Pandemia COVID-19 wzmocniła tendencję, zgodnie z którą centrum światowej gospodarki i handlu, a ostatnio także wysokich technologii, przenosi się z Atlantyku na Pacyfik.

Integracja była dotychczas domeną Europy. Tu zaszła najdalej i najgłębiej, w ramach Unii Europejskiej (UE), sięgając poziomu opartego na pełnym wolnym rynku oraz czterech wolnościach (swobodny przepływ towarów, kapitałów, usług i ludzi – siły roboczej). A dla wybranych i chcących jest jeszcze unia walutowa.

Nikt inny na świecie nie przekroczył dotąd dwóch pierwszych poziomów integracyjnych, strefy wolnego handlu i unii celnej. Teraz wiele wskazuje na to, że po raz kolejny goni nas Azja, czy wręcz cały region Azji i Pacyfiku. Bowiem 15 listopada 2020 r. na specjalnym szczycie w Hanoi powołano – oczywiście, jak wszystko teraz, zdalnie – ugrupowanie RCEP (Regional Comprehensive Economic Partnership), czyli Rozwinięte Regionalne Partnerstwo Gospodarcze, które ma być oparte nie na czterech, jak w UE, lecz na trzech wolnościach – bez swobodnego przepływu ludzi.

Przeciwko Chinom

Reklama

Ten proces rozpoczął się w wyniku poprzedniego, przed obecną pandemią (i idącą w ślad za nią recesją), ważnego zwrotu w dziejach planety, jakim był kryzys na rynkach gospodarczych w 2008 r. i następnych. Amerykańska administracja Baracka Obamy, wyciągając właściwe wnioski z wcześniejszego zaangażowania się USA w wojnę z terroryzmem, dokonała słynnego pivotu, czyli zwrotu z Atlantyku na Pacyfik. Bowiem po tąpnięciu z 2008 r. szybko stało się jasne, że centrum światowej gospodarki i handlu dynamicznie przenosi się właśnie tam.

Amerykanie nie szukali nowych rozwiązań, lecz sięgnęli po już istniejące, choć szerzej praktycznie nieznane. Włączyli się do utworzonego w 2005 r. z inicjatywy Nowej Zelandii i Singapuru, do których dołączyło Chile i sułtanat Brunei, Partnerstwa Transpacyficznego – TPP (Transpacific Partnership). Wejście supermocarstwa do małego ugrupowania dało mu naturalny impuls rozwojowy. Już w 2008 r. było w ugrupowaniu ośmiu partnerów, bo do ww. czwórki i USA dołączyły Australia, Peru i Wietnam. A potem doszły jeszcze cztery państwa, kolejno: Malezja, Meksyk, Kanada i Japonia.

W trakcie negocjacji dla wszystkich zaangażowanych w nie stron było jasne, że to ma być szeroko rozbudowana strefa wolnego handlu, z USA jako motorem napędowym, za to bez szybko rosnących i stanowiących wyzwanie dla innych partnerów w regionie Chin.

Partnerstwa Transpacyficznego – TPP (Transpacific Partnership) – tworzą Australia, Brunei, Chile, Japonia, Kanada, Malezja, Meksyk, Nowa Zelandia, Peru, Singapur, USA i Wietnam.

Długo negocjowane i bardzo szczegółowe porozumienie podpisano 4 lutego 2016 r. w Auckland. Był to już jednak rok wyborczy w USA, a kandydat na prezydenta Donald Trump, przeciwnik umów wielostronnych, już we wczesnej fazie kampanii zapowiedział, że porozumienie storpeduje natychmiast po dojściu do władzy – i obietnicy dotrzymał (podobnie jak wstrzymał rozmowy nad TTIP – paralelną umową o inwestycjach i handlu negocjowaną z UE).

Tym samym, stawiająca na globalizację i wolne rynki administracja Baracka Obamy nie zdążyła osiągnąć wymarzonego celu, a los TPP zdawał się być przesądzony. Tyle tylko, że w chwili jego powstrzymania w styczniu 2017 r. jeden z krajów zaangażowanych w negocjacje dokonał już ratyfikacji umowy we własnym parlamencie. Była to Japonia (wkrótce TPP ratyfikował też parlament Nowej Zelandii), która co prawda włączyła się do negocjacji jako ostatnia, ale za to stała się największym orędownikiem postulowanych zmian.

I to właśnie ona już w maju 2017 r. nakłoniła pozostałych 11 sygnatariuszy, bez USA, do kontynuacji i rewizji umowy, a zarazem nadania jej statusu rozwiniętego partnerstwa (a więc poszerzonego o swobodny przepływ kapitałów i usług, choć z zastrzeżeniami). Zrewidowana umowa na TPP 2.0, jak ją popularnie określono, weszła w życie z końcem grudnia 2018 r., ku zadowoleniu Japończyków, przy braku zainteresowania ze strony USA oraz ambiwalencji ze strony Chin, najpierw idei mocno przeciwnych, ale bardziej spolegliwych po wystąpieniu z umowy USA.

Przeciwko Amerykanom

To właśnie Chiny wzięły teraz karty w swoje ręce, tyle że nieco inne. Widząc, co się dzieje, mając świadomość przesunięcia się ośrodka siły gospodarczej i handlowej na Pacyfik, w odpowiedzi na amerykański pivot, a jeszcze bardziej ze względu na poczucie szybko rosnącej siły własnej, Chińczycy postanowili przejść do kontrofensywy.

Co prawda już w 2005 r. wyszli z inicjatywą budowy wielkiej strefy wolnego handlu w regionie Azji i Pacyfiku (FTAAP), ale przestrzelili. Nie mieli jeszcze wtedy na tyle siły i tylu argumentów, by innych do swych koncepcji przekonać. Pomysł okazał się przedwczesny. Ponadto, inne państwa w regionie nie chciały za bardzo włączać się w projekty płynące bezpośrednio z Chin.

Pekin wznowił działania wkrótce po włączeniu się Amerykanów do TPP. Tym razem on też nie wyszedł z własną inicjatywą, lecz włączył się w strukturę już na tych obszarach istniejącą, a mianowicie postanowił wykorzystać do swoich celów współpracę strukturalną dziesięciu państw członkowskich Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN – to łącznie ponad 600 mln mieszkańców) z trzema krajami Azji Wschodniej: ChRL, Japonią i Koreą Południową. Rozbudowano ją i przekształcono na szczycie w Kuala Lumpur w grudniu 2005 r., w Szczyt Azji Wschodniej (East Asia Summit – EAS) i do dotychczasowej 13 państw dołączono jeszcze trzy: Indie, Australię i Nową Zelandię.

Formalnie, to właśnie EAS stoi za nowym pomysłem, ogłoszonym na jego szczycie w Phnom Penh w 2012 r. Faktycznie jednak siłą sprawczą i motorem napędowym całego przedsięwzięcia od początku były Chiny. A czynnikiem nie mniej dla nich istotnym, oczywistym także dla innych partnerów, był brak obecności USA w tym przedsięwzięciu.

Długie i skomplikowane, specjalistyczne negocjacje, podczas których, jak się mocno podkreśla, lano krew, pot i łzy, napotkały tylko jedną, za to poważną barierę: w listopadzie 2019 r. z udziału nad dalszym przygotowywaniem RCEP zrezygnowały Indie.

RCEP największe na świecie ugrupowanie gospodarcze, największy układ o wolnym handlu pod względem rozmiarów rynku, obejmuje 30 proc. światowej ludności oraz niemal 30 proc. światowego PKB.

Toteż teraz w Hanoi ostateczną wersję umowy podpisało 15 a nie 16 państw. Jednakże nawet bez ludnych Indii jest to największe ugrupowanie gospodarcze, a zarazem integracyjne na globie, obejmujące 30 proc. światowej ludności oraz także niemal 30 proc. światowego PKB w sensie nominalnym (w sile nabywczej to nieco więcej). Jest to więc ugrupowanie o większym potencjale gospodarczym, aniżeli TPP, a nawet UE.

Oczywiście, brak Indii jest tu znaczący, praktycznie w każdym wymiarze: symbolicznym, politycznym, geostrategicznym, ludnościowym oraz wielkiego potencjału. Jednakże nie mniej znaczący jest fakt, że mimo obecności w ugrupowaniu Japonii czy Australii, pod nieobecność w nim USA głównym rozgrywającym będą Chiny – które od początku o tym wiedziały i dlatego porozumienie stale mocno forsowały. Są przecież mocarstwem w fazie rozwojowej, a takie – jak uczy historia i dzieje powszechne – szczególnie potrzebują nowych rynków i możliwości ekspansji.

Protekcjonizm do lamusa

Nawet jeśli obecnie Chiny stawiają na nową strategię „podwójnego obrotu”, w ramach której główną siłą napędową ich gospodarki ma być kwitnący rynek wewnętrzny i silna klasa średnia, to i tak potrzebny jest im „drugi obieg”, czyli globalizacja oraz partnerzy i rynki zbytu na zewnątrz.

Formalnie RCEP jest kolejnym przejawem i dowodem triumfu globalizacji, wolnych rynków oraz handlu bez barier i ceł lub po ich obniżonych stawkach (od 49 do 65 proc., najwięcej wyłączeń zastosowano w rybołówstwie i towarach rolnych). Jest jednak na tyle rozbudowane, że obejmuje nie tylko kapitały i usługi, a także, co istotne, wiele dziedzin z zakresu wysokich technologii, bowiem – jak wiadomo – jest ich tam w regionie coraz więcej.

Naturalnie, podobnie jak kiedyś w przypadku TTIP, nie obyło się bez pewnych kontrowersji podczas negocjacji, a nawet protestów, np. ze strony ekologów. Ogólnie jednak, poza wspomnianym przypadkiem Indii (którym jednak w ostatecznym porozumieniu pozostawiono otwartą furtkę), wszystkie zaangażowane w nie strony rozumiały, że korzyści gospodarcze i handlowe będą z tego większe, niż ewentualne koszty.

RCEP obejmuje nie tylko kapitały i usługi, ale także wiele dziedzin z zakresu wysokich technologii.

Dopiero pandemia koronawirusa w 2020 r. oraz zainicjowana już wcześniej – i tylko częściowo zamrożona – wojna handlowa USA z Chinami, w tym nawet rysujące się na horyzoncie widmo nowej zimnej wojny sprawiło, że kłopoty związane z RCEP oraz rolą w nim Chin miały już nie tylko Indie, lecz także Australia, która w stosunkach z ChRL natknęła się ostatnio na szereg turbulencji, które wymagałyby odrębnej analizy. Jednakże i ona, podobnie jak Nowa Zelandia, a także Japonia i Korea Płd., na terytorium których stacjonują przecież wojska amerykańskie, ostatecznie porozumienie w Hanoi podpisały.

Pandemia COVID-19 jeszcze wzmocniła tendencję, na mocy której centrum światowej gospodarki i handlu oraz wysokich technologii, przenosi się z Atlantyku na Pacyfik.

Fakt, że największą umowę handlową właśnie przyjęto w regionie Azji i Pacyfiku i że jest to zarazem porozumienie większe od UE, a przy tym pogłębione w sferze integracji i nie ograniczające się tylko do wolnego rynku, jest wręcz apelem, by uświadomić sobie, również u nas, kilka istotnych kwestii. Chociażby takich, jak:

• pandemia COVID-19 jeszcze wzmocniła poprzednią tendencję, na mocy której centrum światowej gospodarki i handlu, a ostatnio także wysokich technologii, przenosi się z Atlantyku na Pacyfik;

• przypadek RCEP dowodzi, jak kluczowe w tamtym regionie stają się Chiny, szczególnie pod nieobecność USA, czy Indii;

• świat już dość dawno przestał być europocentryczny, a jeśli nowa administracja amerykańska miałaby utrzymać poprzedni izolacjonistyczny kurs Donalda Trumpa, to grozi nam też poważne osłabienie całego świata transatlantyckiego, bo obok RCEP mamy przecież jeszcze TPP 2.0. Jak długo USA mogą sobie pozwolić na pozostawanie poza dwoma największymi teraz blokami handlowymi na globie, obok UE, z którą stosunki też wymagają uporządkowania?

• UE po brexicie straciła nieco gospodarczego potencjału (ponad 10 proc.), a dzieje się to w chwili, gdy na przeciwległej stronie kuli ziemskiej pojawia się organizm (a nawet dwa) już silniejszy, o jeszcze większym, ogromnym potencjale;

• zarówno instytucje unijne, jak też największe państwa członkowskie UE, począwszy od Niemiec, podobnie jak Stany Zjednoczone Ameryki, powinny z tego, co się stało i co się dzieje jak najszybciej wyciągnąć należyte wnioski. Przede wszystkim taki, że izolacja i protekcjonizm nie wszędzie są w modzie.

Bogdan Góralczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.
ikona lupy />