy Zero” – czyli ustawiania warunków do ewentualnego konfliktu.

Faza Zero to etap, w którym nie padają jeszcze strzały, ale trwa intensywne przygotowanie gruntu psychologicznego i propagandowego. W praktyce obejmuje to m.in. sianie nieufności, manipulację opinią publiczną, dezinformację i zastraszanie.

ISW zaznacza jednak, że nie przewiduje w tej chwili bezpośredniego ataku na NATO. Ale dodaje: Kreml może latami przygotowywać się do konfliktu, nie podejmując żadnych militarnych kroków – aż do momentu, gdy uzna, że warunki są idealne.

Bałtyk pod presją, ale wojny na horyzoncie nie widać

Narracja Moskwy zacieśnia się wokół państw bałtyckich, ale to wciąż propaganda – nie pociski. Niemniej jednak, im bardziej Zachód daje Kremlowi argumenty w postaci nieostrożnych wypowiedzi czy niedociągnięć w bezpieczeństwie, tym łatwiej jest zbudować narrację „zagrożonej Rosji”.

Drony, niezależnie od intencji ich operatorów, stają się symbolem tej nowej, cichej wojny: informacyjnej, psychologicznej i technologicznej. A Faza Zero, choć bez huku dział, może być równie groźna – właśnie dlatego, że działa po cichu, ale skutecznie.