Precyzyjnie rzecz ujmując, stanowa płaca minimalna w Oklahomie wynosi tak naprawdę 2 dolary za godzinę, w Montanie 4, a w Wyoming i Georgii – 5,15; przypomnę, że w stolicy tego ostatniego stanu, czyli Atlancie, mieście igrzysk olimpijskich w 1996 r., swe siedziby mają m.in. CNN i Coca-Cola. Zgodnie z prawem federalnym, stany te, jak cała reszta, mają obowiązek egzekwować od przedsiębiorców co najmniej federalną płacę minimalną, która wynosi w 2024 r. wspomniane 7,25 USD. Tak jest także w Idaho, Pensylwanii oraz – uwaga – 30-milionowym Teksasie.
Generalnie 7,25 dol. obowiązuje na obszarze zamieszkanym przez zdecydowana większość obywateli USA. To równowartość 27,77 zł. Ustawowa płaca minimalna w Polsce to obecnie 28,10 zł, w Niemczech – 53 zł, we Francji – 50 zł.
Jakość życia: European dream, American team
Owszem, są w USA stany, w których płaci się pracownikom wyraźnie więcej. Stanowe minimum w Dystrykcie Kolumbii (w którym leży Waszyngton) to 17,5 dol., w stanie Waszyngton (na zachodzie, ze Seattle – stolicą Amazona i Starbucksa) – 16,28 dol., w Kalifornii – 16, w Connecticut (rzut beretem od D.C.) – 15,69, a w większości stanu Nowy Jork (gdzie w samym w NYC mieszka połowa z 20 mln mieszkańców) – 15 dol. W stanie Illinois, do którego przez stulecie ciągnęły rzesze Polaków, w tym górali z Podhala, stawka minimalna została w tym roku podniesiona do 14 dol., czyli 53,5 zł. To z jednej strony dużo (na tle Teksasu czy Oklahomy), ale jednocześnie wyjaśnia, dlaczego górale już nie pielgrzymują za chlebem „do Hameryki”. O wiele więcej można wyciągnąć nie tylko w Niemczech czy Skandynawii, ale i w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku. Albo – jak się dobrze zakręcisz – w Zakopanem i Nowym Targu. Średnia pensja w Małopolsce wynosi obecnie 8,8 tys. zł brutto, czyli ponad 52 zł za godzinę. W Krakowie jest to ponad 10 tys. zł, co daje 59,50 zł za godzinę.
Piszę tu o stawkach, bo nie każdy zdaje sobie sprawę, jak bardzo zmieniły się finansowe realia od – niedawnych przecież czasów – gdy PRZECIĘTNE ZAROBKI W POLSCE WYNOSIŁY RÓWNOWARTOŚĆ 30 DOLARÓW… MIESIĘCZNIE. Musimy przy tym pamiętać, że poziom i jakość życia nie zależą wyłącznie od poziomu wynagrodzeń. Tak samo nie są prostą wypadkową ogólnej produktywności danej gospodarki. Może się zdarzyć, że produktywność tę ciągną pojedyncze branże, zatrudniające relatywnie nieduży odsetek obywateli, co jest źródłem narastających nierówności ekonomicznych i społecznych, w tym coraz dotkliwszej pauperyzacji i frustracji milionów ludzi nie widzących przed sobą żadnych perspektyw. Produktywność napędzająca wzrost PKB znajduje się wtedy w silnej opozycji, albo przynajmniej w poważnym napięciu, ze spójnością społeczną i zrównoważonym rozwojem służącym większości ludzi.
Niezrozumienie tej kwestii, ocierające się o skrajną ignorancję ekonomiczną (lub postneoliberalne zaślepienie ideologiczne) sprawia, że mamy obecnie do czynienia w Polsce i całej Europie ze wzmożoną krytyką europejskiego modelu gospodarczego i unijnego spojrzenia na ekonomię. Ta krytyka przychodzi z dwóch stron, przy czym – w uproszczeniu – jedna z nich stawiają nam za wzór Chiny, a druga – właśnie USA. Symptomatyczne, że 99,99 proc. takich zapalczywych krytyków żyje z jakichś powodów nie w Chinach, ani nie w Stanach, lecz w Europie.
Zostawmy dziś na boku model chiński, który jest dla mnie i chyba każdego wolnego Europejczyka modelem totalnej inwigilacji i zniewolenia obywateli. Rozwiązania gospodarcze idą tam przecież w pakiecie z kwestiami czysto ideologicznymi, a źródłem wszystkich rozwiązań jest Komunistyczna Partia Chin.
Model amerykański jest na przeciwległym biegunie. Jego entuzjaści przedstawiają go jako model wolnościowy – i jestem w stanie się z tym zgodzić, przynajmniej w sferze oficjalnie głoszonych i promowanych wartości. W praktyce model ten służy umacnianiu amerykańskiej potęgi oraz ochronie wszystkich, którzy są w – mówiąc kolokwialnie – amerykańskiej bandzie. My – szczęśliwie - jesteśmy. Ale dziękując za to Bogu i liderom pierwszej „Solidarności” musimy umieć patrzyć krytycznie na wszelkie konsekwencje amerykańskiego modelu, zarówno w samych Stanach, jak i globalnie. To bardzo trudne, bo pozory lubią mylić.
Produktywność i konkurencyjność: socjalni Szwedzi i Duńczycy biją Anglosasów
Zestawmy na początek trochę faktów:
- Przeciętna pensja w Stanach Zjednoczonych przekracza obecnie 65 tys. USD rocznie i jest znacznie wyższa niż w innych dużych i rozwiniętych gospodarkach, na czele z niemiecką (57 tys. dol.) czy francuską (48 tys.), a po sąsiedzku także kanadyjską (55 tys.). W Polsce zarabia się średnio 25 tys. dol. brutto rocznie.
- Równocześnie poziom nierówności w USA jest zdecydowanie wyższy niż w krajach UE, o Skandynawii nie wspominając. Według St. Louis Fed's Institute for Economic Equity, najbogatsze 10 proc. gospodarstw domowych posiada 67 proc. całego majątku gospodarstw domowych, a 50 proc. (!) mniej zamożnych - zaledwie 2,5 proc.
- Jeśli przeanalizujemy dane amerykańskiego Economic Policy Institute, to okaże się, że od 1979 r. do 2024 r. wynagrodzenia 90 proc. obywateli USA wzrosły o niespełna 30 proc., a najbogatszego 1 proc. – o ponad 200 proc. Promil najzamożniejszych zyskał jeszcze więcej, bo prawie… 500 procent. To wskaźniki absolutnie nie spotykane w UE. Nawet w najbardziej zróżnicowanych ekonomicznie państwach. Centrum Polityki Podatkowej dowodzi, że zmiany federalnej polityki podatkowej, również w czasach Trumpa, przyniosły korzyści głównie osobom zamożnym, pogłębiając przepaść między nimi a coraz bardziej pauperyzującą się i sfrustrowaną resztą.
- W rankingu Social Progress Index (SPI), w którym analitycy monitorują jakość życia przeciętnych obywateli w ponad 170 krajach - biorąc pod uwagę 50 różnych czynników (m.in. dochody, wolność, bezpieczeństwo, dostęp do służby zdrowia, edukacji, jakość środowiska…), - Stany Zjednoczone znalazły się na końcu trzeciej dziesiątki, tuż przed… Polską.Co istotne, należą (obok Węgier i Brazylii) do czarnej trójki państw OECD, w których jakość życia w minionej dekadzie uległa obniżeniu. W czołówce zestawienia brylują Norwegia, Dania, Finlandia, Nowa Zelandia, Szwecja. W Kanadzie jakość życia okazuje się – mimo statystycznie niższych średnich zarobków – znacznie wyższa niż u sąsiadów.
Sławiącym amerykańskie przewagi konkurencyjne krytykom europejskiego modelu rozwoju dorzucę do sztambucha jeszcze jeden ciekawy „szczegół”: w najświeższym raporcie SGH i Forum Ekonomicznego 2024, zaprezentowanym niespełna miesiąc temu w Karpaczu, jest rozdział poświęcony „Trajektoriom rozwojowym krajów Europy Środkowo-Wschodniej w latach 2004-2024”. Wytrawni badacze opisują w nim efekty funkcjonowania w naszej części kontynentu patchworkowego modelu kapitalizmu, będącego tyleż nowatorską, co przedziwną hybrydą znanych od dawna czterech modeli: kontynentalnego (niemieckiego), śródziemnomorskiego, nordyckiego (skandynawskiego) i anglosaskiego. Przy okazji porównują efektywność i konkurencyjność owych modeli. I okazuje się, że wyraźnym liderem w tym obszarze nie jest wcale model anglosaski, lecz – NORDYCKI.
Umiejętne inwestowanie w bezpieczeństwo socjalne i spójność społeczną wcale nie osłabia innowacyjności i konkurencyjności. Wręcz przeciwnie – wzmacnia ją! Natomiast najsłabszym ogniwem, wyraźnie osłabiającym wzrost gospodarczy i konkurencyjność Europy, okazał się model śródziemnomorski przesiąknięty przez nacjonalistyczny populizm, z którego w naszej części UE pełnymi garściami czerpią m.in. Węgry, a na przeciwnej półkuli – Brazylia, Argentyna, Meksyk.
Globalna konkurencja: Ameryka rośnie jak na drożdżach? Europa stoi?
W dyskusji nad planem Mario Draghiego pojawiło się wiele argumentów o konstrukcji (i funkcji) cepa. Widziałem, jak podbijały kolejne bańki medialne zdominowane przez ludzi zafrasowanych (szczerze lub rzekomo) obecnym „upadkiem Europy”, „utratą konkurencyjności” i „grożącą nam wszystkim zapaścią cywilizacyjną”. Przy okazji za prof. Marcinem Piątkowskim wyrażę w tym miejscu rozczarowanie, że przygotowując plan zbawienia Europy jego zachodni autorzy nie zaprosili do stołu ekspertów z naszej części kontynentu, zwłaszcza z Polski, która przecież rosła i bogaciła się w ostatnich trzech dekadach zdecydowanie szybciej niż jakiekolwiek państwo starej UE. Może warto wykorzystać nasze doświadczenia?
Sprawa jest paląca, zwłaszcza że mamy w Polsce niebywały renesans, by nie rzec wysyp fanów mitycznego amerykańskiego modelu rozwoju, i to w wersji zwulgaryzowanej, jaka nie istnieje nawet w samych Stanach. Kiedy w mediach społecznościowych czytam komentarze pod wpisem o „Zatrważającym obrazie Europy na tle Stanów Zjednoczonych” zilustrowanym wykresem wzrostu amerykańskiej produktywności i zastoju strefy euro, to się zastanawiam nad poziomem wiedzy społeczno-ekonomicznej dobrze wykształconych specjalistów zajmujących istotne stanowiska w firmach napędzających polską gospodarkę. Większość z nich uważa Amerykę za miejsce o kilka niebios lepsze od zgniłej Unii („eurokołchozu”), ale z jakichś powodów mieszkają i robią kariery na Starym Kontynencie, „pod butem Brukseli”. Są fanami Trumpa, ale nie przeprowadzili się do Teksasu, ani nawet Connecticut czy Kalifornii w czasach, gdy ten rządził największym mocarstwem globu. Czemu?
Może dlatego, że „cała prawda” o Ameryce jest mocno złożona i pełna paradoksów. Kluczowe przy podejmowaniu decyzji o wyborze strategii i modeli dalszego rozwoju jest zgłębienie podstawowych faktów i zidentyfikowanie źródeł amerykańskich sprzeczności.
- Jeśli spojrzymy na wykres wzrostu gospodarczego państw OECD (bez USA) i Stanów Zjednoczonych w ostatnich dekadach, to okaże się, że jeszcze 10 lat temu obie strony szły łeb w łeb, ale w roku 2018 linie zaczęły się rozjeżdżać, głównie z powodu stagnacji w południowej części Europy, a ostatnio także w Wielkiej Brytanii (która nie może się otrząsnąć po Brexicie) i Niemczech (które z kolei nie były w stanie szybko zastąpić jednego z motorów swego rozwoju i źródeł przewag konkurencyjnych, czyli tanich surowców energetycznych z Rosji). Statystycznie USA ucieka dziś reszcie rozwiniętego świata. Widać to zwłaszcza we wzroście PKB na głowę. Prognozy na kolejne lata też są znacznie lepsze dla Ameryki niż Europy – stąd słuszne oczekiwanie na Starym Kontynencie na silny impuls rozwojowy pozwalający nam odzyskać dynamikę wzrostu i przewagi konkurencyjne. To – swoją drogą - bardzo ciekawe: najgłośniej domagają się takiego impulsu ci, którzy są jednocześnie wrogami europejskiej integracji, w tym wspólnego zadłużania się w celu realizacji przedsięwzięć takich, jak plan Draghiego. Grozi nam pogrążenie się w oparach narodowych egoizmów – w sytuacji, gdy naszymi konkurentami są 330-milionowe Stany i półtoramiliardowe Chiny. Jak chce sobie z nimi radzić 37-milionowa Polska i 60-milionowa Francja? Dobre pytanie – na inny tekst.
- W zestawieniu gospodarek o największym wpływie na rozwój kluczowych (mających ponadlokalne znaczenie) algorytmów AI - amerykańska jest zdecydowanym liderem. W ostatnim raporcie OECD na ten temat (opartym na danych za rok 2023) globalny wkład USA oszacowano aż na 23 proc., gdy pierwszej w Europie Wielkiej Brytanii na 5, a wicelidera - Niemiec – na 4,5 proc. Francja ma poniżej 3 proc. (na poziomie Japionii), Polska w okolicach 1 proc.; centra badawczo-rozwojowe amerykańskich gigantów pracują nad Wisłą na globalnych wkład USA.
- Wydać wyraźnie, że to USA ciągnie świat nowych technologii. Równocześnie właśnie ten sektor winduje globalną pozycję całej amerykańskiej gospodarki. Proponuję prosty test: znajdź w domu jakiś produkt Made in USA. Masz? Fizycznie? Raczej nie. Musiał(a)być mieć samochód, odrzutowiec, śmigłowiec, statek, silnik – bo te Polska importuje najczęściej. Ponadto maszyny i urządzenia mechaniczne, elektryczne oraz ich części, a także produkty przemysłu chemicznego, żywność i leki. No i gaz. OK, wielu z nas ma iphony i inne produkty Apple, ale są one wytwarzane przede wszystkim w Indiach.
- W roku 2023 państwa Unii Europejskiej wyeksportowały do Stanów Zjednoczonych towary o wartości 502 mld euro, a import towarów z USA do UE osiągnął wartość 344 mld euro. Według Eurostatu, w roku 2023 UE odnotowała zatem nadwyżkę handlowąz USA w wysokości aż 158 mld euro! To kto tu jest bardziej konkurencyjny?
- Stany stały się najważniejszym partnerem eksportowym UE (19,7 proc. całkowitego eksportu poza strefę UE) oraz drugim po Chinach partnerem w imporcie towarów do UE (13,7 proc. całkowitego importu spoza UE). Najczęściej importowanym towarem z USA do UE była w 2023 roku ropa naftowa, a po niej produkty lecznicze i farmaceutyczne. Trzecie miejsce zajął gaz ziemny.
- A teraz powtórzę pytanie: masz w domu lub biurze jakiś produkt Made in USA? Oczywiście! Każdy ma. Wyszukiwarka Google, programy Microsoftu i Adobe’a, systemy Cisco, usługi Amazona, Netflixa, Discovery, Disney’a… To jest źródło potęgi, bogactwa – i rosnących przewag konkurencyjnych Ameryki.
- To teraz powtórzę pytanie zadane na początku: co ma z tego Smith czy Jones mieszkający w Georgii, Oklahomie, Montanie i większości innych stanów?
Prawda o USA: morze bogactwa, ocean mizerii
W najnowszym raporcie OECD o poziomie rozwoju gospodarczego i społecznego w USA, opartym na danych z 2023 r. i pierwszej połowy 2024 r., bodaj najbardziej uderzyło mnie to, że kraj opierający swój rozwój i przewagi konkurencyjne na wiedzy, z najlepszymi uczelniami i rekordową w dziejach liczbą noblistów, ustawicznie stacza się w obszarze przedmiotów ścisłych w testach PISA. Młodzi Amerykanie zawsze wypadali w zadaniach matematycznych blado na tle rówieśników z pozostałych krajów rozwiniętych, o nastolatkach z Korei Południowej i Japonii nie wspominając, ale w ostatniej dekadzie wypadli poza trzecią dziesiatkę, poniżej średniej dla całej OECD. Podczas, gdy wynik Koreańczyków w najnowszym teście wyniósł 527, a Japończyków 536, Amerykanie uciułali 465. Dla porównania rezultat Polaków to 489 – dało nam to 4. miejsce w Unii, razem z Belgami i Duńczykami, za Estonią, Holandią i Irlandią.
Przeciętny Amerykanin wyraźnie gorzej od rówieśnika z czołówki UE radzi sobie z rozumieniem tekstu czytanego oraz w naukach przyrodniczych. Wybitni Amerykanie inwestują najwyraźniej czas i pieniądze w… w wybitnych Amerykanów. Reszta to z założenia szara masa mediów społecznościowych i mięso armatnie supermarketów. Dowód? Z analiz naukowców z Uniwersytetu Stanforda wynika, że poziom młodych obywateli USA w obszarze matematyki i czytania ze zrozumieniem dramatycznie obniża się od dekady, ale nie dotyczy to klasy uprzywilejowanej, czyli kilku procent najbogatszych rodzin; tu dzieci tradycyjnie wysyła się do renomowanych prywatnych szkół. Najniższy poziom umiejętności prezentują Latynosi i Afroamerykanie. Odbija się to potem wyraźnie na zarobkach, zwłaszcza w przypadku kobiet (ich wynagrodzenia na takich samych stanowiskach są nawet o 20 proc. niższe niż mężczyzn).
Niezależny think tank FutureEd alarmuje, że dramatycznie wzrosła chroniczna absencja uczniów w amerykańskich szkołach – i to we wszystkich stanach. Najniższa jest w Alabamie – w 2023 r. wyniosła tu „tylko” 17 proc. (w poprzednim badanym okresie, czyli w latach 2018-19,, było to 10 proc.), ale w 10 stanach przekroczyła już 30 proc., zaś w Dystrykcie Kolumbii i Arkansas zbliża się do… 45 proc. (wzrost z 30). Oznacza to, że niemal co drugi uczeń opuszcza więcej niż 10 proc. zajęć w semestrze.
W ciągu ostatnich 20 lat z 43 do 44 proc. wzrósł odsetek młodych kobiet w wieku 18-24 lat uczęszczających do college’u, zmniejszył się natomiast odsetek mężczyzn (z 36 do 34 proc.), co wynika przede wszystkim z coraz mniejszego zainteresowania nauką w środowisku stale pauperyzującej się białej klasy średniej i białej klasy robotniczej.
We wspomnianym wcześniej rankingu Social Progress Index (SPI), obejmującym ponad 170 państw, USA zajęły… 91 miejsce w kategorii dostępu obywateli do dobrej jakości edukacji podstawowej, między Uzbekistanem a Mongolią. Równocześnie prawdopodobieństwo, że wysłane rano do szkoły dziecko zostanie tam zastrzelone, jest w USA wyższe niż w Afganistanie i podobne jak w Syrii.
Według raportu OECD, Amerykanie, którzy dysponują największa liczbą satelitów i wysłali kilka łazików na Marsa, mają najwyższe ceny usług telekomunikacyjnych: abonament obejmujący min. 1000 min i 100 GB mobilnego internetu o prędkości powyżej 10 megabitów na sek. kosztował w I kw. 2024 r. średnio 50 dol. miesięcznie, przy średniej w OECD 21 dol., w Polsce – 8, we Francji i Danii – 10 dol.
Zdrowie? Stany Zjednoczone, absolutny globalny lider rozwoju medycyny, pod względem dostępu do ochrony zdrowia zajęły w rankingu SPI… 97 miejsce. Długość życia? Amerykanom daleko nawet do unijnych maruderów w tym względzie.
Od zakończenia pandemii przeciętne amerykańskie gospodarstwo domowe wydaje coraz więcej na konsumpcję towarów i usług, co napędza wzrost PKB. Analitycy wskazują jednak, że dzieje się to kosztem topniejących oszczędności: jeszcze w 2021 r. statystyczne gospodarstwo dysponowało 14-procentową nadwyżką w dochodzie rozporządzalnym, a obecnie zmalała ona do 6 proc., z tendencją do dalszych spadków.
W rankingu nierówności dochodowych w krajach OECD Stany Zjednoczone zajęły w zeszłym roku niechlubne czwarte miejsce, za Kostaryką, gdzie dochody 10 proc. najbogatszych są prawie 10 razy większe od 10 proc. najuboższych, Chile (7,1 razy) i Meksykiem (6,7). W USA wskaźnik ten wynosi 6,4, przy średniej OECD w okolicach 4 i unijnej nieco ponad 3. Dla porównania: Polska jest na poziomie Szwecji ze współczynnikiem 3,2; trochę równiejsze są Finlandia i Norwegia, a rekordzistami równości (wskaźnik poniżej 3) są Islandczycy, Duńczycy, Słowacy i Słoweńcy.
Problemem Ameryki jest starzejąca się infrastruktura publiczna: kluczowe drogi (w tym autostrady) mają średnio po 30 lat, szpitale jeszcze więcej, budynki szkolne i przedszkolne – 25, średni wiek pociągów i autobusów przekroczył właśnie – wedle Biura Analiz Ekonomicznych - 20 lat. Stan wielu publicznych obiektów jest co najmniej niezadowalający, część po prostu się sypie. Dotyczy to nawet infrastruktury krytycznej, jak sieci energetyczne; nasze PSE mogą uchodzić na tym tle za lidera inwestycji i modernizacji. Polskie drogi mogą być marzeniem Amerykanów w wielu Stanach.
Prawda o wzroście produktywności i konkurencyjności USA
Z ostatniego raportu OECD, opartego na oficjalnych danych federalnego biura statystycznego, wynika, że przeciętna produktywność w amerykańskich przedsiębiorstwach wprawdzie nadal rośnie, ale znacznie wolniej niż w poprzednich dekadach, a zwłaszcza w latach 1991-2000, gdy ów wzrost był niemal dwa razy szybszy niż obecnie. Niezwykle istotne są tutaj dwie kwestie:
- W poprzednich dekadach ogólny wzrost produktywności wynikał na równi ze wzrostu liczby przepracowanych godzin, jak i wzrostu efektywności pracy poszczególnych zatrudnionych. Obecnie wynika wyłącznie z tego drugiego – a liczba przepracowanych godzin maleje. To oczywisty efekt postępującej robotyzacji i automatyzacji z coraz większym wkładem AI.
- Pod koniec XX wieku i na początku obecnego stulecia największy, bo około 40-procentowy wkład we wzrost PKB miał w USA przemysł wytwórczy, a zaraz za nim handel oraz sektor finansowo-ubezpieczeniowy. W kolejnych latach XXI wieku to się jednak radykalnie zmieniło: dziś wzrost PKB najsilniej napędza sektor informacji i wysokich technologii, a pół długości za nim jest sektor profesjonalnych usług świadczonych przede wszystkim przez przedstawicieli wolnych zawodów (architekci, księgowi, inżynierowie, lekarze, prawnicy, doradcy podatkowi i ubezpieczeniowi, ale też informatycy świadczący usługi IT, doradcy od PR, marketingu czy HR). Trzecim motorem wzrostu amerykańskiej gospodarki jest handel, czwartym – sektor usług administracyjnych polegających na zarządzaniu personelem, płacami, nieruchomościami, świadczeniami, zasobami ludzkimi oraz planowaniu finansowym, prowadzeniu dokumentacji, zarządzaniu umowami i podwykonawstwem, obiektami itp. Dopiero na piątym miejscu plasuje się sektor finansowy i ubezpieczeniowy, a na szóstym – przemysł wytwórczy.
Ani w przemyśle, ani w handlu, ani w usługach produktywność amerykańskich firm nie jest większa niż w Europie, a na pewno niższa niż w innowacyjnej, a socjalnej Skandynawii. W sektorze finansowo-ubezpieczeniowym my, Polacy, wręcz przebijamy produktywność Amerykanów, bo mamy o wiele nowocześniejsze instytucje i rozwiązania.
W pewnym (choć niewielkim) uproszczeniu współczesną Amerykę napędzają big-techy oraz centra obsługujące ich rozległe globalne biznesy. Zdecydowana większość przewagi konkurencyjnej amerykańskiej gospodarki bierze się z nieokiełznanej ekspansji innowacyjnych firm technologicznych, które same stworzyły globalne zasady gry zapisując je w swych regulaminach. Te regulaminy wciąż wymykają się regulacjom krajowym i globalnym – a w każdym razie, zanim my zaczęliśmy rozmawiać o prawnym i podatkowym uregulowaniu działalności amerykańskich gigantów, one zdążyły stworzyć nowy światowy ład.
Szczerze? To jest naprawdę imponujące. Jak Góry Skaliste, blockbustery z Hollywoodu i misja na Marsa. Jednakowoż po raz trzeci zadam to samo pytanie: co ma z tego Smith czy Jones mieszkający w Georgii, Oklahomie, Montanie i innych stanach, gdzie płaca minimalna wynosi 7,25 USD za godzinę, czyli mniej niż w Białce Tatrzańskiej, o Essen i Marsylii nie wspominając?