Przebywający w Meksyku były prezydent Boliwii Evo Morales w wywiadzie udzielonym agencji AP zaapelował do ONZ oraz do papieża Franciszka o udział w mediacjach w trwającym w jego kraju "kryzysie politycznym". Nie wykluczył także powrotu do kraju.

"Mam duże zaufanie do ONZ. Chciałbym, aby to były prawdziwe mediacje, a nie tylko grzecznościowe rozmowy. Być może powinien włączyć się do tego papież Franciszek" - powiedział Morales. Według niego za "zamachem stanu" stały Stany Zjednoczone, które nazwał "wielkim konspiratorem".

Morales podkreślił jeszcze raz, że "zamach stanu" zmusił go do wyjazdu do Meksyku i że to on nadal jest prezydentem Boliwii, ponieważ Zgromadzenie Legislacyjne, czyli parlament, nie zaakceptowało jeszcze jego rezygnacji.

"Zgromadzenie musi odrzucić lub zatwierdzić rezygnację, czego do tej pory nie uczyniło. Dopóki nie zaakceptuje mojej dymisji lub jej nie odrzuci, mogę mówić, że nadal jestem prezydentem" - powiedział Morales. Podkreślił, że głosowanie w parlamencie jest konieczne, ponieważ jego dymisja była wymuszona przez armię.

>>> Czytaj też: USA uznały Jeanine Anez za tymczasową prezydent Boliwii

Reklama

Były prezydent wezwał także do "spokoju i dialogu" w Boliwii i przyznał, że jest "zaskoczony zdradą dowódcy sił zbrojnych Williama Kalimana", który nalegał na jego rezygnację. "Chcę powiedzieć jego zwolennikom, że odzyskamy demokrację, ale do tego potrzeba dużo cierpliwości i pokojowej walki" - powiedział.

Dodał, że otrzymał informacje, iż niektórzy żołnierze armii boliwijskiej planują "zbuntować się" przeciwko oficerom, którzy namawiali go do rezygnacji. Nie wyjaśnił jednak, jak duża jest to grupa wojskowych ani w jaki sposób bunt ma być przeprowadzony.

W wywiadzie na Reutera Morales powiedział, że nowe wybory prezydenckie w jego kraju mogłyby odbyć się bez niego, jak chce tego tymczasowa prezydent Boliwii. Jeanine Anez już w czwartek mówiła, że jego ubieganie się o czwartą kadencję "należy z góry wykluczyć".

"Jeśli nie chcą, żebym wziął udział w wyborach, to nie ma problemu. Ze względu na demokrację mogę zrezygnować. Zastanawiam się tylko, dlaczego tak bardzo boją się Evo" - mówił Morales. Przyznał, że nie wie, kto może być kandydatem na prezydenta z ramienia jego lewicowej partii Ruch na rzecz Socjalizmu (MAS). Wyjaśnił, że tę decyzję podejmą inni członkowie władz ugrupowania.

Morales powiedział też, że nie wyklucza powrotu do Boliwii, ale chciałby, aby wcześniej jego rezygnacja została zatwierdzona przez parlament. Wcześniej Anez mówiła, że były prezydent może wrócić do kraju, ale musi liczyć się z tym, że stanie przed sądem i odpowie za "oszustwo wyborcze i korupcję".

Morales podkreślił, że nie namawia nikogo do demonstracji, chociaż wie, że jego zwolennicy organizują manifestacje w stolicy La Paz i w pobliskim El Alto.

Powiedział również, że po jego rezygnacji Stany Zjednoczone zaoferowały mu pomoc w wydostaniu się z Boliwii. "Stany Zjednoczone skontaktowały się z naszym ministrem spraw zagranicznych i zaoferowały wysłanie samolotu, który zabrałby nas tam, gdzie byśmy chcieli" - zdradził Morales. "Byłem pewien, że będzie to Guantanamo" - dodał z uśmiechem.

Morales podał się do dymisji w niedzielę, gdy Organizacja Państw Amerykańskich (OPA) opublikowała raport, kwestionujący oficjalne wyniki głosowania z 20 października, które Morales wygrał.

Raport OPA informował o wykryciu "wyraźnego manipulowania" komputerowym systemem liczenia głosów. Postulował jednocześnie przeprowadzenie przez władze Boliwii dogłębnego śledztwa, które jest niezbędne w przypadku manipulacji o takich rozmiarach.

Ogłoszenie reelekcji Moralesa po wyborach 20 października wywołało masowe protesty w całym kraju. Opozycja twierdziła, że władze sfałszowały wyniki głosowania. Ostatecznie prezydent zrezygnował pod presją armii. Obecnie przebywa w Meksyku, gdzie otrzymał azyl polityczny.

>>> Czytaj też: "Wyreżyserowany przewrót" w Boliwii? Rosyjskie MSZ oskarża o rozpętanie fali przemocy