Uczestnicy demonstracji, wśród których przeważała młodzież studencka, protestują od wtorku przeciwko projektowi kodeksu składającemu się z 628 artykułów, które pozbawiają m.in. wielu dotychczasowych prerogatyw indonezyjską komisję antykorupcyjną powołaną do kontrolowania polityków i urzędników państwowych.

Protesty dotyczą w znacznej mierze zmian przewidujących karanie za seks pozamałżeński i wszelkie inne formy związków niż małżeństwo mężczyzny i kobiety, a także za publiczne informowanie o środkach antykoncepcyjnych.

Trwające wciąż protesty ogarnęły większość indonezyjskich miast i według mediów są porównywalne ze studenckimi demonstracjami z 1998 roku, które zmusiły do ustąpienia dyktatora Suharto i otworzyły drogę do ustanowienia demokracji w Indonezji. Podczas zamieszek śmierć poniosło trzech młodych ludzi - jeden w Dżakarcie, a dwóch na wyspie Celebes.

Do demonstrujących studentów przyłączyły się grupy muzułmańskie, które w przeszłości wykazały dużą zdolność do mobilizacji społeczeństwa i wpływy polityczne; islam jest religią 88 proc. spośród 265 milionów Indonezyjczyków.

Reklama

Rząd Indonezji, który wobec rozmiaru protestów znalazł się w trudnej sytuacji, opowiedział się po stronie demonstrantów, występując w obronie wolności słowa, ale ostrzegł, że nie będzie tolerował "anarchistycznych wyskoków".

Według ministra bezpieczeństwa, Wiranto, są one inspirowane przez ugrupowania sprzeciwiające się pozostaniu na drugą kadencję prezydenta Joko Widodo, który 17 kwietnia wygrał ponownie wybory.

Widodo, który startując jako "człowiek z ludu", wygrał wybory w 2014 roku, obiecał w czwartek, że zastanowi się nad odwołaniem reformy kodeksu karnego.(PAP)