Z Federico N. Fernándezem rozmawia Sebastian Stodolak
Zna pan Javiera Milei, nowego prezydenta Argentyny?

Tak.

Reklama
Dobrze?

Dwadzieścia lat temu ze znajomymi założyłem fundację Bases. Promuje ona, organizując seminaria i konferencje, ideę wolnej przedsiębiorczości oraz austriacką szkołę ekonomii. Milei zyskał rozgłos w 2015 r., gdy zaczął występować w mediach jako komentator ekonomiczny o bardzo prorynkowych poglądach. Krytykował socjalizm, wysokie wydatki publiczne, populizm…

Był wam bliski.

Tak. Zauważyliśmy go i zaczęliśmy zapraszać na organizowane przez nas wydarzenia, na które przyjeżdżał do naszej siedziby w Rosario. To cztery godziny drogi autem od Buenos Aires. Milei nie chciał od nas zwrotów za transport i zawsze dawał z siebie więcej – zamiast jednego przemówienia wygłaszał trzy. Wydawał nam się nie tylko charyzmatycznym, ale też bardzo szczodrym i otwartym człowiekiem.

Jego wizerunek medialny wskazuje na coś innego: że ma w sobie pewną agresję.

Prywatnie na pewno nie jest agresywny. Jest za to słowny. W mediach mamy do czynienia z dwoma Javierami Milei. Jeden to ten, którego znam ja. Drugi to ten, którego zna pan z relacji i filmów w mediach społecznościowych. Te filmy są, oczywiście, prawdziwe. Złość, której Milei dawał ujście w wywiadach, miała zasadne źródła. Po pierwsze, po niemal stu latach upadku Argentyna znajduje się w fazie rozkładu. Po drugie, tylko tak mógł się wyróżnić. Gdy zapraszano go do TV i sadzano w towarzystwie peronistów i innych przedstawicieli głównych partii, jego ostre wypowiedzi kontrastowały z ich słowami, przez co miały o wiele większą szansę na rozprzestrzenienie się w mediach społecznościowych i dotarcie do młodych ludzi. Tych, którzy później wybrali go na prezydenta, a wcześniej uczynili posłem do parlamentu. I, co trzeba odnotować, wtedy jego wypowiedzi stały się bardziej stonowane.

Zmienił zdanie w kwestii wolnego rynku?

Nie. Treść była ta sama, tylko forma inna.

Czym jest dzisiejsza Argentyna? Jaki kraj wybrał Milei na prezydenta?

Trudno to wyjaśnić komuś, kto tam nie mieszka.

Ten sam problem mieli Polacy przed 1989 r. w rozmowach z osobami z Zachodu.

To prawda. Najważniejsza rzecz to inflacja. W Argentynie mamy peso, które na początku lat 90. było powiązane z dolarem w stosunku 1:1. Dzisiaj to 1000 : 1. To pokazuje skalę destrukcji naszej waluty.

Cały wywiad z przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.