Socjaldemokraci nominowali Scholza na swojego kandydata na kanclerza jeszcze w sierpniu ubiegłego roku, ale do niedawna nikt nie brał poważnie możliwości, że Scholz może zostać czwartym socjaldemokratycznym kanclerzem w historii RFN, po Willym Brandcie, Helmucie Schmidcie i Gerhardzie Schroederze. Dziś nikt już się z Scholza nie śmieje.

"Nagle w tej kampanii wyborczej impet jest po stronie SPD i jej kandydata na kanclerza, Olafa Scholza" - piszą media.

Socjaldemokraci jeszcze miesiąc temu mieli w sondażach 15 procent i zostawali w tyle za chadecką Unią CDU/CSU i Zielonymi.

W tym tygodniu, w sondażu instytutu Forsa, socjaldemokracja pierwszy raz od 15 lat osiąga lepsze notowania niż chadecja. SPD ma 23 proc., a Unia CDU/CSU 22 proc.

Reklama

Zieloni mogą liczyć na 18 proc. i są na trzecim miejscu. Liberalna FDP ma 12 proc., skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) 10 proc. Postkomunistyczna Lewica 6 proc., a pozostałe partie łącznie 9 proc. (pod hasłem "pozostałe partie" kryją m.in. takie ugrupowania, jak Partia Ogrodowa, Humaniści czy Partia Piratów).

Gdyby wybory kanclerza odbywały się bezpośrednio, to według ostatniego sondażu "Bild am Sonntag" Scholz zdobyłby 34 procent głosów. Poparcie dla kandydata CDU/CSU Armina Lascheta spadło do 12 proc., co sprawiło, że został wyprzedzony przez kandydatkę Zielonych Baerbock, która może liczyć na poparcie 13 proc. wyborców. Według "Politbarometru" telewizji ZDF aż 44 proc. respondentów chciałoby Scholza na stanowisku kanclerza.

Dobra passa SPD i Scholza może mieć związek z kłopotami innych czołowych kandydatów na następcę ustępującej Angeli Merkel.

Kandydatka Zielonych na kanclerza Annalena Baerbock, świetnie weszła w kampanię, zdarzyło jej się nawet w notowaniach otrzeć o pierwsze miejsce. Ale potem nastąpiła "czarna seria", m.in. oskarżenia o plagiat czy mało przejrzyste rozliczenia finansowe i zaufanie do Baerbock szybko stopniało.

Wybrany po ciężkim boju z cieszącym się sporą popularnością liderem bawarskiej CSU, Marcusem Soederem, kandydat chadecji na kanclerza Armin Laschet najwyraźniej nie zdołał jeszcze przekonać do siebie wyborców. On również nie ustrzegł się wpadek, z których najpoważniejsza to żarty i śmiech, zarejestrowane przez kamerę podczas przemówienia prezydenta Steimeiera na terenach dotkniętych tragiczną powodzią w lipcu na zachodzie Niemiec.

"Wierzę, że uda nam się osiągnąć wynik znacznie powyżej 20 proc." - powiedział niedawno Scholz w wywiadzie dla telewizji ARD. W Danii i Szwecji socjaldemokratom udało się utworzyć rząd i stanąć na jego czele. "To jest również to, co chcemy osiągnąć" - podkreślił obecny wicekanclerz i szef resortu finansów Scholz. "Wyraźny mandat dla SPD ułatwi utworzenie rządu po wyborach federalnych pod koniec września. Chcę być następnym kanclerzem” - zadeklarował.

"Obecnie Scholz jawi się wielu osobom jako najsolidniejsza oferta" - pisze portal RND, który zwraca też uwagę na jeszcze jeden aspekt sytuacji. "Im bardziej zbliża się koniec ery Merkel, tym bardziej zagmatwany wydaje się być układ sił politycznych. W okresie urzędowania Merkel Unia zawsze była kotwicą w krajobrazie politycznym. Mogła wybrać jednego lub dwóch partnerów do utworzenia rządu. Pozostałe partie nie miały realnych możliwości władzy bez Unii".

Teraz jednak "wygląda to zupełnie inaczej". Zgodnie z aktualnymi danymi z sondaży, pod kierownictwem SPD możliwe są trzy różne koalicje: SPD, Unii i FDP; SPD, Zielonych i FDP oraz lewicowy sojusz SPD, Zielonych i Lewicy. Unia nadal miałaby możliwość utworzenia sojuszu rządowego z Zielonymi i FDP.

66-letnia Angela Merkel z partii CDU - dla wielu młodszych Niemców jedyna szefowa rządu, którą znają - nie będzie już startować w wyborach do Bundestagu. Rezygnuje po czterech kadencjach i 16 latach rządzenia. Jak kilkakrotnie zapowiadała, nie będzie już sprawować żadnej politycznej funkcji - ani w swoim kraju, ani w instytucjach międzynarodowych.

Merkel wciąż cieszy się największym zaufaniem obywateli - ufa jej ponad 60 procent Niemców. "Wielu obywateli ufa jej, ponieważ nie wydaje się groźna, ponieważ pozostawia ludzi w spokoju i nie absorbuje ich wyobraźni. Przewodzi, nie pokazując insygniów i narzędzi władzy" - pisał swego czasu dziennik "Welt". "Jej torebka z dwoma uchwytami przypomina koszyk na zakupy. Jest jak symbol wszystkiego, co proste, zawsze nosi ją przy sobie. Nie zwróciłaby na siebie uwagi na żadnym cotygodniowym targu. Kiedy pojawia się przed prasą po szczycie lub dyskusji kryzysowej, można być pewnym, że nie powie niczego, co mogłoby nas zmartwić, podekscytować, zadowolić lub naprawdę zdenerwować". Jednak "trudno sobie nawet wyobrazić, co się stanie, gdy nie będzie już chodziła ze swoją torebką przez niemiecki Bundestag".